FLESZ - Abonament RTV nie będzie ściągany od dłużników?

Gubałówka najwyraźniej nie chce wymazać się z pamięci Polaków. Najpierw przez lata funkcjonowała tam słynna trasa narciarska, potem przez lata toczył się o nią bój (a po jej zamknięciu - o jej ponowne otwarcie – co się ostatecznie nie udało). Dwa lata temu turystów zaskoczyła kasa biletowa, która stanęła w dolnej części wydeptanego szlaku wiodącego na szczyt wzdłuż torów kolejki linowo-terenowej. Kasę uruchomili właściciele części terenów pod dawną trasą – ci, którzy przez lata walczyli, żeby trasę jednak reaktywować.
Gdy kasa zaistniała w lecie 2018 roku, turyści byli zszokowani – jak to poza parkiem narodowym pobierać pieniądze za przejście? Rok temu wszyscy się już jakoś do tego przyzwyczaili. Kasa nadal działa. Pobiera po 4 zł od osoby dorosłej.
Od tego weekendu jednak ludzie ponownie doznali szoku. Wystartowała na trasie pieszej na Gubałówkę druga kasa – oddalona od pierwszej o ok. 400 metrów. Uruchomiła ją spółka SPK Sp. z o.o. z Warszawy. Pracownicy kasy również pobierają od wędrowców 4 zł za przejście. Osoba dorosła musi więc za wdrapanie się na Gubałówkę – wydeptanym duktem wzdłuż kolejki – zapłacić 8 zł. Jeśli tą samą drogą chce wrócić na dół – nie zapłaci nic więcej. Jeśli jednak ktoś wjedzie kolejką na szczyt i będzie chciał zejść na nogach – również czeka go opłata.
- To nie jest szlak turystyczny, tylko droga wiodąca przez prywatne działki ludzi. Nasza spółka wydzierżawiła od właścicieli 17 działek. I pobieramy opłatę za przejście. Jest to teren prywatny. Na samym początku drogi znajdują się tabliczki informujące o tym, że to grunty prywatne i za przejście trzeba zapłacić – mówi kobieta, która kasuje turystów przy drugiej kasie.
Zaznacza, że nikogo nie naciąga i nie oszukuje. I wskazuje, że na Gubałówkę można dojść także szlakami turystycznymi – od Gładkiego lub z Walowej Góry. Tyle, że zdecydowana większość ludzi idzie wydeptanym z dawien dawna duktem prosto z targowiska pod Gubałówką.
Nowy punkt poboru opłat jest – co ciekawe – monitorowany. W weekend panie przy nowej kasie miały nawet obstawę prywatnych ochroniarzy. Ci w poniedziałek już się nie pojawili.
Kobieta, która sprzedaje bilety turystom, nie chciała się nam przedstawić. Nieoficjalnie mówi się, że to inicjatywa jednej z zakopiańskich rodzin, która przyczyniła się do tego, że dawna trasa narciarska przestała istnieć. Nie udało nam się niestety skontaktować z przedstawicielami tej rodziny.
Sami turyści są mocno zaskoczeni tym co dzieje się na Gubałówce. - Wyjątkowo dziwna sprawa. Pazerność niestety. Żeby wejść na szczyt musimy zapłacić w sumie 8 zł. I to kasa co 400 metrów. Trochę to dziwne. W złym kierunku to Zakopane zmierza – dziwi się jedna z turystek, która musiała podwójnie zapłacić za wejście.
W weekend wielu turystów do tego stopnia było zaskoczonych, że zaalarmowało policję w tej sprawie. - W weekend były tam dwie interwencje związane z tym, że zgłaszające osoby nie dostały paragonu za uiszczenie opłaty – mówi Roman Wieczorek, rzecznik zakopiańskiej policji. Sprawa została przekazana do urzędu skargowego w Zakopanem.
Tatry. Jeleń wrócił nad Morskie Oko. Ludzie traktują go jak kucyka
- Nieistniejące już tatrzańskie schroniska. Słyszeliście o nich?
- Koronawirus w Polsce [DANE, MAPY, WYKRESY]
- Parking pod Babia Górą w prokuraturze. Powstał nielegalnie
- Drożyzna nad morzem? Na Podhalu obiad zjesz za 15 zł
- Przyrodnicy uratowali przed utonięciem 500 susłów
- Urokliwe miejsca w Tatrach, gdzie nie będzie dzikich tłumów