Oglądali telewizję przy otwartych oknach, kiedy usłyszeli huk. - Ja to myślałem, że jakiś piorun, ciągle teraz są burze… - mówi mieszkaniec wieżowca przy ul. Żmudzkiej na bydgoskich Bartodziejach. Sąsiadki opowiadają, jak po ciemku, bo było przed godz. 22, zobaczyły niebieskie migające światła. - Najpierw karetka pogotowia, potem strażacy z drabiną - opowiada jedna z nich spotkana przy wejściu do bloku. - Myślałam, że może gdzieś u kogoś się pali, drzwi do mieszkania zamknięte, to i jest drabina przy klatce…
PRZECZYTAJ:Tragedia na bydgoskich Bartodziejach. Młoda kobieta wypadła z okna. Zginęła na miejscu
Niektórzy z lokatorów wieżowca o tym, co się stało, dowiedzieli się dopiero w środę rano. Od sprzątaczki.
Dramat na Bartodziejach. Zeznania dopiero dzisiaj
Na razie wiadomo tyle: 25-letnia kobieta spadła z dachu wieżowca na daszek nad wejściem do klatki schodowej. Zginęła na miejscu. Ślady rozbryzganej krwi widać na ścianach do teraz. Policjanci zatrzymali do wyjaśnienia 22-letniego mężczyznę. Miał promil alkoholu we krwi. Musiał wytrzeźwieć, ale wczoraj jeszcze nie złożył zeznań. Zrobi to dopiero dziś.
- Mamy nadzieję, że z zeznań uda się odtworzyć przebieg wydarzeń - mówi Przemysław Słomski z zespołu prasowego bydgoskiej Komendy Wojewódzkiej Policji. - Na razie wstępne ustalenia wskazują na nieszczęśliwy wypadek.
Dramat na Bartodziejach. Policjanci ją znali
Mężczyzna wynajmował lokum na ostatnim piętrze wieżowca - to dawna, przerobiona na mieszkanie pralnia. Można z niej wyjść bezpośrednio na dach, który nie jest niczym zabezpieczony - wokół jest jedynie niewyższy niż pół metra gzyms. Kobieta mogła na nim usiąść i stracić równowagę. Czy była trzeźwa, okaże się po sekcji zwłok.
Nieoficjalnie wiemy, że 25-latka była znana policji - od strony jej trudnej sytuacji socjalnej i środowiska, w którym się wychowała. Miała pochodzić z baraków przy ul. Solnej na Wyżynach. Czy na stałe mieszkała przy Żmudzkiej lub często tam bywała, na razie nie ustalono.