Wspólny obszar rozwoju - tak teraz marszałek Całbecki i szef regionalnej Platformy Tomasz Lenz starają się mówić, pomijając budzące niezdrowe emocje słowo „metropolia”. Wypróbowana to metoda: na przykład „nieplanowane przerwy
w pracy” zamiast „strajk” albo „bony towarowe” zamiast „kartki na cukier, mięso, alkohol”. A jednak to myślowy dziwoląg: „strajk” i „kartki” zawsze kojarzyły się ludziom
z czymś złym, podczas gdy „metropolia” niemal na całym świecie budzi pozytywne skojarzenia - ba, wbija mieszkańców metropolii
w nie zawsze zresztą słuszną dumę (patrz: warszawka). Wszędzie, ale nie w Kujawsko-Pomorskiem, a ściślej mówiąc: nie w Toruniu. Różnica pomiędzy podejściem toruńskim
a bydgoskim do metropolii wynika z tego, że Toruń bez Bydgoszczy
w żaden sposób nie jest w stanie spełnić metropolitarnych wymagań, nawet gdyby je znacznie obniżono. Bydgoszcz natomiast, w połączeniu z sąsiednimi gminami oraz Inowrocławiem, teoretycznie może stawać w szranki bez Torunia - czego, m.in., uparcie dowodzą bydgoscy ultrapatrioci ze stowarzyszenia Metropolia Bydgoska czy, w bardziej stonowanej formie, członkowie Towarzystwa Miłośników Miasta Bydgoszczy. Wobec takiego stanu rzeczy w Toruniu ostatnio o metropolii raczej milczano,
w Bydgoszczy natomiast regularnie się ten temat pojawiał, szczególnie w okresie kampanii przed wyborami prezydenta miasta. I oczywiście żaden z sześciu kandydatów na ten urząd nie dał się poznać wyborcom jako zwolennik metropolii bydgosko-toruńskiej.
<!** Image 2 align=none alt="Image 166936" sub="Infografika: Kamil Mójta">
*
Dyskusji o metropolii można się było przysłuchiwać niczym balladom ze skarbnicy miejskiego folkloru. Po pierwsze dlatego, że chyba nikt poza bydgoszczanami nigdy poważnie nie brał pod uwagę takiego administracyjnego tworu jak metropolia bydgoska. I jeśli nawet ktoś ze sfer rządowych czy parlamentarnych wypowiadał się na ten temat, to dla doraźnej politycznej korzyści. Po drugie, temat metropolii jest wańką-wstańką administracyjnych planów od wielu lat. Przez ten czas sto razy kłócono się, ile ma być tych metropolii, jaką część władzy mają przejąć, w jaki sposób będą finansowane i jakie będą relacje pomiędzy władzą w metropolii a władzami gmin, powiatów i województw. Aż nadszedł kryzys gospodarczy, w ślad za nim kryzys finansów publicznych i wydawało się, że metropolie można spokojnie zamknąć w albumie na piękne, lecz niepraktyczne pomysły.
<!** reklama>
*
Niespodziewanie temat metropolii powrócił. Parę dni temu w dzienniku „Rzeczpospolita” wyczytałem, że od początku lutego toczą się samorządowe konsultacje nad odnowioną koncepcją ustawy o metropoliach. Co więcej, nowa koncepcja tu i ówdzie budzi aprobatę jako „bardziej realistyczna”. Co zawiera? Dla bydgoskich ultrapatriotów rzecz niemiłą: w składzie 12 wielkich metropolii oplecionych siecią autostrad i superszybkich kolei znajduje się Bydgoszcz, ale znów razem z Toruniem. „W metropoliach mają się koncentrować: inwestycje przedsiębiorstw, szkolnictwo wyższe, sektor badawczo-rozwojowy, a także główne funkcje kulturalne i społeczne” - wylicza dziennikarka „Rzeczpospolitej”. A co poza tym eldorado? „Pozostałe miasta wojewódzkie oraz te większe mają tworzyć regionalne ośrodki rozwoju. (...) Centrami obszarów wiejskich, pozametropolitalnych, ma się stać 150 miast powiatowych. Mają one zapewniać jednolity standard dostępu do podstawowych usług publicznych
w zakresie edukacji, zdrowia, transportu publicznego, wyposażenia w infrastrukturę wodno-kanalizacyjną, komunikacyjną, bezpieczeństwa itp.” - czytamy dalej. I oczami wyobraźni widzimy Polskę dwóch prędkości: prężne metropolie oraz zaścianek. Jeśli ta koncepcja rzeczywiście miałaby być realizowana, a kłótnia pomiędzy Bydgoszczą a Toruniem wykluczy z planów wspólną metropolię, to przyszłość może wyglądać tak: 11 metropolii, Bydgoszcz i Toruń w roli regionalnych ośrodków rozwoju, o statusie identycznym z np. Słupskiem, Płockiem czy Rybnikiem. Włocławek, Grudziądz
i Inowrocław stają się natomiast trzema ze 150 centrów obszarów wiejskich. O take Polske walczylyśmy?
