Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bydgoskie Centrum Onkologii otrzymało prestiżowy certyfikat. Walczy o życie pacjentów

Roman Laudański
Roman Laudański
Prof. dr. hab. n. med. Janusz Kowalewski: - Nawet przy najlepszych staraniach, najlepszym sprzęcie stosunkowo często ponosimy porażki. Przecież to nie są operacje przepukliny czy pęcherzyka żółciowego. Walczymy na poziomie: życie – śmierć.
Prof. dr. hab. n. med. Janusz Kowalewski: - Nawet przy najlepszych staraniach, najlepszym sprzęcie stosunkowo często ponosimy porażki. Przecież to nie są operacje przepukliny czy pęcherzyka żółciowego. Walczymy na poziomie: życie – śmierć. nadesłane
Rozmowa z prof. dr. hab. n. med. Januszem Kowalewskim, dyrektorem Centrum Onkologii w Bydgoszczy.

- Liczby zachorowań na raka oraz umieralność chorych przerażają.
- Nie zawsze udaje się nam wygrać z rakiem. Taka jest prawda. Taka jest bowiem biologia nowotworów. Bywa i tak, że biologia nowotworu jest silniejsza niż współczesna wiedza. Nawet przy najlepszych staraniach, najlepszym sprzęcie stosunkowo często ponosimy porażki. Przecież to nie są operacje przepukliny czy pęcherzyka żółciowego. Walczymy na poziomie: życie – śmierć. Jako dyrektor szpitala zawsze dążyłem do tego, żeby w pacjencie czy rodzinie, nawet jeżeli poniesiemy porażkę, tkwiło przekonanie, że zrobiliśmy wszystko, co tylko było możliwe. Współczesna wiedza, umiejętności naszego zespołu powinny być zawsze na jak najwyższym poziomie.

- Jak leczyło się raka płuca, kiedy pan profesor rozpoczynał pracę?
- Jestem absolwentem łódzkiej uczelni, byłem chirurgiem ogólnym, później zrobiłem specjalizację z chirurgii klatki piersiowej, i w Łodzi, w Szpitalu Klinicznym Wojskowej Akademii Medycznej, rozwinąłem się jako torakochirurg. Po zrobieniu habilitacji, w 2000 roku rozpocząłem pracę w Bydgoszczy na stanowisku ordynatora oddziału, który powstał rok wcześniej. Od podstaw rozwijała się tutaj chirurgia klatki piersiowej. Obecny europejski certyfikat w leczeniu raka płuca jest ukoronowaniem moich ponaddwudziestoletnich działań. Można powiedzieć, że zawodowo walczę z tym rakiem już ponad dwadzieścia lat. Od prawie
ośmiu lat jestem dyrektorem Centrum Onkologii, ale w dalszym ciągu kieruję Katedrą Chirurgii Klatki Piersiowej i już z innego poziomu zajmuję się rakiem płuca. W leczeniu nastąpiła duża zmiana. Kiedyś dzielono raka na drobnokomórkowego i występującego w 85 procentach przypadków niedrobnokomórkowego. I tego niedrobnokomórkowego czasem mogliśmy operować, a drugiego z założenia poddawano chemioterapii i radioterapii. Jeśli operowaliśmy, to wykonywaliśmy duże cięcie, a pacjent po operacji zwykle siedem dni przebywał w szpitalu.

- A dziś?

- Teraz mówi się, że nie ma raka płuca, tylko jest zbiór bardzo wielu rzadkich raków płuca, ponieważ każdy nowotwór płuca ma swoją odrębną strukturę genową. Sztuka polega na rozpoznaniu mutacji występujących w genach tego nowotworu, ich wrażliwości lub braku wrażliwości na określone leczenie. Obecnie 80 procent naszych operacji raka płuca odbywa się z dostępu małoinwazyjnego (cięcie 4 cm), a trzy dni po zabiegu chory może być wypisany do domu.

- Panie profesorze, przecież te komórki nieustannie się w nas kotłują. Co takiego musi się stać, że w pewnym momencie
obracają się przeciwko nam?

- Wytłumaczę to na przykładzie śnieżycy. Śnieg pada i pada i zasypuje naszą drogę życia. Na nas również padają różne czynniki mutagenne. Najgorszym czynnikiem wywołującym mutację jest dym papierosowy. Ponadto zanieczyszczenie atmosfery, azbest, oddziaływanie różnych czynników występujących w przemyśle, szczególnie paliwowym, spaliny silników Diesla, choć one mają mniejszy zasięg, stąd mniejsze znaczenie populacyjne. Dym tytoniowy to 90 procent zgubnego oddziaływania na nasz organizm, jeśli chodzi o raka płuca, zresztą inne nowotwory również. Te czynniki zmieniają komórki nabłonka oskrzelowego, ale nasz układ odpornościowy rozpoznaje je jako obce i niszczy. Z biegiem czasu jednak nasza odporność słabnie, zużywa się, tak jak i sprzęt do odgarniania śniegu. A śnieg jednak cały czas pada. Odśnieżarki nie są w stanie już go uprzątnąć, nasza droga życia staje się coraz mniej przejezdna. Dopóki jesteśmy młodzi, silni, dobrze odżywieni, nie chorujemy na żadne choroby infekcyjne, na cukrzycę, to nasz sprzęt do odśnieżania drogi życiowej sobie radzi. I nawet jak ktoś pali papierosy, to może dożyć osiemdziesięciu lat. Zwykle jednak czynniki narażenia nie muszą bilansować się z czynnikami odpornościowymi. Jeśli mamy słaby układ odpornościowy, to zaczyna się problem. Zdarza się, że kobieta w wieku 42 lat, która nigdy nie paliła, nie pracowała w żadnym przemyśle, zachoruje na dynamicznie rozwijającego się raka płuca. I nie jesteśmy w stanie jej uratować.

- Zbyt często słyszymy o podobnych przypadkach.

- Układ odpornościowy takiej osoby od początku był niesprawny, dlatego w młodym wieku zmarła, choć nigdy nie paliła. Kiedyś student wstał na wykładzie i powiedział, że jego dziadek dożył 94 lat i odkąd on pamięta – całe życie palił dużo papierosów. Tak również może się stać, ponieważ układ odpornościowy tego pana był bardzo mocny i sobie poradził. Ale najczęściej tak nie jest. Stąd powstają nowotwory.

- Przy raku płuca umieralność jest największa?

- Rocznie umiera na ten nowotwór ok. 23 tysięcy Polaków. Mężczyźni stanowią ok. 15,5 tysiąca tej grupy. Kobiety ok. 7,5 tysiąca. Niestety, rak płuca zabija już więcej kobiet niż rak piersi. Tak dzieje się od około piętnastu lat. Wiadomo było, że u mężczyzn najczęstszą przyczyną był - odkąd pamiętam - rak płuca, a u kobiet około 2004 - 2008 roku krzywe raka płuca i raka piersi u kobiet przecięły się. Mimo że ok. 18 tysięcy kobiet zapada rocznie na raka piersi, to umiera ok. 6 -6,5 tysiąca. W naszym kraju rak płuca zabija najwięcej Polaków. Na świecie również.

- Ilu chorym możecie pomóc?
- Jesteśmy w stanie zoperować tylko 15 procent chorych na raka płuca. Niektóre ośrodki operują 16 proc. czy 17 proc., ale to nie jest tak jak w Japonii, gdzie operuje się 35 procent przypadków, czy w Stanach Zjednoczonych, gdzie jest 22 – 25 procent. Japończycy i Amerykanie bardzo promują programy wczesnego wykrywania raka płuca. Jeżeli przez minimum 20 lat paliłeś paczkę papierosów dziennie...

- ...niestety, przyznaję się.
- I jesteś w przedziale 55 - 70 lat, to powinieneś zgłosić się na niskodawkową tomografię komputerową.

- O skierowanie powinienem poprosić lekarza rodzinnego?
- Dokładnie tak, mamy ten pogram profilaktyczny w Centrum Onkologii. Za darmo można z niego skorzystać. Także z porad antynikotynowych. Przy okazji tomografii można jeszcze sprawdzić, jak wyglądają nasze naczynia wieńcowe, czy nie ma innej tzw. choroby odtytoniowej (np. POChP). Operujemy 15 procent chorych. Pozostałych operować już nie można. Zabieg możemy wykonać we wczesne stadium. Bez przerzutów do węzłów czy przerzutów odległych. Rak płuca jest bardzo agresywnym nowotworem. Bardzo szybko rozwija swoje satelitarne ogniska. Mamy w szpitalu do dyspozycji PET (Pozytonowa Tomografia Emisyjna – przyp. red.), który jest złotym standardem przed radykalnym leczeniem pacjentów. Bez tego badania chory nie powinien być operowany, bo nie wiemy, czy nie ma np. kilkumilimetrowego przerzutu w kościach, wątrobie, w węzłach, itd. Nie zawsze na czarno – białych obrazach tomografii komputerowej czy usg wszystko dokładnie widać, a w PET – tak. 85 procent chorych na raka płuca musi być leczonych w skojarzony sposób – z wykorzystaniem chemioterapii, radioterapii, leczenia operacyjnego, immunoterapii, czy tzw. leczenia celowanego. W ostatnich latach obserwuje się bardzo duży postęp w leczeniu systemowym. Wcześniej, gdy chory miał odległe przerzuty, otrzymywał standardową chemioterapię, co pozwalało mu na przeżycie roku, dwóch lat. Dziś rozpracowujemy poszczególne sekwencje mutacji w genach guzów nowotworowych, charakterystyczne dla danej osoby. To tzw. terapia personalizowana, czyli ukierunkowana molekularnie – dopasowana do konkretnego pacjenta. Leczenie to jest bardzo skuteczne. Po wykonaniu niezbędnych badań, po sprawdzeniu genowej struktury guza (może to potrwać do tygodnia) umiemy podjąć decyzję. Jeśli tzw. mutacje aktywujące się nie potwierdzą, to nie stosujemy drogiego leczenia, bo będzie ono nieskuteczne, a może wręcz zaszkodzić pacjentowi. Kiedy te nowoczesne leki wchodziły na rynek, to były szeroko stosowane. Części pacjentom spektakularnie pomagały - znikały np. przerzuty w mózgu. Pokazywano takie przypadki jako rzecz po prostu niebywałą. Nie działały natomiast na innych chorych. Teraz możemy ukierunkować leczenie, robić to w celowany sposób z bardzo dużą skutecznością i z przeżycia roku –dwóch możemy uzyskać cztery – pięć lat, a czasem i więcej. Ale nie uzyskamy wyleczenia, jeżeli są odległe przerzuty.

- A co z profilaktyką?

- Przy każdej okazji to powtarzam: nie powinniśmy palić papierosów! Ani czynnie, ani biernie.- Przy każdej okazji to powtarzam: nie powinniśmy palić papierosów! Ani czynnie, ani biernie.

- Przepadło, przez lata paliłem. Co w takim przypadku?

- Proszę zgłosić się na niskodawkową tomografię komputerową. Każdy z nas powinien pamiętać, że jego zdrowie jest głównie w jego rękach. Nowotwór trzeba wykryć jak najszybciej. Nie wtedy, kiedy odpluwamy krew lub kiedy mamy bóle w klatce piersiowej. Nie wtedy, kiedy mamy duszność lub objawy udaru, bo są już przerzuty w mózgu. Wtedy zwykle jest za późno na radykalną pomoc.

Zwalczanie nałogu palenia tytoniu, korzystanie z niskodawkowej tomografii – te sprawy powinny być
promowane i traktowane poważnie przy planowaniu nakładów finansowych na ochronę zdrowia, bo to się opłaca. Leczenie chirurgiczne dotyczące wczesnych faz raka płuca jest najskuteczniejsze i najtańsze. Nie mówię tak dlatego, że jestem chirurgiem. Tak po prostu jest. Po operacji chory przez lata nie ma nawrotów, a czasem w ogóle może zapomnieć o tej chorobie. A jeśli nowotwór jest zaawansowany, to chory leczony jest przez długi czas. Leczenie to jest kosztowne. Często wymaga hospitalizacji, nowych leków, różnych terapii. To obciąża i pacjenta, i budżet państwa, a i wówczas efekty nie spełniają oczekiwań - nie możemy obiecać choremu, że go wyleczymy.

- Każdy chciałby to usłyszeć.

- Przy istnieniu odpowiednich mutacji aktywujących czy tzw. rearanżacji genów - jeżeli je rozpracujemy - możemy przedłużyć życie z roku do trzech, czterech lat.

- Wróćmy do waszego certyfikatu.
- Cały świat idzie w kierunku leczenia modułowego. Do leczenia raka płuca, piersi, jelita grubego powinien być dedykowany ośrodek, w którym pacjenta można od początku do końca zdiagnozować oraz kierunkowo leczyć. Chory wchodząc do określonej jednostki służby zdrowia powinien być kompleksowo obsłużony. Nie może być tak, że w jednym miejscu
zostanie zoperowany, a w innym ma szukać chemioterapii, bo po operacji wykryto np. w węzłach zmiany przerzutowe. I co ten chory ma zrobić? Ile czasu ma czekać? Pacjent nie powinien martwić się o takie organizacyjne rzeczy!
Pacjentki, jak w przypadku raka piersi, leczone w modułowych, narządowych ośrodkach żyją dłużej niż osoby z tym samym zaawansowaniem nowotworu, których diagnostyka i leczenie rozproszone są w różnych miejscach. Amerykanie i Japończycy już dawno to udowodnili. Także w naszej Narodowej Strategii Onkologicznej promuje się ośrodki narządowego, kompleksowego leczenia pacjenta „pod jednym dachem”.

- Czy to się odbywa kosztem czegoś? Coś musicie likwidować?
- Nie. Istotny jest czas i synchronizacja poszczególnych działań. Mamy wysublimowaną diagnostykę dla chorego. Określenie stopnia zaawansowania raka płuca jest bardzo ważne, kluczowe w wyborze leczenia. Każdy pacjent traktowany jest indywidualnie. Wiemy, że przy określonym zaawansowaniu oraz chorobach współistniejących robimy to i to. Możemy wykonać tomografię, rezonans, PET, żeby zobrazować, gdzie w organizmie znajduje się nowotwór. Jeżeli pobierzemy próbkę, określimy rodzaj nowotworu i stopień jego złośliwości. Możemy próbkę poddać badaniom molekularnym. Będziemy wiedzieli, z jakim typem zmian genetycznych mamy do czynienia. Mając taką wiedzę o pacjencie, wiemy jak i czym go leczyć. Możemy też zmobilizować organizm pacjenta do zwalczania potencjalnych mikroprzerzutów, które mogą się znajdować w organizmie, a których nie widzimy (immunoterapia). Możemy zaproponować każdy sposób leczenia, a później rehabilitacji, która przywróci pacjenta do aktywności.

- A jeśli potrzebny jest psycholog?
- To bardzo trafne pytanie. W zespole wsparcia duchowego naszego Centrum mamy troje psychoonkologów. W szpitalu jest kaplica rzymskokatolicka. Mamy także umowy na posługę duszpasterską z kapłanami wielu wyznań. Jeżeli pacjenta nie można już radykalnie leczyć, to tuż obok znajduje się dom Sue Ryder oferujący opiekę paliatywną. Ta kompleksowość została także doceniona w przyznaniu nam certyfikatu.

- Jak przebiegała certyfikacja?
- Najpierw wysłaliśmy dokumenty do Onko Zert, to Międzynarodowy Instytut Akredytacyjny znajdujący się w Neu-Ulm w Niemczech. Jako jedyni mają uprawnienia do certyfikowania ośrodków onkologicznych w Europie. Podejrzewam, że po wysłaniu dokumentów i pierwszych rozmowach w internecie oni nam po prostu nie dowierzali. Dlatego przyjechali i zapewne zdziwili się tym, co zastali. Proszę wierzyć, że oceniane było wszystko, łącznie z położeniem i skomunikowaniem szpitala z miastem czy stopniem hałasu. Było mnóstwo pytań na każdy temat. Wszystkie dotyczyły w sumie tego, czy szpital jest przyjazny dla pacjentów. Po tym wszystkim nastąpił kolejny audyt fachowców z określonych dziedzin onkologii. Zajrzeli w każde miejsce. Byli np. pod wrażeniem dziennej liczby badań PET. Losowo wybierali i sprawdzali dokumentację pacjentów i sposób ich leczenia. Patologia nowotworów zrobiła na nich takie wrażenie, że zgłosili się później do jej szefa, żeby nawiązać współpracę!

- Niemieccy onkolodzy certyfikujący wasz szpital?!
- Tak. To samo z genetyką molekularną, także nawiązali współpracę. Na własne oczy przekonali się, że wszystko, co opisaliśmy, istnieje i funkcjonuje w praktyce.

- Jesteście jedynym szpitalem w Polsce z takim certyfikatem?
- Tak. Jedynym z certyfikatem Onko Zert, który certyfikuje ośrodki zajmujące się nie tylko rakiem płuca, ale rakiem piersi, jelita grubego, narządów rodnych i innymi. W Europie powstają już ośrodki modułowe, takie jak nasz – diagnostyki i leczenia raka płuca (Lung Cancer Centre LCC). Centrum Onkologii w Bydgoszczy spełnia obecnie wszelkie standardy w tym zakresie zgodnie z Europejskim Systemem Certyfikacji Ośrodków Onkologicznych. Jestem strasznie dumny z naszej załogi, z tego osiągnięcia.

- No i swoją cegiełkę przez lata pan profesor również dołożył.
- Tak. W pewnym sensie niezależni zagraniczni eksperci docenili także moją dwudziestoletnią pracę na polu leczenia raka płuca (zarówno chirurgiczną jak i organizacyjną). Ale postrzegam to jako sukces całego zespołu, grupy zaangażowanych i oddanych sprawie ludzi. Myślę, że teraz pora na powstanie podobnych ośrodków w naszym kraju. Nasi pacjenci na to zasługują, a my - lekarze jesteśmy im to winni.

- A plany na przyszłość?
- Czeka nas modernizacja głównego budynku szpitala. Powstanie nowy blok operacyjny. Obecny ma cztery sale operacyjne, a kolejne cztery znajdują się w innych miejscach szpitala. Zbudujemy nowy blok, który będzie miał osiem nowoczesnych sal, a w jednej z nich stanie robot chirurgiczny. Poza tym powstanie nowy OIOM (na dwanaście stanowisk terapeutycznych), rozbudowana zostanie apteka, centralna sterylizacja, zakład patologii nowotworów. Od strony południowej szpitala powstanie zaś czterokondygnacyjny budynek o nazwie CITO – czyli Centrum Innowacyjnych Terapii Onkologicznych. Znajdzie się tu wszystko, co związane jest z leczeniem systemowym, badaniami klinicznymi, nowymi terapiami, pracownia cytostatyczna, gabinety poradni onkologicznych. Jesteśmy w fazie końcowej tworzenia projektów branżowych.

- A trzecia inwestycja?
- To jeszcze pomysł pana dyrektora Zbigniewa Pawłowicza dotyczący terapii protonowej. Nowoczesnej i bardzo drogiej terapii dedykowanej nowotworom głowy i szyi, która jest obecnie jedynie w Bronowicach pod Krakowem. Mamy gotowy projekt inwestycji, ale biorąc pod uwagę jej koszt (około 300 – 400 milionów złotych), to musiałaby być wspólna decyzja polityków województwa kujawsko – pomorskiego. Powinni przekonać rząd, że w bydgoskim szpitalu, który osiągnął taki poziom, warto tę ogólnopolską inwestycję stworzyć, ponieważ byłaby u nas spożytkowana właściwie.
Kolejnym pomysłem wynikającym z naszej współpracy z Amerykanami, z którymi co dwa tygodnie spotykamy się na łączach internetowych, jest terapia borowo – neutronowa.

- A co to takiego?
- Nowoczesna terapia zarezerwowana dla glejaków mózgu. Tu od wielu lat mamy bardzo mały postęp w leczeniu tych nowotworów.

- Przypomniał mi się ksiądz Jan Kaczkowski, jak sam o sobie mówił onkocelebryta. Zmarł na glejaka mózgu.
- Terapia ta polega na tym, że podajemy pacjentowi bor, który wychwytywany jest przez komórki glejaka znacznie szybciej niż przez inne tkanki. Bor akumuluje się w guzie. Następnie napromieniamy całą głowę niską dawką neutronów, a bor, którym wysycony jest glejak, wzbudza się i emituje bardzo lokalne promieniowanie. Niszczy ono tylko okolice, w których bor się wychwycił, a nie uszkadza zdrowych obszarów mózgu. Nawet jeśli glejak przybrał postać nietypową: „rozgwiazdy” czy “wąsów”, to jeśli w nim wychwyci się bor, to guz powinien zostać zniszczony. My mielibyśmy zbudować infrastrukturę wraz z bunkrem, w którym mieściłby się przyspieszacz neutronów, a strona amerykańska ma zadbać o wyposażenie.

- Trzymam kciuki, bo byłaby to bardzo ważna terapia dla chorych.
- To byłby ewenement na skalę Europy wschodniej. Podobny aparat znajduje się bowiem we Włoszech i w Skandynawii. Plany są ambitne, nie mają nic wspólnego z bujaniem w obłokach. To może się ziścić. Oczywiście pod warunkiem, że znajdziemy odpowiednie finansowanie.

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Bydgoskie Centrum Onkologii otrzymało prestiżowy certyfikat. Walczy o życie pacjentów - Gazeta Pomorska