<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Marazm, gerontokracja i kumoterstwo. Niedofinansowanie, nieudacznictwo i nabijanie studentów w butelkę udawaniem rzetelnej dydaktyki. A to tylko część grzeszków nauki polskiej, według samych naukowców zresztą. A przynajmniej tych 400 uczonych ludzi, których opinie posłużyły do stworzenia „Autodiagnozy polskiego środowiska naukowego”. Bomba? Taka sobie. Jeśli coś mogło nas zaskoczyć, to tylko otwartość tej diagnozy w środowisku, które za cień krytyki wobec siebie zwykle dąsa się okrutnie. Nawet jeśli tych 400. to frustrat na frustracie.
Cóż, polska nauka w epoce wolnego rynku odnalazła się tak sobie. Owszem - szeroko otwarto uczelniane drzwi dla ludu polskiego, a na rynku zaczęło królować hasło „szkoła wyższa w każdej gminie”. Tylko że taki nagły oświatowy egalitaryzm pokazał też swoją ciemną stronę. Mamy więc spadek jakości wszystkiego - i jakości studentów, i jakości kształcenia, i jakości badań. Upajamy się naukowymi rodzynkami, ale generalnie Polska w międzynarodowym obiegu naukowym to zaścianek. Autorzy diagnozy biadolą, że zaścianek coraz bardziej zaściankowy. Do tego dochodzi oczywiście ogólne niedofinansowanie, szczególnie badań, choć bądźmy szczerzy - punktowo z ludźmi nauki z „rynkowych” instytutów już nie jest tak źle. Tyle że podobnie jak w środowisku lekarskim, obiektywna jakość pracy i jakość płacy jakoś często nie mogą się zgrać.
A na zakończenie dla „akordowych” dydaktyków z uczelni mam smutną wiadomość. Niebawem sale wykładowe w całości wypełni dziatwa kształcona już w systemie gimnazjalnym. I sądząc z tego, jak mocno rwą sobie włosy z głowy nauczyciele w liceach, dopiero będzie się działo.