Ta podawana na ekranie z dumną miną konstatacja dowodzi, że partyjni towarzysze nominaci na ważne stanowiska istnieli i byli wykpiwani (o ile cenzor przymknął oko) już w czasach głębokiego PRL.
Po 1989 r. temat powraca zaś, ilekroć w kraju zmienia się władza. Ostatnio m.in. dzięki rozkręconej przez Nowoczesną akcji „Misiewicze”, pokazującej delegatów PiS na świecznik, którzy rzekomo nie mają do nowych zadań żadnych kompetencji.
Właśnie: rzekomo nie mają czy naprawdę nie mają? Swoje rozterki spróbuję pokazać na przykładzie dwóch znanych na naszym podwórku postaci. W wyniku łowów na bydgoskich „Misiewiczów” poseł Stasiński z Nowoczesnej pokazał kilka dni temu złapanych w sidła m.in. Marka Gralika i Andrzeja Walkowiaka.
Krajanów mniej zorientowanych w ruchach na świeczniku wypada uświadomić, że ten pierwszy to weteran Rady Miasta Bydgoszczy (18 lat w radzie, 5 kadencji w jej Komisji Edukacji), z wykształcenia anglista, wcześniej nauczyciel.
W ostatnich latach uparcie kandydował do różnych stanowisk, m.in. na prezydenta Bydgoszczy i wojewodę, a ostatecznie wylądował w fotelu kuratora oświaty i członka Rady Nadzorczej Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 2.
Do fotela kuratora Marek Gralik ma odpowiednie przygotowanie - co do tego nie ma dwóch zdań. Kontrowersje budzić może natomiast członkostwo w Radzie Nadzorczej WZL.
Co tam robi anglista? Ano głównie sprawdza papiery firmy. Kontroluje, czy sprawozdania zarządu zgadzają się z zapisami w księgach i stanem faktycznym.
To jest podstawowe zadanie członka rady nadzorczej i by je skrupulatnie wykonywać, niepotrzebne są studia ekonomiczne, wojskowe lub inżynierskie. Wystarczy kurs - z tego, co wiem, długi, kosztowny i zakończony trudnym egzaminem.
Skoro więc Marek Gralik, w przeciwieństwie do „patrona” akcji Nowoczesnej Bartłomieja Misiewicza, zainwestował w siebie i taki kurs ukończył, to teraz może robić to, co robi, nie gorzej niż „bezpartyjni fachowcy”.
Andrzej Walkowiak jest byłym dziennikarzem radiowym, który w tym zawodzie doszedł do stanowiska redaktora naczelnego bydgoskiego Radia PiK.
Potem na dwie kadencje poszedł w posły, aktualnie jest radnym wojewódzkim. Na listę „Misiewiczów” trafił po tym, jak został prezesem Fabryki Obrabiarek do Drewna i wiceprzewodniczącym Rady Nadzorczej PR PiK.
W tym z kolei przypadku merytorycznych zastrzeżeń nie budzi posadka w radzie nadzorczej, jako że Walkowiak zna radio od podszewki.
Można się tylko zastanawiać, czy to etyczne, by nadzorował spółkę, w której dyrektorską funkcję sprawuje jego żona. Co innego wymagająca znajomości specyfiki materii i biznesowego przetarcia posada szefa spółki produkującej obrabiarki.
Tu rzeczywiście Andrzej Walkowiak kojarzy się z Jerzym Dobrowolskim, który w komedii Barei zagrał „z zawodu dyrektora”. Miejmy tylko nadzieję, że podobnie jak Dobrowolski na makiecie przedstawiającej plany inwestycyjne firmy nie będzie chciał przestawiać jeziora, by w jego miejscu postawić halę produkcyjną.