Jak nas informują internetowe portale, w wielu krajach Europy, także w Polsce, od chwili pojawienia się koronawirusa w Chinach wzrosła sprzedaż… „Dżumy” Alberta Camusa. Ta uniwersalna opowieść o zachowaniach człowieka w stanie największego zagrożenia zawsze cieszyła się uznaniem i popularnością i jest najbardziej znaną na świecie powieścią, która dotyka czasów epidemii.
Bez pandemii tej choroby nie byłoby „Dekamerona” Giovanniego Boccacio (akcja toczy się w czasie zarazy we Florencji), niektórych sonetów do Laury Francesco Petrarki, którego ukochana zmarła właśnie na dżumę, czy przejmujących opisów bezradności człowieka w powieści „Dziennik roku zarazy” Daniela Defoe.
Jednak postawa człowieka w czasach wielkiej, może największej dla niego próby zawsze pobudzała wyobraźnię zarówno myślicieli i wizjonerów, jak i zwykłych twórców. O ile ubożsi bylibyśmy bez zapadających głęboko w pamięć obrazów, szczególnie mistrzów malarstwa flamandzkiego i niderlandzkiego, poświęconych triumfowi śmierci, nadciągającej pod postacią moru, za którym kryły się m.in. epidemie dżumy, zwanej czarną śmiercią Europy. Bez pandemii tej choroby nie byłoby „Dekamerona” Giovanniego Boccacio (akcja toczy się w czasie zarazy we Florencji), niektórych sonetów do Laury Francesco Petrarki, którego ukochana zmarła właśnie na dżumę, czy przejmujących opisów bezradności człowieka w powieści „Dziennik roku zarazy” Daniela Defoe (autora m.in. „Robinsona Crusoe”), dotyczącej dżumy w Londynie w połowie XVII stulecia.
Uwolnione mikroby
Młodsi czytelnicy zapewne z epidemią skojarzą powieść „Miłość w czasach zarazy” kolumbijskiego pisarza Gabriela Garcii Marqueza. Tłem był tam m.in. strach nie przed dżumą, ale pospolitą zwłaszcza w XIX stuleciu, choć niewiele mniej groźną, cholerą.
Stephen King w „Bastionie” przedstawił historię uwolnionych przez przypadek z laboratoriów groźnych mikrobów, hodowanych wcześniej w celu stworzenia broni bakteriologicznej.
Przypadki zadziwiająco podobne do obecnej epidemii koronawirusa udało się „przewidzieć” i opisać tylko nielicznym twórcom literatury science fiction. Należał do nich ulubiony pisarz ostatnich dekad XX wieku, Stephen King, który w „Bastionie” przedstawił historię uwolnionych przez przypadek z laboratoriów groźnych mikrobów, hodowanych wcześniej w celu stworzenia broni bakteriologicznej. Trochę zapomniany dziś Nevil Shute w „Ostatnim brzegu” przedstawił z kolei wizję zagłady, która nadeszła wprawdzie z innej strony - zabójczego promieniowania, ale wizja ostatnich dni życia ludzi na naszej planecie pozostaje niezwykle sugestywna, szczególnej mocy nabierając w ostatnich tygodniach. Z kolei Herbertowi George Wellsowi udało się okryć ziemskie bakterie wielką chwałą, to one bowiem pokonały Marsjan, którzy najechali Ziemię w „Wojnie światów”. Wobec obcych ludzie okazali się bezbronni, na szczęście wspomogła ich natura...
Dżuma u wieszczów
„Od powietrza, ognia, głodu i wojny zachowaj nas Panie” - tak brzmiały słowa najpopularniejszej modlitwy błagalnej, która towarzyszyła dziejom Polski od czasów szwedzkiego „Potopu” i dziesiątki razy była cytowana w literaturze, stając się elementem życia codziennego. Owo powietrze to była właśnie zaraza, gdyż bardzo długo za przyczynę epidemii dżumy, cholery, ospy i innych śmierć niosących chorób uważano fale powietrza. Pieśń tę w polskich kościołach intonowano stosunkowo często aż do XX wieku, a nawet śpiewa się ją i dziś.
Owo powietrze to była właśnie zaraza, gdyż bardzo długo za przyczynę epidemii dżumy, cholery, ospy i innych śmierć niosących chorób uważano fale powietrza.
W polskiej literaturze także nie brakowało utworów związanych z epidemiami. Mowa o niej choćby w dziełach wieszczów - „Konradzie Wallenrodzie” Adama Mickiewicza czy „Ojcu zadżumionych” - poemacie Juliusza Słowackiego. Szczególnie ten drugi utwór przez lata pozostawał czytelniczym hitem, świetnie bowiem bazował na ludzkiej potrzebie odczuwania podczas lektury głębokich wzruszeń i emocji.
Dżuma szła od południa
„Ojciec zadżumionych” opowiada zasłyszaną przez poetę w czasie jego peregrynacji do Ziemi Świętej historię Araba, któremu choroba zabrała żonę i siedmioro dzieci. W utworze dominuje melancholia i postawa poddania się losowi. Uniwersalną wymowę dzieła, a także niezwykły zbieg okoliczności, dostrzegł na początku XX stulecia toruński historyk Stanisław Tync, który w 1925 roku opublikował na łamach „Tygodnika Toruńskiego” swoją pracę „Toruński ojciec zadżumionych. Obrazek z przeszłości”. Bez literackich uwzniośleń, metafor, wspaniałego języka Słowackiego i uniwersalizmów torunianin prowadzi swoją narrację, opartą na zachowanych w archiwach zapiskach i wspomnieniach dawnych mieszkańców Torunia, dostrzegając w tych źródłach identyczną historię.
11 lipca 1708 roku pierwszy przypadek dżumy odnotowano w Toruniu, wkrótce zaczęli na nią umierać mieszkańcy Grudziądza i Bydgoszczy, a rok później dotarła do Gdańska.
Rzecz dotyczy głośniej fali epidemii dżumy, która nawiedziła Polskę w pierwszej połowie XVIII wieku, w dobie wojen północnych. Pojawiła się w naszym kraju, przychodząc, jak zwykle, od południa, od Konstantynopola. Najpierw wyludniła Kielecczyznę w 1702 r. Z uwagi na inny od dzisiejszego styl życia i znacznie ograniczone możliwości przemieszczania się, dopiero trzy lata później dotarła do Poznania, a w 1707 roku do Warszawy. 11 lipca 1708 roku pierwszy przypadek dżumy odnotowano w Toruniu, wkrótce zaczęli na nią umierać mieszkańcy Grudziądza i Bydgoszczy, a rok później dotarła do Gdańska.
Chorym puszczano krew, podawano środki wymiotne i napotne, okłady i plastry na pojawiające się na ciele wrzody. „Przebojem” były okłady z zeschłych ropuch, moczonych w winie.
Autor „Toruńskiego ojca zadżumionych” poprowadził narrację, jakby sam był świadkiem tych wydarzeń. Choroba trwała zwykle krótko. „Zaczynało się od lekkich dreszczów, zaczem zjawiała się uporczywa gorączka połączona z wielkim znużeniem, omdlałością, która pojawiała się co dzień pod wieczór, a razem z nią przychodziła duszność”. „Wkrótce nie było domu, do któregoby nie wtargnęła zaraza”. Wydano zakaz publicznych pogrzebów, przerwano zajęcia szkolne, ustały zajęcia rękodzielnicze, handlowe. Działały jednak rada miejska i sądy. Chorym puszczano krew, podawano środki wymiotne i napotne, okłady i plastry na pojawiające się na ciele wrzody. „Przebojem” były okłady z zeschłych ropuch, moczonych w winie.
Pastor został bez rodziny
Owym ojcem zadżumionych nazwał Tync toruńskiego pastora Krzysztofa Rackiego, który zarządzał parafią św. Jerzego, znajdującą się poza murami miejskimi. Miał on żonę, siedmioro dzieci i liczną służbę. Wszyscy umierali kolejno w krótkich odstępach czasu. Sam pastor zarazę przeżył i niebawem... ożenił się powtórnie.
O tej samej epidemii traktuje „Memoriale Loimicum”- gdański pamiętnik z czasów zarazy w tym mieście w 1709 roku, autorstwa Johanna Christopha Gottwalda, pełniącego funkcję lekarza.
Jej spojrzenie było nieprzytomne, skrajne części ciała nabrzmiałe i wystąpiły gwałtowne konwulsje, choć nie były długotrwałe.
Ukazał się on w języku niemieckim, a także angielskim, zyskując zainteresowanie w całej Europie. Polski przekład Adama Szarszewskiego i Piotra Paluchowskiego ukazał się w wydawanym w Gdańsku czasopiśmie „Klio”, poświęconym dziejom Polski i historii powszechnej.
Śmierć dziecka
Wspomniana dżuma w latach 1708-1711 przyniosła prawdziwą katastrofę demograficzną. W samym tylko 1709 roku liczba zgonów na terenie Gdańska sięgała prawie 25 000, czyli więcej niż trzecią część populacji miasta. Oto fragmenty przejmujących zapisków Gottwalda: „26 czerwca. Moja córka, lat około sześć i pół, zaczęła skarżyć się na nadzwyczajny ból głowy. Podałem jej bezoparowe krople z lotnym spirytusem przeciw bólom głowy. Cztery godziny później jej stan znacznie się zmienił. Jej spojrzenie było nieprzytomne, skrajne części ciała nabrzmiałe i wystąpiły gwałtowne konwulsje, choć nie były długotrwałe. Później leżała jak sparaliżowana i nie można było jej ocucić. Jakiekolwiek lekarstwa jej podawaliśmy, były nieskuteczne i tak zmarła po trzech dniach”.
Brandy? Tak, ale francuska
Inny fragment: „Bogu dzięki, straciliśmy jedynie dwóch głównych rajców i tyleż samo ławników. Dokonało też żywota około jednej trzeciej duchownych, zaś nikt z lekarzy ani aptekarzy. Etatowych chirurgów straciliśmy jedynie dwóch, natomiast ich asystentów czy podwładnych, szczególnie tych pracujących w lazaretach, znaczną liczbę. Miejska elita ucierpiała niewiele, ale garnizon bardzo. Natomiast rzemieślnicy, zwykli kupcy, tak mistrzowie, jak i czeladnicy, uczniowie, tragarze i robotnicy zostali zdziesiątkowani (…). Popularna brandy była niepolecana i zabroniona, a zamiast niej brandy francuska dozwolona, i to z wielką korzyścią: na duchu tedy lżej było, odchodziły niepokoje, lęki, jako że wszelkie pobudzenie umysłu było szkodliwe dla zdrowia”.
Popularna brandy była niepolecana i zabroniona, a zamiast niej brandy francuska dozwolona, i to z wielką korzyścią.
Dziś rozumiemy już zasady epidemii, właściwe jej przyczyny, cała nauka zaangażowana jest w wykrycie lekarstwa lub szczepionki. Z pewnością ma to ogromne znaczenie. W niczym jednak nie zmienia naszego lęku przed zarazą…
