https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dobra polisa nie jest kosztowna

Grzegorz Młokosiewicz
Z KRZYSZTOFEM SOSNOWSKIM, prezesem zarządu spółki M BROKER Ubezpieczeniowy, rozmawia Grzegorz Młokosiewicz.

<!** Image 1 align=left alt="Image 172704" >Z KRZYSZTOFEM SOSNOWSKIM, prezesem zarządu spółki M BROKER Ubezpieczeniowy, rozmawia Grzegorz Młokosiewicz.

Dwadzieścia lat temu pierwsze pytanie pograniczników austriackich skierowane pod adresem kierowcy polskiej dacii brzmiało: Warta jest? Warta była dlań synonimem tzw. zielonej karty... Jak to jest dziś?

<!** reklama>Zielonej karty do krajów Unii Europejskiej nie potrzebujemy. Wystarcza nasz polski dokument poświadczający zawarcie ubezpieczenia OC, ale do krajów bałkańskich turystycznie bardzo atrakcyjnych, jak np. Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Serbia, polski turysta musi mieć zieloną kartę. Mogą tam o nią zapytać na granicy i wlepić karę ze jej brak.

Zielona karta albo standardowe ubezpieczenia uczestników zbiorowych wycieczek zapewniają absolutne minimum ubezpieczeniowe. Zapominamy, że leczenie na Zachodzie z reguły jest znacznie droższe niż w Polsce...

Szczególnie w krajach takich jak: Niemcy, Francja, Austria, Szwajcaria, Włochy, ale także w prywatnych klinikach Turcji czy Egiptu leczenie bywa bardzo kosztowne, znacznie bardziej niż w Polsce i żadne standardowe ubezpieczenie nam takich kosztów nie pokryje.

Rodacy na ogół wiedzą, co to jest karta EKUZ i zabierają ją wybierając się za granicę.

Dobrze, że ją zabierają, ale to jakby tylko pierwszy krok, ponieważ ona wszystkiego, z czym należy się liczyć, nam nie załatwi. Nie opłaci kosztów opieki w prywatnej klinice, pomocy osoby towarzyszącej, transportu ze stoku narciarskiego, powrotu do kraju specjalistycznym transportem albo samolotem.

Z takimi następstwami wypadków trzeba się liczyć w zwykłym ruchu drogowym, a cóż dopiero kiedy wybieramy się na wspinaczkę, nurkowanie, surfing, rejs pod żaglami...

Mając w kieszeni EKUZ albo standardową umowę z ubezpieczeniem turystycznym za wspomniane usługi, będziemy musieli płacić z własnej kieszeni, a to sumy idące w tysiące euro. Natomiast o nurkowaniu, surfingu, wspinaczce wysokogórskiej i innych sportach ekstremalnych w ogóle nie ma mowy w standardowych umowach ubezpieczeniowych. Zawierając je nie pytają też o choroby przewlekłe i jeżeli np. sercowiec połamie się np. na stoku w Kaunertal, to mając tylko taką polisę zostanie dosłownie na lodzie.

Aby nie zostać na lodzie, można sobie wykupić polisę zapewniającą coś ponad standard.

Nie tylko można, ale uważam, że trzeba i to nawet jeżeli wybieramy się tylko na pozornie niezwiązaną z niebezpieczeństwami pielgrzymkę do Rzymu. Można to zrobić w firmach ubezpieczeniowych albo w biurach pośrednictwa ubezpieczeniowego.

Czy są to bardzo kosztowne polisy?

Na zwyczajny wyjazd turystyczny typu np. zwiedzanie zamków nad Loarą zapłacimy 4-5 zł składki za dzień ubezpieczenia do kwoty 10 tys. euro. Zapewnimy sobie w ten sposób pokrycie kosztów odpowiedzialności cywilnej, ochronę bagaży, pomoc w wypadku nagłej choroby, akcji ratowniczej, transportu zwłok, itp. Aktywnie wypoczywający narciarze albo wodniacy powinni raczej sięgnąć po wyższe sumy ubezpieczenia np. 30-50 tys. euro. Takie kosztują 10-12 zł za dzień ubezpieczenia.

Za dwutygodniową wycieczkę płacimy kilka tysięcy złotych, dobre ubezpieczenie to nikły procent wydatków, a jednak lubimy na nim oszczędzać.

Niestety, tak. Mało się mówi o tym, jak to potrafi zaboleć. Parę lat temu pewna bizneswoman ledwie uszła z życiem z karambolu pod Brandenburgiem. Niemiecki szpital nieboraczkę podkurował przez tydzień czy dwa i prywatnym autem podrzucił do Szczecina. Dostała rachunek do zapłacenia - cztery i pół tysiąca euro. Miała tylko EKUZ...

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski