Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwie twarze Ukrainy

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Błażejewski
W przeszłości z tym potężnym sąsiadem nieraz darliśmy koty. Były rzezie i rezaniny. Teraz chcemy Ukrainę przyciągnąć do Europy, choć właściwie nie zdajemy sobie sprawy, jak trudne to może być zadanie. Czy Ukraińcy rzeczywiście tego chcą?

<!** Image 3 align=none alt="Image 225708" sub="Targowiska na głównych placach i ulicach miast, wszechobecne marszrutki, czyli busy (najpopularniejszy i bardzo tani środek komunikacji) to podstawowe elementy pejzażu dzisiejszej Ukrainy.">

W przeszłości z tym potężnym sąsiadem nieraz darliśmy koty. Były rzezie i rezaniny. Teraz chcemy Ukrainę przyciągnąć do Europy, choć właściwie nie zdajemy sobie sprawy, jak trudne to może być zadanie. Czy Ukraińcy rzeczywiście tego chcą?

Trwające na Majdanie Niepodległości w Kijowie oraz w innych miastach Ukrainy masowe protesty tej części społeczeństwa, która opowiada się za integracją z Unią Europejską, przypominają osławioną pomarańczową rewolucję sprzed dziewięciu lat. I wówczas, i dziś o Ukrainie zrobiło się głośno w Europie i w... Rosji. Każda z tych stron chce przyciągnąć Ukrainę do siebie. Ale wcale nie z dobrego serca, tylko po to, żeby na niej zarobić. A kąsek to, a raczej kęs, bardzo łakomy. Sami Ukraińcy też nie wiedzą, po której stronie będzie im lepiej. Życie tak po europejsku, jak i po rosyjsku ma swoje wady i zalety...<!** reklama>

Twaróg bez antybiotyków

Ogromnie ważne jest to, że Ukraina, kraj rozległy, dzieli się na dwie części. Bardzo od siebie odmienne. Podział przebiega południkowo, niezbyt sprawiedliwie. Po zachodniej, europejskiej stronie jest mniej więcej trzecia część Ukrainy w jej dzisiejszych granicach. Po drugiej stronie - część środkowa i wschodnia. Linią podziału jest w przybliżeniu szosa Kijów - Odessa, biegnąca praktycznie dokładnie z północy na południe.

Droga ta pozostawia po swojej prawej stronie wszystko to, co dobrze znamy: tereny wchodzące w skład dawnej Rzeczypospolitej, ziemie zamieszkałe przez Polaków, miejsca bitew znane z powstania Chmielnickiego, miasta o zachodnim charakterze z zabytkową zabudową, obszary z zamkami i pałacami, o urozmaiconej rzeźbie terenu, w tym Karpatami. Tereny te są dla nas swojskie pod każdym względem, czujemy się tam prawie normalnie, po europejsku. Były one zresztą zagospodarowywane zgodnie ze znanym nam wzorcem.

<!** Image 4 align=none alt="Image 225708" sub="Jeden z najbardziej efektownych monumentów na Ukrainie. Widoczny na zdjęciu łuk, pod którym ustawione są grupy postaci, to pomnik „wiecznej” przyjaźni między Ukrainą a Rosją. Stoi on na wysokim prawym brzegu Dniepru w centrum Kijowa i upamiętnia ugodę perejasławską z 1654 roku, kiedy to Bohdan Chmielnicki dokonał wolty na rzecz Rosji.">Tutaj miasta są na ogół zadbane, a wsie uporządkowane. Każdy dom ma swoje pole i swój ogródek, na ławeczkach przed chatynkami przy szosie wystawia się na sprzedaż kosze z ziemniakami, miski z niemytą marchewką, z jabłkami dawnych odmian, choć często robaczywymi i z parchami, ale jakże smacznymi. Oferuje się też butelki z mlekiem prosto od krowy i pudełka z twarogiem bez antybiotyków. Takie, jakie część z nas pamięta sprzed wielu lat. Wystarczy zjechać na pobocze, a zaraz ktoś się w progu pojawi...

Ale tam również spotkać można na każdym kroku wizerunek czy wspomnienie złowrogo do Polaków uśmiechającego się Stepana Bandery i jego współpracowników. Na pomnikach, na tabliczkach z nazwami ulic, na plakatach, nawet na... ikonach. Nas, najbliższych sąsiadów Ukrainy, bardzo to razi. Mamy pełne prawo czuć się wobec tego kultu tak, jak Żydzi odbierają tych, którzy bagatelizują Holocaust. Długo jeszcze przeszłość będzie nas dzielić...

Po tej drugiej stronie wspomnianej już szosy, a właściwie to na wschód od Humania, zaczyna się inna Ukraina, którą zapowiada odmienny krajobraz. Jest przeraźliwie, nużąco płasko. Kończy się świat uporządkowany, zaczyna się chaos.

Tu czas się zatrzymał

Dawne Dzikie Pola są już zagospodarowane praktycznie w całości, choć bardzo skromnie i jednostajnie. Na przemian dziesiątkami kilometrów ciągną się żółte pola słoneczników i złotawe pszenicy. Pojedyncze chatki, na ogół drewniane, dzielą od siebie kilometry, podobnie jak dawne chutory i sowchozy. Trudno uwierzyć, że tak niewiarygodnie urodzajną ziemię, która aż razi w oczy swoją czernią, uprawia się w sposób tak mało urozmaicony. Każdy przyjezdny Europejczyk musi pomyśleć: „Jaka szkoda...”.

- Wiemy, że Zachód, a z nim i wy, Polacy, chciwie patrzycie na nasze ziemie - mówi otwarcie Arsen Mieleszuk z Kijowa. - Zaraz byście tu powydzierżawiali ziemię, zbudowali wielkie fermy, a obok nich całe sieci supermarketów. Potem my byśmy pracowali u was za głodowe pensje, a całe zyski szłyby na kolejne wille europejskich bogaczy na Karaibach.

- A czy lepiej jest, kiedy swoich gigantycznych fortun dorabiają się na was Rosjanie? - pytam.

Odpowiedzią jest milczenie. Milczenie pełne bezradności, które ja, obywatel Unii od prawie dekady, doskonale rozumiem.

Takie właśnie jest spojrzenie na ten kraj Europejczyka. Ukrainiec ze wschodniej części, podobnie jak i jego najbliższy sąsiad, Rosjanin, tylko wzruszą ramionami. „Ziemli u nas mnogo...” - powiedzą.

A skoro mnogo, nie można się dziwić, że o ile zachodnia część kraju podzielona jest na niewielkie gospodarstwa, to po wschodniej wciąż dominują potężne sowchozy. Jest tam kilka wielkich miast prawie pozbawionych własnego oblicza i historii. Donieck, Dniepropietrowsk, Charków czy Ługańsk nie mają właściwie ani zabytków, ani klasycznej miejskiej zabudowy. Jedynie Czernihów po tej stronie kraju jest wyjątkiem. Ale ten wyjątek potwierdza regułę. Wielkie, bezimienne, jednakowe blokowiska, między nimi kopalnie, gigantyczne coraz częściej puste hale fabryczne, dymiące kominy, ruiny ogromnych hut. Tu czas się zatrzymał. Czas „made in ZSRR”. Jedynym symbolem nowych czasów są wdzierające się do anonimowych blokowisk niewielkie cerkiewki. Jednakowe, jak spod sztancy, z obowiązkowo rażącymi oczy w słońcu złotymi kopułkami.

Blisko Rosji, daleko do Europy

Zaporoże. Dawna stolica Siczy kozackiej. W naszej pamięci miejsce romantycznej walki Kozaków o niezależność, miejsce odwiedzane przez Skrzetuskiego, opisane w dumkach przez Bohdana Zaleskiego. Tymczasem nad szerokim tu Dnieprem dziś ciągną się kilometrami bloki, bloki i bloki. Jednakowe, szare, zaniedbane, obstawione tysiącami brudnych starych samochodów. Chruszcziwki - mówią miejscowi na swoje domy. Różnią się od siebie jedynie ustawieniem w terenie, zwykle bardzo chaotycznym i przypadkowym. A także... stopniem zaniedbania i zaśmiecenia balkonów, które w tej części świata są traktowane najczęściej jako śmietnisko.

Daleko stąd do Europy. Bardzo daleko. Do Wiednia, do Amsterdamu, Lizbony. Bardzo daleko pod każdym względem. O wiele bliżej do Moskwy. I dosłownie, i mentalnie. Czy można się dziwić, że tu do kwestii zbliżenia z Europą podchodzi się z wielką ostrożnością, a nawet niueufnością?

W tej części Ukrainy nadal myśli się po sowiecku. Nikt nie wierzy w demokrację, w wolność słowa, w to, że ludzie mogą się między sobą różnić i z tego powodu nie zabijać. We wschodniej Ukrainie, tak jak w Rosji i całym systemie posowieckim, wciąż obowiązuje hasło: Najważniejsza jest władza. To ona daje i odbiera - nie ma na to rady. Czy to będzie władza rosyjska, czy też może europejska lepiej i tak nie będzie.

Spotkany w Zaporożu Andrij pracuje obecnie jako pogranicznik. Jego przyjaciel Jura jest kontrolerem stacji benzynowych.

- Moja mama była Polką - uśmiecha się Andrij. - Rodzice zostali wysiedleni spod Przemyśla w ramach operacji „Wisła”. Potem przyczepiło się do nich NKWD. Wyjechali do pracy aż tutaj, żeby mieć spokój.

I Andrij, i Jura chcieliby, żeby Ukraina wstąpiła do Unii. - Nasze dzieci mogłyby pojechać na studia za granicę - obaj się rozmarzają. - I my ruszylibyśmy do pracy, może do Polski, może dalej. Przecież wiemy, że u was lepsze życie. Wielu naszych znajomych chciałoby u was pracować, ale to bardzo trudne teraz do załatwienia. W Europie byłoby nam łatwiej - tu już nie ma przyszłości.

Mykoła, mieszkaniec Kamieńca Podolskiego, też marzy o pracy w Polsce. Żeby u nas zarabiać, a u siebie pieniądze wydawać.

- U nas teraz bardzo tania ziemia, domy, mieszkania - przekonuje. - Pracując przez rok w Polsce mógłbym zarobić ponad trzydzieści tysięcy złotych i kupiłbym sobie tutaj mieszkanie. Na życie wiele tu też nie potrzebujemy. Ale jak przyjdzie Unia - twarz mu się frasuje - wszystko zaraz podrożeje. To niedobrze.

Taka właśnie jest ta Ukraina. Pełna tęsknoty do lepszego świata, czyli Europy, i jednocześnie obaw przed nowym. W Polsce też przed prawie wiekiem, kiedy odzyskiwaliśmy niepodległość, mieliśmy dwie różne krainy. I dziś przepaść dzieli np. okolice Wrocławia czy Szczecina i nadbużańskie wioski Podlasia lub Chełmszczyzny. Na szczęście już bardziej oparta na tradycji czy lokalnej rozbieżności niż na rzeczywistych różnicach.

Rolę pojednawczą dla dwóch Ukrain stara się pełnić stolica kraju, Kijów. To tam jak w soczewce skupiają się wszystkie prądy i idee. I tętnią na Majdanie. Echem, które idzie nie tylko na kraj.

Za każdym razem, będąc w stolicy Ukrainy na Chreszczatiku, widziałem demonstrację w sprawie uwolnienia Julii Tymoszenko. I jednocześnie ani jeden z Ukraińców, z którym rozmawiałem, nie był jej zwolennikiem. - Tyle samo warta co Janukowycz - mówili. - Swoje już nakradła. Ci, którzy krzyczą, to nie są jej zwolennicy, tylko wynajęci i opłaceni przez jej rodzinę demonstranci.

Nie można, myśląc o Ukrainie, zapominać o Krymie. Ten półwysep „podarowany” Ukrainie w 1954 roku przez Chruszczowa to synonim luksusowych wakacji w dawnym ZSRR i krajach tzw. demokracji ludowej. Dziś nikt tu praktycznie nie rozmawia po ukraińsku. Krym to autonomiczna republika, zamieszkała po wysiedleniu stąd Tatarów głównie przez Rosjan i jako część wielkiej Rosji przez jej mieszkańców traktowana.

Unia nie pomoże

- Cóż mają do nas Ukraińcy? - pyta retorycznie Lila Mienszikowa, Tatarka pochodząca z Symferopola. - Sewastopol to rosyjskie miasto, Symferopol tak samo, Jałta, Eupatoria, Kercz również. Bałakława, tajna dawniej baza atomowa, też jest rosyjska. Nawet flota wojenna na Krymie do tej pory jest rosyjska. I wszystkie hotele w Jałcie są rosyjskie. Jeśli Ukraina weszłaby do Unii, to Rosjanie mogą tu przestać przyjeżdżać. Stać ich na wakacje w Grecji, Egipcie, na Cyprze. Europa też tu nie przyjedzie, bo nie ma tradycji wypoczynku na Krymie. I co się wtedy stanie? Unia nam pomoże? Przecież wszyscy doskonale wiemy, że to niemożliwe.


Warto wiedzieć

Ukraińców więcej niż mówiących po ukraińsku

78 proc. mieszkańców Ukrainy deklaruje narodowość ukraińską. Rosjan jest tam ponad 17 proc., innych mniejszości, w tym Polaków - poniżej 1 proc. Jednak jedynie 67 proc. mieszkańców deklaruje, że posługuje się językiem ukraińskim.

Język ukraiński dominuje w życiu codziennym zachodniej części kraju, a na Ukrainie środkowej oraz w stołecznym Kijowie jest on używany równolegle z językiem rosyjskim.

Ponad 91 proc. mieszkańców Ukrainy deklaruje przynależność do Kościoła prawosławnego, który jest tam jednak podzielony na Kościoły podporządkowane patriarchatowi w Moskwie, Kijowie, Stambule (Konstantynopolu), jest także Cerkiew greckokatolicka. Rzymskich katolików jest ok. 2 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!