Romowie z Nakła domagają się 60 tysięcy złotych odszkodowania od właścicielki jednej z tamtejszych restauracji za... No, właśnie. Tu nie ma jasności nawet adwokat skarżących. A oni sami formułują to tak: - Bo jakieś serce powinna mieć. Dziecko jest poważnie chore, a ona nawet „przepraszam” nie powiedziała. W końcu to u niej się stało...
<!** Image 2 align=right alt="Image 87524" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">Romka Maria D. nie wie, kto jej 10-letniemu synowi Aleksowi wsypał amfetaminę i barbiturany do napoju. Ale to fakt. Obecność środków odurzających w organizmie dziecka potwierdził wynik badania toksykologicznego. Kobieta nie jest pewna, czy choroba, która dotknęła chłopca, to skutek działania narkotyku. Ale jest przekonana, że wszystko, co złe, stało się w znanym w Nakle lokalu podczas imprezy sylwestrowej. Poszła tam z synkiem w towarzystwie kilkunastu innych Romek i Romów.
- Do dzisiaj sobie to wyrzucam. Ale to u nas normalne. My zawsze bawimy się razem z dziećmi. Chciałam, żeby syn zobaczył, jak to jest bawić się w gronie Polaków - mówi Maria D. Tak się nam przedstawiła. W dokumentach prokuratury widnieje natomiast Maria T. Podobny problem jest z jej bratem Tomaszem T., a w aktach - Tomaszem K.
Nagle przestał chodzić
Tak czy owak, zeznali oni, że podczas imprezy sylwestrowej w nakielskim klubie, należącym do Katarzyny L., mały Aleks wypił nieświadomie napój zawierający amfetaminę i środki uspokajające.
- Pierwszego stycznia syn był bardzo słaby i senny. Skarżył się, że widzi podwójnie. Kazałam mu się wyspać. Myślałam, że to przemęczenie. Ale na drugi dzień było jeszcze gorzej. Pojechaliśmy do lekarza i dostaliśmy skierowanie do szpitala. Tam już nie mógł poruszać nogami. Potem pojawiły się problemy z rękami - wspomina matka chłopca.
<!** reklama>Aleks D. spędził w Wojewódzkim Szpitalu Dziecięcym w Bydgoszczy prawie trzy miesiące. Pierwszym szokiem dla rodziny był fakt wykrycia we krwi dziecka środków odurzających. Drugim - zdiagnozowanie jednej z odmian polineuropatii, rzadkiego syndromu Guillain-Barre. Używając terminów medycznych, to ostra, zapalna poliradikuloneuropatia demielinizacyjna o nieznanej etiologii, opisana w literaturze medycznej po raz pierwszy w 1859 roku. Każdego roku zapada na nią zaledwie od 1 do 5 osób na 100 tysięcy ludzi.
Mówiąc prościej, choroba polega na procesie zapalnym, obejmującym korzenie nerwowe na różnych wysokościach. Organizm chorego, a dokładnie jego układ autoimmunologiczny zaczyna wytwarzać przeciwciała atakujące mielinę, substancję osłaniającą włókna nerwowe, która odgrywa ważną rolę w przewodzeniu impulsów. Człowiek dotknięty tą chorobą nagle przestaje panować nad swoimi kończynami. Pojawiają się problemy z chodzeniem, zanika czucie w rękach, mięśnie jakby wiotczeją, „uciekają” oczy. Pacjent może mieć problemy z oddychaniem, bolą go stopy, skacze ciśnienie.
Tak właśnie czuł się mały Aleks. W ciągu trzech dni przestał chodzić. Przez miesiąc leżał bezwładnie w szpitalnym łóżku, nie mogąc poruszyć ani ręką, ani nogą.
- Przeżyliśmy gehennę. A co przeżyło to dziecko, to trudno opowiedzieć - mówi bliska płaczu Maria D.
- To bardzo poważna choroba. Może dojść nawet do porażenia mięśni oddechowych i do uduszenia się pacjenta. Przyczyną może być powikłanie banalnej infekcji, albo... nie wiadomo co. Medycyna nie określiła dotąd jednoznacznie czynników wywołujących ten zespół chorobowy - tłumaczy lekarz neurolog, którego poprosiliśmy o skomentowanie przypadku Aleksa D. Lekarz prosi, by nie podawać jego nazwiska. Dodaje, że nie da się wykluczyć, iż objawy, które pojawiły się u dziecka, mogła wywołać substancja narkotyczna. - Toksyczne objawy polineuropatii są podobne do zespołu Guillain-Barre.
Innego zdania jest dr Barbara Groszek, ordynator oddziału toksykologii i chorób środowiskowych krakowskiego szpitala im. Ludwika Rydygiera.
- Nie spotkałam się z tym, by nawet długotrwałe przyjmowanie barbituranów miało związek z wystąpieniem tej choroby. Z codziennej praktyki nie jest mi również znany przypadek, gdzie jednorazowe przyjęcie amfetaminy wywołałoby takie objawy. Oczywiście, zdarzają się zgony z powodu przedawkowania amfetaminy, ale ich przyczyną są zaburzenia rytmu serca. To zupełnie inna sprawa - tłumaczy toksykolog i zwraca uwagę na coś innego. - Nie do przyjęcia jest dla mnie to, że dziecko zostało zabrane przez rodziców na sylwestrową zabawę do lokalu.
Policjanci i prokurator z Nakła (rodzina Marii D. złożyła zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa) nie badali związku pomiędzy użyciem narkotyku i wystąpieniem choroby. Nie interesowały ich też normy wychowawcze stosowane przez Romów. Skupili się na wytropieniu osoby, która - zdaniem romskich świadków - miała dosypać dziecku środek odurzający do napoju.
Kim jest tajemniczy blondyn?
- Do mojego brata podszedł w czasie imprezy Polak, który powiedział, że jest jego znajomym ze szkoły. Potem przysiadł się do naszego stolika. Może miał jakieś porachunki z bratem i jemu chciał coś dosypać, a przez pomyłkę trafiło na dziecko? - zastanawia się Maria D.
- Faktycznie, brat tej pani, wujek pokrzywdzonego, zeznał, że pojawił się przy ich stoliku taki mężczyzna, ale nie potrafił powiedzieć o nim nic konkretnego. Tyle tylko, że był to blondyn średniego wzrostu. Prawdę mówiąc, to nikt nic nie wie - informuje Zbigniew Kozber, szef Prokuratury Rejonowej w Nakle.
Żaden ze świadków nie umiał naprowadzić śledczych na trop tajemniczego mężczyzny. Romscy uczestnicy imprezy podali mglisty opis podejrzanej postaci, ale pozostali klienci bawiący się tamtej nocy w lokalu wcale takiej osoby nie zarejestrowali. Zeznania właścicielki klubu oraz kelnerek również nic nie wniosły. Nie na wiele zdały się też wyjaśnienia chłopca. Powiedział, co prawda, że siedzący przy ich stoliku obcy pan rozkruszał coś w chusteczce, a potem wsypywał to do szklanki, ale jak miał na imię, gdzie mieszka - tego Aleks D. nie wie. Nie wie też jego wujek.
- Chłopiec przyznał, że omyłkowo napił się ze szklanki tego mężczyzny - dodaje prokurator.
To nie moja wina!
- Żadne obce osoby nie weszły z zewnątrz do lokalu. To była impreza zamknięta. Znam wszystkich gości, to poważni ludzie. Nikogo z nich nie podejrzewałabym o wsypanie dziecku narkotyku do napoju - zapewnia w rozmowie z naszym reporterem prowadząca lokal Katarzyna L. Wyjawia, że ma przewlekle chore dziecko i wie, co muszą przeżywać rodzice Aleksa.
- Ale te zarzuty pod moim adresem to jakiś absurd. Pani D. wyzwała mnie na ulicy. Jej brat pytał, czy mam polisę. Gdybym zgodziła się na wypłacenie jakiegoś zadośćuczynienia z mojego ubezpieczenia, mogłoby to zostać potraktowane jako przyznanie się do winy. Od początku nie podobało mi się to, że ci państwo przyszli do lokalu z dzieckiem - dodaje Katarzyna L.
Pełnomocnika rodziny D. zapytaliśmy o podstawę prawną zarzutów wobec Katarzyny L. Nie umiał odpowiedzieć (Romowie jeszcze nie zapłacili mu honorarium).
- No, po prostu należy domniemywać, że zdarzenie miało miejsce w tym lokalu - uważa adwokat. - Jeżeli płyn został tam wypity, to odpowiedzialność ponosi właściciel. Potrzeba będzie wielu środków dowodowych, na przykład opinii biegłego, żeby wykazać związek przyczynowy między pobytem w lokalu a chorobą dziecka. Niewątpliwie jest to sprawa skomplikowana. Zobaczymy.
Prokuratorskie postępowanie, zamienione w śledztwo z racji ciężkiego gatunku domniemanego czynu (za podanie małoletniemu narkotyków można trafić do więzienia na trzy i więcej lat), zostało umorzone pod koniec marca tego roku. W każdej chwili można je wznowić, jeśli pojawią się nowe okoliczności.
Rodzina D. nie wniosła zażalenia na postanowienie prokuratury.