Drugi raz, gdy Jakub przyjął po nim spadek: połowę kawalerki oraz... 29 tys. zł zadłużenia w ZUS.
[break]
I trzeci, gdy od dyrektora tej instytucji usłyszał, że nie ma „przesłanek, przemawiających za zasadnością umorzenia tych należności”, choć zmarły odprowadzał składki do ZUS przez 34 lata, a zalegał z ich płaceniem jedynie półtora roku.
Wybrał śmierć
Na szczęście kląć Jakub nie potrafi, bo wie, że nerwy mu szkodzą. Ma padaczkę, naczyniaka w płacie skroniowym i leczy się psychiatrycznie z powodu depresji lękowej. Mimo tych schorzeń, podjął studia i wierzy, że zła passa w jego życiu kiedyś się skończy. Zaczęła się, gdy ojciec porzucił rodzinę i założył własną firmę. Musiało mu iść źle, skoro nie płacił alimentów i zamieszkał w 13-metrowej kawalerce z przyrodnim, chorym na schizofrenię bratem Jakuba. Zwykle dzwonił do syna z życzeniami na Dzień Dziecka, ale 1 czerwca 2009 r. wybrał... samobójstwo.
Nie dał rady
Jakub wahał się z przyjęciem spadku po tacie, obawiając się jego zadłużenia. Zwrócił się do ZUS z prośbą o podanie aktualnego konta rozliczeniowego zmarłego ojca i dostał odpowiedź: „Brak podstaw do uznania Pana za stronę postępowania”. Postanowił przejąć majątek z dobrodziejstwem inwentarza. Sąd wyznaczył komornika do spisania aktywów i pasywów spadku, a ten ustalił, że połowa kawalerki (6,5 metra) po ojcu jest warta 30 tys., zaś obciążenie jego majątku to jedynie... 5 tys. zł długu wobec Gwarantowanego Funduszu Świadczeń Pracowniczych. Jakub uznał, że taką kwotę da ratę spłacić, a odziedziczoną część kawalerki podaruje przyrodniemu bratu. Zrobił to, bo chciał, by chory brat się usamodzielnił, a cztery miesiące później ZUS wezwał Jakuba do zapłaty... 29 192 zł z tytułu zaległych składek po zmarłym ojcu.