Ci, którzy wieszczą rychłą śmierć czytelnictwu powinni zrewidować swoje nihilistyczne poglądy. Liczby ukazują coś innego.
Otóż od lat 90. przybyło w naszym mieście ludzi korzystających z bibliotek, za to spadła liczba woluminów w wypożyczalniach. Jednocześnie jednak zmniejszyła się liczba wypożyczeń przypadających na jednego czytelnika. Krótko mówiąc - chętnych do czytania przybyło, książek ubyło, ale średnia spada. A powinna rosnąć. Nie męczmy jednak statystyki. Nie wszystkie jej ustalenia da się logicznie wytłumaczyć.
<!** reklama>
Do rozterki zmusza mnie natomiast inna sprawa, a mianowicie to, czym w istocie nasze biblioteki dysponują. Jako się rzekło, książek coraz mniej, w dodatku czas i użytkownik odciskają na nich swoje piętno.
Bibliotekarze, zwłaszcza szkolni, wcale nie załamują rąk nad tym, że dzieci i młodzież nie chcą czytać książek, bo wolą gry komputerowe.
Tak źle nie jest. Boli ich raczej coś innego. To, że z braku pieniędzy i stu innych powodów, nie mogą ofiarować młodemu czytelnikowi tego, na co naprawdę zasłużył, czyli książek nowych, atrakcyjnie wydanych, przyciągających nie tylko żądny wrażeń umysł, ale i wzrok.
Byłem niedawno w bibliotece pewnej szkoły podstawowej i moją uwagę przykuł rząd niewielkich książeczek niemiłosiernie wytartych. I co się okazało? Że to opowieści o ulubionym bohaterze mego syna Koszmarnym Karolku. Dlaczego poniszczone? Bo na topie. A na nowe pieniędzy brak.