Nie byłoby sukcesu Pawła Wojciechowskiego, gdyby nie wsparcie rodziny i... specjalistyczne przyrządy, wymyślone przez jego pierwszego trenera, twórcę bydgoskiej szkoły skoku o tyczce.
<!** Image 2 align=none alt="Image 178746" sub="fot. Dariusz Bloch">W hali bydgoskiego „Zawiszy” jest ich sporo. Zwisają z sufitu i otaczają zeskok, czyli gruby materac, na którym lądują zawodnicy. Choć niektóre powstały kilkadziesiąt lat temu, ich wynalazca nie nadał im nazw. Są jedną z tajemnic sukcesów bydgoskich skoczków. Niejedyną.
<!** reklama>- Przyrządy są potrzebne, by doszlifować pewne ruchy, które są podstawą techniki, jakiej uczę i którą doskonalę od 1966 roku. Bo wtedy zostałem tu trenerem - patrząc na Romana Dakiniewicza trudno w te słowa uwierzyć. Trener bydgoskich skoczków, który wychował 86 mistrzów Polski, absolutnie nie wygląda na rocznik 1937. Od ręki wykonuje piruet w powietrzu, wywija na drążku, cuda z ciałem robi na drabinkach. - Sport to dla mnie wszystko. I ta hala. To tu, w tej kanciapie, oglądałem występ Pawła w Korei.
<!** Image 3 align=none alt="Image 178746" sub="Roman Dakiniewicz w swojej tyczkarskiej kanciapie. To tu oglądał mistrzowskie skoki swego wychowanka. /fot. Dariusz Bloch">Paweł Wojciechowski wbiega sporo spóźniony. - Przepraszam. Moja wina. Biorę to na klatę - zapewnia, po czym szybkim ruchem dobywa z kieszeni złoty medal. Widać od razu, że w tym budynku czuje się jak w domu. Po chwili, już przebrany, godzi się pokazać elementy treningu, które doprowadziły go do największego w karierze sukcesu. Staje do góry nogami na „poręczach z deską”, kręci się na drążku, chwyta za koniec dźwigni zrobionej z tyczki, a trener szarpie drugi jej koniec w dół, wyrzucając wychowanka w górę. Przejście specyficznej ścieżki zdrowia zajmuje sporo czasu.
- Na każdym treningu, poza samymi skokami, ćwiczymy też na tych zabawkach - przyznaje mistrz świata. - To jest właśnie fantastyczne w tym sporcie, że ćwiczenia są tak różnorodne i nie ma szans, by się znudziły.
<!** Image 4 align=right alt="Image 178746" sub="Paweł Wojciechowski na rozbiegu w hali treningowej „Zawiszy” /fot. Dariusz Bloch">Zasługi dziadka Alojzego
Doskonale pamięta pierwszy kontakt ze sportem. - Miałem wtedy 9 lat... Nie mam żadnych wątpliwości, że gdyby nie rodzina, a szczególnie dziadek Alojzy, kiedyś uprawiający boks, nie byłoby mnie tu teraz - zapewnia. - W każdym dziecku trzeba budzić zapał do sportu. Bo w każdym drzemie leń.
- W tobie, Paweł, raczej tygrys - przerywa Roman Dakiniewicz. - Nazywam go spokojnym tygrysem, bo na co dzień wyjątkowo cichy, grzeczny, rozważny, zmienia się zupełnie na rozbiegu. Ma to wariactwo, potrzebne najlepszym skoczkom, które pozwala odsunąć głębiej lęk. Bo skok o tyczce to, poza szybkością, skocznością i techniką pracy ciałem w powietrzu, także odwaga.
Jest jeszcze ciężka praca. Mistrz świata uznaje za oczywiste, że trenować po kilka godzin dziennie trzeba przez sześć dni w tygodniu. Tylko niedziela jest wolna. A czasami trening przenosi się do domu. Stąd zniszczony przed laty tapczan w pokoju, który skoczek dzieli do dziś z dziadkiem.
- Niesamowite jest to, że droga do doskonałości naprawdę nie ma końca. Zawsze jest coś do poprawienia. Chcę to doskonalić, więc zapał nie ginie - zapewnia zawodnik, a trener zauważa coś bardzo ważnego:
<!** Image 5 align=none alt="Image 178746" sub="Paweł prezentuje jedno z ćwiczeń, zalecanych przez trenera Dakiniewicza. /fot. Dariusz Bloch">- Paweł potrafi dostrzegać najmniejsze błędy, rozumie ich przyczynę, dlatego doskonale nadaje się na trenera. I z absolutnym spokojem będę mógł kiedyś przekazać mu obecnych wychowanków, bo wiem, że nauczy ich dobrego skakania.
A jakie skakanie jest dobre?
Roman Dakiniewicz chwyta krótki kawałek tyczki i pokazuje pracę rąk w tak zwanym dyszlu, gdzie obie ręce są prawie proste. - Lewa z przodu naciska w prawo, prawy bark odwrotnie wywiera siłę w lewo. Pamiętajmy też, że skoczek biegnie z ogromną szybkością, a jego ruchy z powodu trzymania tyczki są dość nienaturalne. Na rozbiegu zdecydowanie zalecam trzymać tyczkę wysoko podniesioną do góry, nie wysilamy wówczas dodatkowo pleców, nie napinamy się. Tyczkę opuszczamy, a właściwie sama spokojnie opada, bo im szybciej biegniemy, tym trafia na większy opór, pojawia się poduszka powietrzna. Teraz trafienie końcem tyczki do skrzynki i... trzeba jechać na cudzie.
<!** Image 6 align=none alt="Image 178746" sub="Oto medal mistrza świata. Paweł nosi go w kieszeni. /fot. Dariusz Bloch">Tak skrótowo nazywa zestaw niezwykle skomplikowanych ruchów rąk. Jego ciało skręca się charakterystycznie. - Proszę się nie dziwić, Wojciech Buciarski dostał od tego skrzywienia kręgosłupa - żartuje. Trener przechodzi do prezentowania kolejnej fazy skoku, czyli odwału, przerzucenia bioder. Zasypuje mnie przy tym szczegółami. Szkoda, że nie sfilmowałem tego wyjątkowo żywiołowego wykładu.
Do Bubki mi daleko...
- Kozakiewicz, choć dość potężny i, jak to mówimy, nieco „wołowaty”, miał szybki odwał, bo charakterystycznie rozkładał nogi, dzięki czemu w odpowiednim momencie się kurczył - Roman Dakiniewicz zrywa się i wyskakuje w górę jak żaba. - My wszyscy związani ze skokami o tyczce jesteśmy lekkimi wariatami - przyznaje z promiennym uśmiechem.
Wśród skoczków unika się dwóch tematów: kontuzji, bo lepiej jej nie wykrakać, i Sergieja Bubki, bo... co tu gadać. Jego rekordowy wynik 6,14 od siedemnastu lat pozostaje na dalekim horyzoncie możliwości kolejnych sportowych pokoleń.
- Do Bubki mi jeszcze daleko - przyznaje skromnie Paweł Wojciechowski. - Ale pamiętajmy, że on w trakcie kariery biegał sto metrów w czasie 10,4 s i skakał w dal 8 metrów. Ja w tych dyscyplinach mam gorsze wyniki.
- Siergiej to fenomen, którego odkrycie było możliwe tylko w ZSRR - zapewnia Roman Dakiniewicz. - Po prostu mieli z czego odsiewać. Selekcja naturalna. On poza świetną techniką, dysponował niesamowitą szybkością. To umożliwiało mu uchwyt tyczki na 5,18 metra jej długości. Paweł trzyma na zawodach na 5,05. Dlaczego nie dalej? Bo nie zdołałby wynieść się do pionu. Brakuje dynamiki Bubki. Taka prawda.
Młodsi mu zaufają
Co ciekawe, na treningach aktualny mistrz świata trzyma tyczkę na pięciu metrach. - Zawody wywołują taką adrenalinę, takie „muszę”, że decyduję się chwytać wyżej - tłumaczy Paweł. - To ciągłe przekraczanie barier. Podobnie dzieje się na treningach, gdy trener wprowadza nowy element. Robisz swobodnie salto w tył na betonie, to spróbuj ze skrętem. Tylko wiara w trenera pozwala przekroczyć kolejny próg.
- I Paweł należy do tych, którzy wierzą mi i próbują - dodaje Roman Dakiniewicz. - To cecha najlepszych zawodników. On dopytuje o każdy szczegół i ma obecnie ogromną wiedzę. Gdy zostanie trenerem, jemu będą musieli zaufać młodsi. I zaufają. Ja bym takiemu cichemu, rozważnemu tygrysowi zaufał.