Ujawnianie „szkodnictwa gospodarczego” w PRL-u miało za cel wyjaśnianie permanentnych braków w budownictwie, transporcie i zaopatrzeniu.
<!** Image 2 align=none alt="Image 171653" sub="Sopockie molo w latach 60. XX w. uchodziło za jedno z najbardziej ekskluzywnych miejsc w Polsce. Nic dziwnego, że opisywani przez nas bydgoscy „aferzyści” chętnie tam zaglądali z rodzinami. / Fot. archiwum">Winny za nie nie był ani system gospodarczy, ani rząd, ale „źli ludzie”. Szczególnie głośne były tzw. afery mięsne, w których potrafiono wydawać nawet wyroki śmierci. Pokazowych procesów nie brakowało i w innych dziedzinach gospodarki i handlu.
Latem 1964 r. bydgoska prasa otrzymała do „upublicznienia” informację z miejscowej prokuratury nt. nadużyć w lokalnym przedsiębiorstwie transportowym.
<!** reklama>Jako „sensacyjną” przedstawiono sprawę nadużyć dokonanych w Bydgoskim Przedsiębiorstwie Transportu Budownictwa przy ul. Szubińskiej 3. Określono ją zwrotem „Dolce vita dyrektora i jego świty”.
Jak informowała prokuratura, aresztowani zostali trzej główni oskarżeni „tej niezwykłej afery” – dyrektor przedsiębiorstwa Tadeusz Kondrak, główny księgowy Stefan Batora oraz przewodniczący Rady Zakładowej Hieronim Stablewski. Ci właśnie główni oskarżeni, jak i „cała ich przyboczna „świta” mieli żyć luksusowo od kilku lat na koszt przedsiębiorstwa.
Dlaczego tak późno to ujawniono? Prokuratura wyjaśniała, że wszystkie przestępstwa były „uczciwie” zaksięgowane w dokumentach, a ponieważ machinacje opierały się również na przekupstwie kontrolerów, „zbrodnicza” działalność mogła trwać dość długo.
Słodycze z monopolowego
Lista dokonanych przestępstw była bardzo długa. Dyrektora Kondraka obwiniono np., że w ramach zakupu odzieży ochronnej nabywał garnitury ze stuprocentowej wełny w bydgoskich „Domach Mody”. Kupił także 20 płaszczy popelinowych po 800 zł sztuka, przeznaczonych dla „świty”, dla siebie zaś – kożuszek jugosłowiański za 8 tys. zł. Wiele pieniędzy wydano ponoć na kupno upominków i słodyczy dla dzieci pracowników przedsiębiorstwa przebywających na koloniach. W czasie dochodzenia okazało się jednak, że pokrycie kosztów rzekomego zakupu słodyczy stanowią rachunki ze sklepów monopolowych. Kupowano także na koszt przedsiębiorstwa adaptery i aparaty fotograficzne, w tym „Praktikę” za 18 tys. zł, ale urządzenia te stanowiły wyposażenie mieszkań lub były przeznaczone do prywatnego użytku „przywódców”.
Wielu kantów miał dokonać przewodniczący Rady Zakładowej Stablewski. Osobiście realizował ponoć rachunki dostarczone przez pracowników na pokrycie kosztów remontu mieszkań, własnoręcznie podpisując odbiór pieniędzy, które trwonił potem na hulankach, przepijając w sumie ok. 20 tys. zł. Stablewski przywłaszczył sobie także zapomogę w wysokości 4 tys. złotych przyznaną przez radę zakładową pracownikowi, który utracił w wypadku obie nogi. Przywłaszczeń tego typu Stablewski miał mieć na koncie bez liku, dzięki czemu wybudował sobie domek jednorodzinny.
Do Sopotu i Zakopanego
Jeszcze innym sposobem ubocznego zarobku zakładowej „szajki” było realizowanie rozliczeń delegacji służbowych. Np. koszt jednodniowej delegacji dyrektora Kondraka do Szubina wynosił ok. 1000 zł, w tym wypisane koszty konsumpcyjne stanowiły sumę 300 zł. W koszty delegacji wpisano również zakup zagranicznego pióra wiecznego w komisie za 200 zł. Natomiast zastępca dyrektora, nazwany „malarzem-amatorem” wliczył sobie w koszty podróży zakup kompletu farb za 800 zł. Ponadto dyrektor wystawiał sobie delegacje wypisując w rubryce „cel wyjazdu” m.in. „wycieczka do Zakopanego”.
Jak informował prokurator, żony dyrektorów wyjeżdżały służbowymi samochodami np. do Sopotu w okresie letnim na delegacje wystawiane na nie. Główna część wydatków związanych z „hulankami w morskich kurortach” pokrywana była z wysokich premii przyznawanych sobie nawzajem przez dyrektorów lub pobieranych ze wszystkich możliwych funduszów przedsiębiorstwa.
Nagrody dla kontrolerów
W dokumentach przedsiębiorstwa poddanych szczegółowej prokuratorskiej kontroli stwierdzono ok. 40 tys. zł nie rozliczonych zaliczek pobieranych przez okres aż sześciu lat, od 1958 r! Dowodem na hulaszcze życie dyrektora i jego „świty” miał być wieczorek urządzony dla 15 emerytów przedsiębiorstwa aż za 16 tys. zł. Koszty samego spotkania z udziałem seniorów były niewielkie, jednak dyrektor do ogólnego rachunku doliczył dodatkowo koszty „hulanki” w lokalu w podbydgoskiej Brzozie, w której wziął udział wraz ze swoimi wspólnikami. Na tę część wieczoru emeryci, oczywiście, zaproszenia już nie otrzymali.
W ocenie prokuratury działalność „kliki” trwała kilka lat, ponieważ kontrolerom z Bydgoskiego Przedsiębiorstwa Budownictwa Przemysłowego wręczano „nagrody” po 5 tys. zł i więcej. M. in. jednemu kontrolerowi kupiono mieszkanie spółdzielcze za 18 tys. zł. Jak oszacowano, suma roztrwonionych pieniędzy sięgała 400 tys. zł.
Proces „szajki” zakończył się w maju 1965 roku. Hieronim Stablewski skazany został na 3,5 roku więzienia i odszkodowanie na rzecz związku zawodowego 10 tys. zł. Na rzecz przedsiębiorstwa miał wpłacić sumę 3250 zł. Dyrektora Kondraka sąd skazał na 3 lata pozbawienia wolności i 25 tys. zł grzywny, a księgowego Batora na 2 lata i 10 tys. zł grzywny.
Na ławie oskarżonych, prócz wymienionej trójki zasiadło dalszych sześć osób, zarówno pracowników przedsiębiorstwa jak i kontrolerów, którzy otrzymali zdecydowanie niższe wyroki.
