<!** Image 1 align=left alt="Image 6080" >Kampania, kampania i po kampanii. Idzie mi oczywiście o gry i zabawy przed wyborami do parlamentu. Wysłuchaliśmy tysiąca haseł, obietnic, oskarżeń i setek kłamstw, obejrzeliśmy tyleż twarzy, min, gestów i zaklęć - sztaby zrobiły więc swoje. W każdych wyborach, bez względu na ich wynik, zwyciężają słowa. Teraz kolej na czyny. I tu zaczynają się problemy.
Kaczyński nie może skontaktować się z Tuskiem. Rokita, premier z Krakowa zdymisjonowany przez elektorat jeszcze przed objęciem zaszczytnej funkcji, znika. Media w zastępstwie koalicji formują rząd, a publika czeka. - Do roboty - zgodnym chórem dopinguje, rycząca w powyborczym bólu, zdziesiątkowana wynikami, opozycja. - Sytuacja jest skomplikowana - odpowiadają zwycięzcy. - Liniowy się krzywi, budżet nadziei, tak, ale za dwa lata, więcej kasy dla biednych, ale skąd i z jakiej niby racji - dyskutują w mediach socjałowie z liberałami w ramach ogólnopolskiego POPiS-u.
Ta presja z pewnością popchnęła wczoraj Jarosława Kaczyńskiego przed kamery. Zaraz po tym jak ogłosił Marcinkiewicza kandydatem na premiera, zawiesił głos..., ale braw się nie doczekał. Tusk przyznał, że słyszał to nazwisko, ale... na trzy minuty przed jego ogłoszeniem. Jest więc sporo śmiechu, a mieliśmy tworzyć rząd. Wyborcy, nie tyle igrzysk chcą, co chleba, czyli programu, nazwisk i terminów. Z tym koalicja może mieć poważne kłopoty. Kompromis boli, bo jak wytłumaczyć elektoratowi, że najwygodniej jest jeszcze poczekać do wyborów prezydenckich? Sukces, jak się okazuje, może więc uwierać.