Tylko kilkadziesiąt sekund trwała wczorajsza rozprawa przeciwko Michałowi K., oskarżonemu
o śmiertelne potrącenie 12-letniego Mateusza Rębacza.
<!** Image 2 align=none alt="Image 163061" sub="Małgorzata Rębacz ze swoim pełnomocnikiem przyszła wczoraj do sąd po to, by usłyszeć, że rozprawa została odroczona
Fot. Tymon Markowski">
Na rozprawę w XI Wydziale Karnym Sądu Rejonowego w Bydgoszczy punktualnie stawiła się Małgorzata Rębacz, oskarżyciel posiłkowy, wraz ze swoim pełnomocnikiem, aplikantem adwokackim Pawłem Sikorskim. Rozprawa rozpoczęła się jednak z 15-minutowym opóźnieniem. Jej przebieg można podsumować w kilku zdaniach. Sędzia Ewa Szopińska odczytała do protokołu, że stawili się oskarżyciele oraz obrońca oskarżonego mec. Joanna Ogrodowicz oraz że nie stawił się prawidłowo zawiadomiony oskarżony Michał K. Nie przyszedł także świadek wezwany na wczorajszy termin. - Zamykam rozprawę, dziękuję - zakończyła kilkudziesięciosekundowe spotkanie sędzia Szopińska.
Łzy w oczach
Przewodnicząca składu sędziowskiego powiedziała „Expressowi”, że nieobecność oskarżonego nie przeszkadza w prowadzeniu procesu, ponieważ Michał K. stawił się na pierwszy termin, złożył wyjaśnienia i podał adres do doręczeń. Pani Małgorzata pamięta swoje spotkanie z Michałem K., dziś 29-letnim bydgoszczaninem. - Zachowywał się buńczucznie, jakby nic nie zrobił i nie miał sobie nic do zarzucenia. To mój syn na razie jest uznany za winnego spowodowania wypadku - mówi pani Małgorzata z trudem powstrzymując łzy.
Koszmarny dzień
22 marca 2004 roku 12-letni Mateusz szedł z kolegą na trening judo. Uwielbiał ten sport. Weszli na przejście dla pieszych na ul. Pelplińskiej, tuż przy skrzyżowaniu z ul. Kadłubka, gdy nadjechał dostawczy lublin. Samochód nie zatrzymał się przed pasami, mimo że zrobiły to auta nadjeżdżające z przeciwka. Kolega zdążył uskoczyć, Mateusz został uderzony. Umarł miesiąc później nie odzyskawszy przytomności. Miał połamaną nogę, zgruchotaną twarzoczaszkę, nie był w stanie samodzielnie oddychać. Na koniec wdała się w to wszystko sepsa. Lekarze podjęli decyzję o odłączeniu respiratora. Spokojny, pogodny, ciekawy świata chłopak 1 kwietnia 2004 roku miał zdawać egzamin kończący szkołę podstawową...
Takie wizyty w sądzie to dla Małgorzaty Rębacz każdorazowo koszmar, z którym jednak musi sobie poradzić. Chce dowieść, że nie było tak jak napisali biegli w opinii: że lublin jechał ok. 40 km na godzinę, a Mateusz nie zachował należytej ostrożności i wtargnął wprost pod pojazd. - Przede wszystkim policjanci nie zrobili żadnego zdjęcia z miejsca wypadku. Jeden zeznał, że zepsuł się aparat, a drugi, że zdjęcie miał zrobić kolega. Tymczasem lublin zatrzymał się bardzo daleko od przejścia dla pieszych. Mateusz, który był wyższy ode mnie i ważył 70 kg, został odrzucony na 25 metrów. Gdyby samochód jechał z taką prędkością, jak twierdzą biegli, chłopaka nie odrzuciłoby na taką odległość
- przekonuje kobieta.
<!** reklama>
Jej mąż, Marek Rębacz, przeszedł niedawno poważną operację kręgosłupa i nie mógł pojawić się w sądzie. Ale oboje wierzą, że uda im się zdjąć z ich nieżyjącego syna odium winnego. Spotykają się
z Małgorzatą i Jerzym Pyskirami, których syn - też Mateusz - zginął w podobnych okolicznościach. Obie rodziny dzielą się doświadczeniami, wspierają. Na wsparcie prokuratury Rębaczowie nie mogą już liczyć
- prawomocnie umorzyła swoje postępowanie dając w 100 procentach wiarę opinii obciążającej winą Mateusza. Wnieśli więc do sądu subsydiarny akt oskarżenia. - Nie jest nam z tym wszystkim łatwo, ale musimy żyć dla dwójki naszych młodszych dzieci: 12-letniej córki i 15-letniego syna - mówi pani Małgorzata. 12 stycznia 2011 roku stawi się na kolejnym terminie rozprawy.