https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cały świat w jednym kraju

Krzysztof Błażejewski
Światowe święto piłki nożnej - zawody o Puchar Świata, zwane też mundialem - rozpoczęło się w Republice Południowej Afryki. Pierwszy raz na Czarnym Lądzie - i właśnie w RPA.

Światowe święto piłki nożnej - zawody o Puchar Świata, zwane też mundialem - rozpoczęło się w Republice Południowej Afryki. Pierwszy raz na Czarnym Lądzie - i właśnie w RPA.

Z historycznego punktu widzenia jest to decyzja konsekwentna i logiczna, bowiem RPA jest od wieków najbogatszym i najbardziej rozwiniętym państwem Czarnego Lądu. Jednocześnie decyzja o organizacji tej imprezy przez RPA, podjęta bez protestów czy choćby wątpliwości, wskazuje na to jak szybko zmienia się świat.

Jeszcze na początku lat 90. kraj na południowym cyplu Afryki był wyklęty z międzynarodowej społeczności za sprawą obowiązującego tam apartheidu, czyli segregacji rasowej. Kontakty sportowe z RPA były zakazane, a złamanie tych zasad niosło daleko idące konsekwencje. To w wyniku zgody Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego na start na igrzyskach w Montrealu w 1976 roku ekipy Nowej Zelandii, utrzymującej w nieolimpijskiej przecież grze w rugby kontakty z reprezentacją RPA, doszło do wycofania się z igrzysk 23 krajów, głównie afrykańskich.

<!** reklama>Międzynarodowa izolacja RPA trwała trzy dekady. Po zniesieniu apartheidu i przejęciu władzy przez czarną większość pod przywództwem Nelsona Mandeli dla RPA rozpoczął się bardzo trudny czas przebudowy. Wielu białych wyemigrowało, gospodarka popadła w kryzys, gwałtownie wzrosła przestępczość, rozprzestrzeniła się epidemia AIDS. Jednak bogactwa naturalne, o jakich większość krajów może tylko pomarzyć (40 proc. światowych zasobów złota, 50 proc. światowych złóż diamentów, 80 proc. afrykańskich zasobów węgla kamiennego) sprawiają, że ekonomiczne podstawy rozwoju są stabilne. Z kolei niesłychane bogactwo natury i przyrody, reklamowane hasłem „Świat w jednym kraju” przyciąga - mimo odległości - miliony turystów. Nic więc dziwnego, że praktycznie w każdym biurze podróży zobaczyć można fotografie Przylądka Igielnego, zlewni dwóch oceanów - Atlantyckiego i Indyjskiego, piaszczystych plaże, urokliwych Gór Smoczych, pustyni Kalahari oraz rozległych sawann pełnych egzotycznych zwierząt.

RPA to kraj nietypowy jak na Afrykę. Wcześnie zasiedlony przez przybyszów z Europy za sprawą łagodnego klimatu i dobrej ziemi, przeżył burzliwy rozwój jeszcze w XIX stuleciu. Osadnicy, głównie z Holandii, z czasem nazwani zostali Burami i toczyli niejedną wojnę z usiłującym zapanować nad tą częścią świata imperium brytyjskim. Po kolejnej wojnie w 1904 roku powstał Związek Południowej Afryki, ale pełną niepodległość kraj uzyskał dopiero w roku 1961. Potomkowie Burów, zwani dziś Afrykanerami, stanowiąc kilkunastoprocentową grupę etniczną, przez niemal cały XX wiek dominowali w kraju zamieszkałym w przeważającej części przez rdzenną ludność plemion Bantu.

Jarosław Feliński mieszkał w RPA 12 lat. Z Kujawsko-Pomorskiego wyjechał wiosną 1981 roku.

- Namówili mnie do tego kroku znajomi - wspomina. - Słyszeli, że z RFN można wyjechać do Australii albo RPA i tam osiedlić się na stałe. Gwarantowane były dom i praca. Tu nie miałem nic, nie widziałem też żadnej nadziei na przyszłość. Z moim inżynierskim wykształceniem mogłem liczyć na dobrą pracę, znałem też angielski. Zdecydowałem się na Afrykę, bo ten kraj wydawał mi się ciekawszy.

Do Johannesburga Feliński dotarł w 1983 roku. Rzeczywiście, otrzymał dobrze płatną pracę i elegancki dom w ekskluzywnej dzielnicy, który dość szybko spłacił.

- Czułem się tam dobrze, odpowiadał mi klimat, jednak nigdy nie potrafiłem się przyzwyczaić. Stale miałem wrażenie, że jestem na czasowym kontrakcie. Mimo że poznałem tu wielu Polaków, także z tzw. starej emigracji, tęskniłem do kraju. Mimo luksusów, na jakie nigdy mieszkając w Polsce nie mógłbym sobie pozwolić, czułem się tak, jakbym żył na beczce prochu. Miejscowi też zdawali sobie z tego sprawę, choć woleli o tym nie mówić. Oczywiście, nikt z nas nie odważyłby się zajrzeć do murzyńskiego getta, jednak to i owo widziałem: biedę i skrajną nędzę, strajki i społeczne wrzenie brutalnie tłumione przez policję. Czułem się niekiedy jak na amerykańskiej plantacji z czarnymi niewolnikami. Zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później musi się to wszystko zawalić.

Demontażu państwa opartego na apartheidzie Feliński nie przyjął jednak entuzjastycznie.

- Zmiany, niestety, przeobraziły ten kraj - mówi. - Przyszła wolność, a wraz z nią wielki chaos. Doświadczeni inżynierowie zaczęli wyjeżdżać. Głównie do USA. „To już koniec” - słyszałem wielokrotnie. Nowa kadra zarządzająca w mojej fabryce zaprowadziła nowe porządki. Z dnia na dzień pojawiła się inflacja, zmalały zarobki, w sklepach zaczęło brakować towarów. Pomyślałem, że czas i na mnie. Za namową znajomych wyjechałem do Kanady.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski