https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Domy wyczyszczone, lasy ubrudzone

Szkodnik leśny to gatunek niezwykły. Efekty jego bytowania widać wszędzie, zaś jego samego rzadko. Leśnicy domyślają się, że ma cztery kończyny i że przypomina człowieka. Żeruje o świcie lub po zmierzchu, przez co jest trudno uchwytny. Naturalnym jego wrogiem jest strażnik lasu, taki leśny detektyw.

Szkodnik leśny to gatunek niezwykły. Efekty jego bytowania widać wszędzie, zaś jego samego rzadko. Leśnicy domyślają się, że ma cztery kończyny i że przypomina człowieka. Żeruje o świcie lub po zmierzchu, przez co jest trudno uchwytny. Naturalnym jego wrogiem jest strażnik lasu, taki leśny detektyw.<!** Image 2 align=none alt="Image 155217" sub="Dzikie wysypisko śmieci urządzone przez ludzi rozbierających nielegalnie samochody. Takie obrazki to w naszych lasach norma, a jednocześnie udręka dla strażników leśnych. Bo co może zrobić dwóch ludzi, którym kazano pilnować kilkanaście tysięcy hektarów lasu? Na zdjęciu strażnik Andrzej Gołowacz. Fot. Piotr Schutta">

 

Reguła jest prosta, zna ją każdy pracownik leśny, od drwala po nadleśniczego - im bliżej miast, tym więcej brudu w lesie. Wniosek, który z tego płynie, może być tezą w śledztwie: siedzibą szkodnika są duże skupiska ludzkie. Tam go należy szukać.

- Gdy widzę te wszystkie rozrastające się osiedla domków jednorodzinnych i rozgrzebane budowy z piętrzącymi się śmieciami, to wiem, że ich część za jakiś czas trafi do lasu - zżyma się Andrzej Gołowacz (30 lat w lesie). Jest jednym z dwóch (!) strażników Nadleśnictwa Bydgoszcz. Teren powierzony ich pieczy to 170 kilometrów kwadratowych, powierzchnia dużego miasta. Mają ścigać śmieciarzy, złodziei drewna i kłusowników. Na wszystkich bocznych duktach strażnicy najchętniej ustawiliby szlabany, żeby szkodnik miał utrudniony dostęp. Tam gdzie one są, las jest czysty i spokojny.

Gołowacz tropi śmieciarzy od lat 80. minionego wieku. Zna ich zwyczaje, podstępne wybiegi i nieliczne słabe punkty, które prawie się nie zmieniły. Poza jednym - w ostatnich latach gatunek ten zaczął się niewiarygodnie rozmnażać. Mimo to przyłapanie szkodnika na gorącym uczynku ciągle zdarza się rzadko. Częściej natomiast udaje się dotrzeć do właściciela kupki śmieci sposobem, choćby poprzez dowody rzeczowe pozostawione wśród odpadów. Faktury, logo firmy, adresy na różnych dokumentach, na przykład odcinkach rentowych.<!** reklama>

Kiedyś znaleziono torebki z przeterminowanymi zupkami firmy Knorr. Wyglądało to tak, jakby spadły prosto z taśmy produkcyjnej albo wypadły z jadącego auta, kolorowa wstęga ciągnęła się przez kilka kilometrów leśnymi drogami. Mimo że firma nie czuła się winna, bez szemrania pokryła koszty uprzątnięcia lasu, a oprócz oficjalnych przeprosin w ramach rekompensaty strat moralnych przekazała leśnikom... zestawy kosmetyków męskich.

- Raz znalazłem w śmieciach budowlanych niezapłacony mandat karny, wystawiony przez straż miejską. Skontaktowaliśmy się z jego adresatem i kazaliśmy mu przyjechać na miejsce, żeby potwierdził, czy to jego śmieci. Zawsze tak robimy. Przyznał, że to odpady z jego budowy i zaraz zadzwonił do pracownika, któremu zlecał wywóz. Rozmowa była krótka: „Panie Marku, a w ogóle to wywiózł pan te śmieci? Na wysypisko? Bo ja tu jestem w lesie ze strażą leśną i oglądam swoje śmieci. To niech pan przyjedzie do nadleśnictwa i przygotuje pieniążki na mandat” - opowiada Gołowacz. Tym razem wystawił mandat w wysokości 500 zł (więcej nie można). Przyznaje jednak, że czasem bywa dla szkodników łaskawy i zamiast kary pieniężnej każe im po prostu sprzątać własne i cudze brudy.

Tak było z młodym pracownikiem firmy z branży motoryzacyjnej. Szef kazał mu zawieźć wór z odpadami poprodukcyjnymi na wysypisko, ale okazało się, że jest ono zamknięte, więc młodzian porzucił wszystko na leśnej drodze. Zapomniał tylko, że w resztkach jest logo firmy. Przyznał się od razu, posprzątał po sobie i wkrótce w ramach pokuty posprząta po innych, niewykluczone że po osobniku z podbydgoskiego Łochowa, którego niedawno wytropił Gołowacz. Osobnik na razie unika kontaktów. Nie chce się stawić w nadleśnictwie i wyjaśnić, dlaczego czarne wory, które stały przed jego piękną posesją (w budowie) dostały nóg i znalazły się w lesie. Znawcy znają powód unikania nadleśnictwa. Szkodnik leśny to gatunek płochliwy,

który w dodatku opanował do perfekcji sztukę mimikry, dzięki czemu bez trudu wtapia się w społeczeństwo. Może być znanym przedsiębiorcą, osobą na ważnym stanowisku albo zwykłym obywatelem. Właściwie każdym. Nawet przydrożną prostytutką.

- Panienki produkują jeden z najbardziej obrzydliwych rodzajów śmieci. Nikt nie chce tego sprzątać. Gorsze od tego są chyba tylko zużyte pampersy - mówi strażnik, krzywiąc twarz z niesmakiem.

Jest wtorkowe przedpołudnie. Czerwony terenowy nissan pickup straży leśnej z zapasem 400 litrów wody na pace (pierwsze uderzenie w razie pożaru) wjeżdża do lasu. Przemierzamy leśne dukty, mając nadzieję, że ujrzymy szkodnika leśnego w akcji. Niestety, oprócz licznych śladów jego bytowania i dwóch kozłów sarny, które przed nami uciekają, nie widzimy w lesie żywego ducha.

- W całej mojej karierze chyba tylko raz przyłapałem kogoś na gorącym uczynku - nie ukrywa Gołowacz.

Szkodnika nie ma, są za to: zwałowiska gruzu w dziurach po sadzonkach, połamane kafelki podłogowe przy drogach, kupa masek przeciwgazowych, dalej sterty styropianu, opony, resztki izolacji po przewodach wysokiego napięcia, prezerwatywy i butelki po napojach, które stają się cmentarzyskiem owadów. Oczywiście mamy też meble każdego rodzaju, od sof po szafy oraz sprzęt elektroniczny w szerokiej gamie: telewizory, monitory komputerów, klawiatury, piloty TV, lodówki. Jest też oparty o drzewo jeden krzyż cmentarny, wyrwany z jakiegoś nagrobka. Co robi w lesie?

Zatrzymujemy się przy gromadach odpadów i robimy zdjęcia.

- Może ktoś rozpozna swoje śmieci? - drapie się po głowie strażnik.

Na podstawie zawartości próbujemy dojść drogą dedukcji, skąd pochodzą brudy i jaka mogła być geneza ich powstania.

Odkrywka nr 1

przy bocznej drodze, niedaleko obwodnicy na Warszawę: zużyte prezerwatywy, chusteczki higieniczne, butelki po piwie, napojach energetycznych i wódce. Dowody wskazują na to, że natknęliśmy się na stanowisko pracy przydrożnej panienki. Na razie panienki nie ma. Przyjedzie po 13.00, bo o tej porze dostarcza swoje dziewczyny grupa przestępcza z Grudziądza. Te z Nakła, dużo brzydsze i starsze, już są. Stoją po drugiej stronie węzła.

Odkrywka nr 2

w okolicy wysypiska śmieci Żółwin-Wypaleniska: w młodym lasku sosnowym zalega i gnije ogromna hałda opon, baków, foteli samochodowych, przewodów elektrycznych i innych części motoryzacyjnych. Wniosek tylko jeden: to ślad działalności nielegalnej grupy zajmującej się rozbiórką aut. Wywiezienie tego będzie kosztowało kilka tysięcy złotych.

Odkrywka nr 3

blisko ulicy Dąbrowa, prowadzącej na wysypisko: płyty kartonowo-gipsowe, szyny stalowe, wiaderka po farbie, butelki po drogim piwie, tacki po jedzeniu, pudełko po papierosach „Viceroy”, niebieskich. Ktoś powiększał pomieszczenie i likwidował ściankę działową. Ekipa remontowa w czasie pracy jadła posiłek przywieziony z jakiejś restauracji lub baru i piła heinekena. Pracodawca musiał mieć hojną rękę. Śmieci prawdopodobnie wywieźli do lasu sami robotnicy. Zleceniodawca remontu być może do dzisiaj nie ma pojęcia, że resztki wystroju jego mieszkania leżą w lesie...

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski