Rozmowa z Jackiem Żakowskim
Wydaje mi się, że na prawdziwą kampanię wyborczą żaden kandydat nie ma ochoty.
<!** Image 2 align=right alt="Image 5370" >I jak się Panu podoba kampania wyborcza? Nie zaskoczyło Pana to, że poza paroma fajerwerkami jest tak niemrawa? Prawie nie ma emocji z czasów pamiętnej „siekierki” Wałęsy...
Ta kampania trwa już z półtora roku i chyba wszyscy jesteśmy nią zmęczeni. Emocjonalny szczyty osiągnęła przynajmniej pół roku temu, kiedy mieliśmy główną fazę ataków na Kwaśniewskiego. Osłabiło ją też odejście Millera, bo trudno atakować rząd, który działa krótko.
A do tego rząd, który na dobrą sprawę nie wiadomo, czyj jest.
I ostatnio nie wiadomo, gdzie jest. A poza tym na prawdziwą kampanię wyborczą żaden kandydat nie ma chyba ochoty. Bo każdy konkret rzucony w kampanii może odebrać głosy. Łatwo jest zdobyć elektorat, kiedy się krzyczy „łapaj złodzieja” i krytykuje prezydenta, że polską „naftę” chciał sprzedać Rosjanom. Natomiast kiedy się mówi, jaka ma być reforma podatkowa czy edukacyjna, to cokolwiek się powie, komuś jest nie w smak. A na ogół większości.
Obecna kampania ma na pewno bardziej wizerunkowy charakter.Toczy się poza tym w świecie, w którym pojawiły się agresywne tabloidy, a politycy stają się gwiazdami kultury masowej. Jak to wpływa na klasę polityczną?
Dodajmy, że politycy bardzo chcą być tymi gwiazdami. Natomiast nie chcą być kandydatami do urzędów, którzy mają rozwiązywać problemy. Poza tym nie ma sporów, bo nie ma krytycznych mediów. Dwie główne dziś opozycyjne partie, czyli Platforma i PiS, kontrolują niemal wszystkie media. Albo politycznie, albo emocjonalnie, albo przez dominację intelektualną.
Przepraszam, ale która z tych partii kontroluje „Gazetę Wyborczą”?
Dział gospodarczy kontroluje Platforma Obywatelska. Główny ekonomiczny publicysta „Gazety”, Witold Gadomski, to były poseł KL-D, kolega Donalda Tuska, intelektualnie absolutnie uzależniony od tego środowiska. Co nie jest żadnym zarzutem, bo to nie jest środowisko idiotów, ale na bezstronność „Gazety” to na pewno wpływa.
Najbardziej eksponowana różnica między PiS-em i PO to podatki. Ale tak naprawdę to dwie różne wizje Polski. Jak będzie wyglądało ich współrządzenie?
- To może być trudne. W PO dominują liberałowie, którym w wielu sprawach (np. podatek liniowy) jest bliżej do liberałów z SLD Millera (takich jak Kaczmarek czy Belka) niż do konserwatystów. A PiS to w gruncie rzeczy partia klasycznie konserwatywna. Nawet to, co się nazywa socjalizmem w programie PiS, to część konserwatyzmu - czyli przykładanie dużej wagi do spójności społecznej, wyrównywania szans, dostępu do kultury. Dzisiaj w wielu sprawach społecznych konserwatystom bliżej jest do socjalistów niż do liberałów. Kiedy w Warszawie obserwuje się prezydenta Kaczyńskiego - którego admiratorem nie jestem z innych względów - to widać, że wprawdzie popsuł się rynek inwestycji miejskich, ale powstają nowe muzea, pierwszy raz od dawna latem szkoły opiekują się dziećmi, a teatrom nie brakuje pieniędzy. To jest klasyczny objaw polityki konserwatywnej.
W Platformie jest też silny czynnik konserwatywny - czyli Rokita. Jeśli Rokita zostanie premierem, to zapewne w wielu sprawach będzie mu łatwiej dogadać się z Kaczyńskimi, niż z liberalną częścią PO. Tu jednak nie do uniknięcia będzie konflikt osobowości miedzy Rokitą i braćmi Kaczyńskimi.
Kilka czołowych redakcji ogłosiło akcję „Kampania Kontrolowana”. Dziennikarze weryfikują to, co podczas kampanii mówią politycy. Czy jednak nie jest to oznaka słabości polskich mediów? Przecież funkcja kontrolna to podstawa działania prasy, teraz wymaga to kampanii.
Ważne jest, że wiele mediów piętnuje te same kłamstwa. To zwiększa siłę krytyki i ją uwiarygodnia. Ale warto się zastanowić, dlaczego taka zbiorowa akcja stała się potrzebna. Nie tylko dlatego, że politycy tak potwornie kłamią. Także dlatego, że nie ma już w Polsce medium powszechnie wiarygodnego. Każda redakcja ma jakieś czytelne sympatie. Tak zwane media publiczne są w istocie mediami państwowymi, politycznie afiliowanymi. Każdy kolejny zarząd ma swoje sympatie polityczne i te sympatie widać na antenie.
Kiedy przed laty pierwszy raz pojawił się pomysł lustracji dziennikarzy, zaproponowałem, żeby na początek każdy dziennikarz mediów publicznych otwarcie powiedział, na kogo głosował. Dzięki temu wiedzielibyśmy, z jakich pozycji dobiera informacje i je komentuje. Koledzy się na mnie rzucili mówiąc, że dziennikarze są przecież niezależni. To jest oczywiste kłamstwo. Niektórzy są niezależni w tym sensie, że nie wykonują politycznych zleceń, ale nie są niezależni od swych partyjnych sympatii, które dobrze widać. Układ afiliacji czy sympatii politycznych przenosi się na inne media elektroniczne. Bo media publiczne mają siłę wyznaczania standardów. Nikomu ich nie narzucają, ale zarażają nimi innych.
Inną sprawą jest instynkt stadny w mediach. Dominujące środowiska medialne przesuwają swe sympatie falami. Dziś wszyscy lubimy tych, a jutro lubimy tamtych.
Po aferze Rywina okazało się, że prasa potrafi być bardzo skuteczna. Terez znów jest gorzej.
To nie tylko polski problem. Wszędzie na świecie prasa drukowana ma się coraz gorzej. Ludzie coraz mniej czytają, ogłoszenia przesuwają się do elektroniki. To powoduje straszne konkurencyjne napięcie i w efekcie radykalne obniżenie jakości. W redakcjach dziennikarzy jest coraz mniej, a pracy coraz więcej. Dlatego coraz częściej, nawet w szacownych, tytułach ukazują się niebywałe androny. Jeden poważny dziennik na pierwszej stronie wywalił ostatnio artykuł, że Polską rządzi wyssana z palca sekta. Inny, że policja kupuje kradzione klimatyzatory. To nie jest przypadek ani jakiś spisek, tylko skutek ciśnienia pod jakim pracują dziennikarze. O samorozwoju, czytaniu książek, obserwowaniu tego, co w jakieś dziedzinie dzieje się na świecie, w większości redakcji trudno nawet marzyć. Jakość mediów stała się dziś w Polsce jedną z głównych barier rozwojowych. A jeśli do tego dołożyć zaangażowanie polityczne i zły system publicznych mediów, to musi być niedoborze.
W jakiś sposób pociesza mnie to, że koledzy w USA mają te same problemy. Dopiero teraz, po Nowym Orleanie, amerykańscy dziennikarze zaczynają odzyskiwać wewnętrzną niezależność. Kiedy widzę w najbardziej prorządowej telewizji Fox reportera, który krzyczy: „Co robi rząd w Waszyngtonie?!” to wiem, że coś się tam zmienia.
Doczekamy się polskiego medialnego „Nowego Orleanu”?
Po którym dziennikarze przeżyją taki szok, że staną się sobą, a nie żołnierzami batalii politycznych? Być może. Na razie codziennie słucham, co koledzy mówią. I to jest absolutnie przewidywalne. Od razu wiadomo, kto będzie chwalił Platformę, kto PiS, a kto Cimoszewicza. Na ogół nie ma sensu tego słuchać.
Dziękujemy za rozmowę.