Eliminacje do mistrzostw świata polscy piłkarze przeszli jak burza. Niestety, nadal nie wiadomo, czy obejrzymy mundial na szklanym ekranie. Polska, jako jedyny kraj spośród finalistów, nie wykupiła bowiem praw do transmisji.
<!** Image 2 align=right alt="Image 15154" >Prawa do pokazywania tegorocznych finałów mistrzostw świata w piłce nożnej ma firma Infront. Szacuje się, że od 2004 roku na ich odsprzedaży szwajcarska spółka zarobiła na czysto ponad 1 miliard euro! Piłkarski mundial to druga, po igrzyskach olimpijskich, najważniejsza i najchętniej oglądana impreza na świecie.
Nic więc dziwnego, że telewizje wykładają niemal każdą sumą. I nie ma znaczenia, że z ekonomicznego punktu widzenia jest to inwestycja całkowicie nieopłacalna. Zyski z reklam nie pozwalają nawet wyjść „na zero”. Mistrzostwa kupuje się bowiem nie dla zysku, ale dla prestiżu i reklamy marki. Dla przykładu, niemiecka stacja zapłaciła Infrontowi 250 mln euro, angielska - 150 mln, a włoska - 92 mln.
Kogo na to stać?
Cena, jaką szwajcarski koncern zażądał od Polaków jest znacznie niższa, ale i tak niebotycznie wysoka, jak na rodzime warunki. Według nieoficjalnych informacji mówi się o 16 - 17 milionach euro. Czy jakakolwiek polska stacja jest w stanie wyłożyć takie pieniądze? Wydaje się, że nie.
- Infront nie będzie się przejmował problemami TVP lub Polsatu - twierdzi Andrzej Placzyński z firmy SportFive, pośrednika na rynku sprzedaży praw telewizyjnych. - Jeżeli obniżą swoje żądania, to najwyżej o kilkaset tysięcy euro. Skoro inni mogli zapłacić kilka razy więcej, to dlaczego Polacy nie mieliby wydać 16 milionów?
To nie jest pierwsze zamieszanie wokół transmisji z mundialu. Przed czterema laty, kiedy najlepsi futboliści globu grali na boiskach Japonii i Korei, za 20 milionów dolarów prawa wykupił Polsat. Początkowo właściciel stacji, Zygmunt Solarz ogłosił, że wszystkie mecze zostaną pokazane w kodowanym kanale Polsat Sport.
Ostatecznie Polsat, pod ogromnym naciskiem opinii publicznej i polityków (w sprawę zaangażował się nawet prezydent Aleksander Kwaśniewski), porozumiał się z TVP, której odsprzedał za 9 mln dolarów sublicencję na najważniejsze spotkania. Dzięki temu mogliśmy obejrzeć w „publicznej” mecz otwarcia, wszystkie spotkania Polaków, półfinały oraz finał. Resztę na żywo transmitował Polsat Sport, który z dnia na dzień trafił do największych polskich sieci kablowych (cena: 25 centów od gniazdka). Sprzedano też 300 tysięcy dekoderów Cyfrowego Polsatu.
O prawa do tegorocznego mundialu rywalizują praktycznie tylko dwie polskie stacje - TVP oraz Polsat. Ta druga skłonna jest zapłacić nawet 14 milionów euro. Publiczna daje mniej - 10 milionów. Większe szanse ma więc Polsat, jednak Infront i tak musiałby obniżyć swoje żądania o około 2 miliony. Problem w tym, że Szwajcarzy, przynajmniej na razie, nie zamierzają schodzić z ceny. Wolą poczekać. Oni i tak na mundialu sporo już zarobili. Dodają jednocześnie, że cena 16 mln nie jest wcale wygórowana.
- Tyle kosztuje nas utrzymanie Polsatu Sport przez dwa lata! Gdybyśmy przyjęli taką ofertę oznaczałoby to, że mundial byłby dla nas inwestycją deficytową - przekonuje na łamach „Rzeczpospolitej” Marian Kmita, szef redakcji sportowej w Polsacie. - Jesteśmy stacją komercyjną i musimy dokładnie liczyć swoje zyski i straty. Czy prywatna stacja może pozwolić sobie na rozdawanie prezentów?
Internauci „wieszają psy”
Skoro Polsat nie może wygospodarować więcej pieniędzy, to może do ofensywy powinna przystąpić TVP?
<!** Image 3 align=left alt="Image 15161" >„Skoro płacimy abonament, to chyba mamy prawo czegoś wymagać” - piszą rozwścieczeni internauci, którzy „wieszają psy” na szefach telewizji publicznej, a większość wpisów nie nadaje się do zacytowania. Często wspomina się też o misji, jaką ma do wypełnienia TVP.
Kierownictwo z ulicy Woronicza odpiera zarzuty. Szef redakcji sportowej, Robert Korzeniowski zauważa, że zaledwie 38 procent Polaków płaci abonament radiowo-telewizyjny. Dodaje też, że nie można wydawać publicznych pieniędzy niegospodarnie, a cena za pokazywanie mundialu jest niewspółmierna do wartości rynkowej.
Czas nagli. TVP i Polsat do końca lutego muszą dogadać się z Infrontem. Jeżeli do tego czasu porozumienia nie będzie, to, zgodnie z prawem unijnym ogłoszony zostanie przetarg publiczny. Kto da więcej, ten wygra. Według szefów Polsatu, ich stacja będzie wówczas na straconej pozycji. Dlaczego? Bo publiczna może ostatecznie ulec naciskom społeczeństwa oraz polityków i wysupłać dodatkowe miliony euro. Z pewnością stać ją na to. Co innego Polsat, który budżet ma ograniczony.
A czas ucieka...
Istnieje jednak jeszcze jedna możliwość, o której mówi się ostatnio coraz głośniej. Obie stacje mogą połączyć siły i razem poprowadzić negocjacje. Wtedy koszty rozłożyłyby się, a telewizje podzieliłyby się transmisjami. Nie wiadomo jednak, kto jakie mecze by pokazywał. Według ustawy o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji mecz otwarcia, spotkania z udziałem biało-czerwonych, półfinały oraz finał muszą zostać pokazane w stacji ogólnodostępnej.
Pozostałe mecze trafiłyby zapewne do trzech kanałów zakodowanych: Polsatu Sport (można odbierać go w większości kablówek), Polsatu Sport Extra (dostępny jedynie na platformie cyfrowej Polsatu) oraz TVP Sport (ma zostać uruchomiony wiosną, a jego sygnał ma trafić do kablówek oraz na platformy cyfrowe).
Czasu jest wprawdzie coraz mniej, jednak najczarniejszego scenariusza - że żadna polska stacja praw do mundialu nie kupi - nikt, jak na razie, nie bierze pod uwagę. Ale co będzie, jeżeli nie dojdziemy do porozumienia z Infrontem? W najgorszym wypadku pozostanie nam antena satelitarna, która umożliwi nam ściągnięcie sygnału niemieckiej jedynki i dwójki. Istnieje jeszcze fonia. Program 1 Polskiego Radia zapewne będzie transmitował mundial. Tylko czy barwne i ekspresyjne opisy Tomasza Zimocha będą w stanie zastąpić obraz?