Blisko 400 naukowców alarmuje: „Uniwersytet staje się fabryką, w której kadra naukowa pracuje na akord”, studenci „są zmuszani do chodzenia na lekcje z nieudacznikami”.
<!** Image 2 align=right alt="Image 75763" sub="Inauguracja roku akademickiego w Toruniu. Pochód przed złożenie kwiatów pod pomnikiem Kopernika Fot. Łukasz Trzeszczkowski">Komitet poprosił naukowców z całego kraju o wypełnienie w Internecie ankiety. Pytał o ocenę stanu nauki i szkolnictwa wyższego. Ankieta była anonimowa i dobrowolna. Odpowiedziało 391 osób, w tym m.in. 94 profesorów, 178 adiunktów, 46 asystentów, 25 doktorantów. Większość pracuje na etacie w dużych uczelniach państwowych. Powstała „Autodiagnoza polskiego środowiska naukowego”
Diagnoza ta jest miażdżąca - polska nauka jest niedoinwestowana, poziom dydaktyki i badań się obniża, polskimi uczelniami rządzą gerontokracja, marazm i kumoterstwo.
Jak w fabryce
Jak, zdaniem samych naukowców, wyglądają studia na polskich uczelniach? Programy nauczania są przestarzałe w porównaniu z Europą, a jeszcze się je przycina, bo uczelniom brakuje pieniędzy nawet na zwykłe zajęcia.
<!** reklama>Naukowcy mają coraz mniej czasu na badania, bo muszą obsłużyć coraz większą liczbę studentów. - Uniwersytet staje się fabryką, w której kadra naukowa pracuje na akord - pisze jeden z ankietowanych. Studenci uczą się w dużych, kilkudziesięcioosobowych grupach, stają się dla wykładowców anonimową masą. - Nie ma mowy o indywidualnej pracy i rozwoju - dodaje ktoś inny. W praktyce nie mogą wybierać zajęć, które ich interesują. „Są zmuszani do chodzenia na obowiązkowe lekcje z nieudacznikami”.
Uczelnie oszczędzają na zajęciach laboratoryjnych, bo są kosztowne. Odwołują praktyki, wyjazdy w teren. Nie kupują pomocy naukowych. Efekt: „stawia się na system pamięciowego uczenia i wymaga tego od studentów”.
Czy studenci się przeciw temu nie buntują? „Bunt jest tłumiony. Studenci nie chcą mieć kłopotów i kolejne roczniki potulnie zgadzają się na bezsens zajęć w ponad 30-osobowych grupach”. Jak to wszystko odbija się na jakości nauczania? „Wyniki nauki (testy, zaliczenia, egzaminy) są tragiczne!”, „poziom prac magisterskich jest coraz niższy”. Co na to ludzie, zajmujący się nauczaniem akademickim w naszym regionie?
- „Autodiagnoza” nie jest niczym nowym, to bardziej medialna sensacja - mówi prof. Waldemar Rezmer, dziekan Wydziału Nauk Historycznych UMK. - Wystarczy uważnie przejrzeć miesięcznik „Forum Akademickie”. O obniżeniu poziomu prac magisterskich, licencjackich, pracy w liczniejszych grupach mówi się otwarcie już od pewnego czasu. To ostatnie zjawisko dotknęło i UMK. Od przeszło roku działamy w oparciu o uchwałę senatu, który udzielił zgody na pracę w powiększonych grupach. Dotyczy to zajęć konwersatoryjnych i ćwiczeniowych. Błędem jest jednak wrzucanie wszystkich uczelni do tego samego worka - dodaje prof. Rezmer.
- Mam nadzieję, że ten raport będzie przyczynkiem do dyskusji na temat stanu polskiego szkolnictwa - mówi Tomasz Zieliński, rzecznik Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego. - Taka sytuacja to kwestia całego systemu. Jeśli staramy się dogonić zachód Europy, nie mówiąc już o USA, same chęci i zdolności nie wystarczą. Jeśli nie będzie większych nakładów, nadal będziemy się dusić. Z jednej strony pracownicy powinni dokonywać odkryć, jednak muszą jeszcze żyć. A żeby żyć, muszą pracować na kilku etatach. Wpadamy w zaklęty krąg. Mamy ogromny problem z wypuszczaniem przez, tak zwane już, szkoły wyższe absolwentów, którzy nie zawsze powinni nimi być.
Uczelnie są różne
- Nie znajduję uzasadnienia dla tak ostrych opinii, które są daleko krzywdzące dla uczelni wyższych - ocenia „Autodiagnozę” prof. Aleksander Nalaskowski, dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK. - Są bardzo różne uczelnie i wrzucanie wszystkich do jednego worka jest nieporozumieniem. Nie znamy źródła tych opinii, przypuszczam, że kryją się za nimi frustraci. Z zarzutami kumoterstwa, niedoinwestowania nauki nie chcę dyskutować. Nauka jest homeostatem, sama się uleczy i nie należy jej w tym przeszkadzać.(PAP, ac, ko, dnr)