Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Był sobie król, nadchodzą króliki

Redakcja
Czasy takie, że nikomu nie chce się patrzeć do tyłu.

A już w kulturze pop to patrzenie byłoby wręcz w złym guście - po co, skoro na miejsce umierającego króla zaraz pojawia się stado następnych? No, może problem tylko taki, że ostatnimi czasy to raczej króliki niż królowie... O braku refleksji nad tym, co było, świadczą choćby rozmaite talent szoły, których uczestnicy pytani o gwiazdy sprzed parunastu, ba, paru lat opowiadają takie durnoty, że aż boli. Choć najsmutniejsze jest to, że są zwykle bardzo zdziwieni, że inni dziwią się ich głupkowatości.

Ale jest taki dzień, że jednak do tyłu spoglądamy. I odkrywamy wtedy, ile osób, które kiedyś w popkulturalnym światku błyszczały na całego, pożegnaliśmy. I ile z nich pamiętamy już tak sobie. Bo nie czarujmy się, w tej branży szanse na przetrwanie i stanie się ikoną mają nieliczni.

Rok, jaki minął od poprzedniego listopadowego dnia dumania, nie był łaskawy dla muzyki. Pożegnaliśmy gigantów - Joe Cockera czy B.B. Kinga. Jasne, odeszli jako panowie w sile wieku, więc ostatnimi laty w tabloidach o nich nie pisali, ale oni akurat na status ikon zasłużyli sobie jak najbardziej. W Polsce zmarł choćby Zbigniew Kurtycz, zapomniany idol, głównie lat 50. i 60. Jego „Cichą wodę” dekadami śpiewało pół Polski, słyszałem ją nawet w wykonaniu koreańskiego wokalisty, co brzmiało dosyć przedziwnie, żeby nie rzec groźnie. Odeszła też gromadka tych, o których nikt już nie pamiętał, jak Steve Strange z grupy Visage. Bo kto dziś pamięta new romantic z lat 80., najbrzydszych czasów w historii kultury pop?

Aktorzy? Stanisław Mikulski miał kiedyś na kolanach nie tylko całą Polskę, ale i okoliczne „demoludy”. Potem, w czasach „Solidarności” miał też trudne momenty. Ale ostatnimi laty, w wieku późnośrednim, zachwycał pogodą ducha i pokorą. Bo nigdy nie nadymał się, jak niektórzy aktorzy, szczerze przekonani, że są równie mądrzy, jak postacie, które grają. I sprawiający, że usychamy z żenady, kiedy dają się podpuszczać różnymi cwaniakom jako pożyteczni idioci. Odeszli również Anita Ekberg - ta pani od fontanny w „La Dolce Vita” - czy Christopher Lee, którego teraz wszyscy pamiętają z roli Sarumana, choć dorobek miał delikatnie mówiąc znaczenie, znacznie większy.

A jeszcze reżyserzy - choćby Wes Craven, król horroru i swego czasu jedno z najgorętszych nazwisk filmowych produkcji komercyjnych, nasi Krzysztof Krauze - który thrillerowym „Długiem” powiedział o ludziach i ich czasach więcej, niż całe gromady mędrców z uniwersytetów - Barbara Sass czy Marcin Wrona. Zmarła pisarka Krystyna Siesicka, za której powieściami zabijało się kilka pokoleń dziewcząt, czy E.L. Doctorow, niezwykle popularny w Polsce ze trzy dekady temu.

Bo tak to jest, że o swoich fascynacjach sprzed lat przypominamy sobie - zwykle dzięki mediom - tego jedynego 1 listopada. A zaraz potem media wracają do swojego świata dziwadeł, znanych z tego, że są znane.ą

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!