„Myślę, że nigdy nie zabraknie fanów kina Krzysztofa Kieślowskiego, a ogólnie takiego kina, które stawia trudne pytania i nie boi się poruszać różnych, czasem przemilczanych, problemów”.
Rozmowa ze ZBIGNIEWEM ZAMACHOWSKIM, znanym polskim aktorem
<!** Image 2 align=right alt="Image 20574" >Dwadzieścia pięć lat temu popularność przyniosła Panu rola Ryśka w „Wielkiej majówce” Krzysztofa Rogulskiego. Chyba dużo się wówczas zmieniłow Pana życiu...
Tego samego roku zdałem do szkoły filmowej i upewniłem się po tym filmie, że wybór, jakiego dokonałem, był słuszny.
Ukończył Pan szkołę muzyczną, a jednak poszedł Pan w stronę aktorstwa. Dlaczego?
Nie powiem, że to był przypadek, ale widocznie tak mi było pisane, bo wydawało mi się, że będę piosenkarzem, że muzyka będzie najważniejsza w moim życiu. Stało się jednak inaczej, choć z muzyką nie rozstałem się nigdy. Do dziś śpiewam na estradzie, komponuję, w szkole filmowej wielokrotnie pisywałem muzykę do etiud filmowych, tak więc muzyka jest wciąż obecna w moim życiu. Myślę jednak, że to lepiej, że zostałem aktorem.
Od Pana debiutu w 1981 nie było roku, żeby nie pojawił się Pan na dużym ekranie. Zagrał Pan już w ponad osiemdziesięciu filmach. Jak Pan to zrobił?
Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Mogę tylko snuć pewne przypuszczenia. Zawód aktora nie jest zawodem, w którym decyduje się samemu o tym, czy się będzie grało i ile się będzie grało. Na razie, niestety, cały czas jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę reżyserów, ludzi od castingu, od obsady. Jeśli chcą nas pokazać, to gramy, jeśli nie, to nie gramy. Bywały lata, kiedy bardzo intensywnie pracowałem, ale bywały też takie, kiedy w ciągu roku zrobiłem tylko dwa, czy trzy filmy. Po takiej intensywności, można śmiało powiedzieć, że taka liczba filmów była okresem zastoju. Ponieważ dbam o jakość tego, co robię, myślę, że też ma to wpływ na to, że reżyserzy co jakiś czas decydują się na obsadzenie mnie w swoim filmie.
Praktycznie nie występuje Pan w serialach telewizyjnych. Uważa Pan tę stronę swojego zawodu za gorszą?
Nie, po prostu boję się brać udział w jakiejś większej roli w serialu, bo to ma swoje oczywiste konsekwencje. Chodzi mi np. o kłopot Janusza Gajosa, który nie mógł się pozbyć, że tak to określę, „gęby” Janka po występie w serialu „Czterej pancerni i pies”. Nie chcę być przypisany do jednej roli.
Współpracował Pan z najlepszymi polskimi reżyserami, takimi jak Andrzej Wajda, Krzysztof Kieślowski, Kazimierz Kutz czy Jerzy Hoffman. Z którym łączą Pana najmilsze wspomnienia?
Zdecydowanie z Kazimierzem Kutzem, choćby z tego powodu, że jest mi bardzo bliski charakterologicznie. Zrobiliśmy wspólnie najwięcej filmów i przedstawień teatralnych - nie zliczyłbym ich już teraz. Z nim mam do dziś najfajniejszy kontakt. Natomiast rzeczywiście taką osobą, która miała niezwykły wpływ na moją karierę zawodową (i nie tylko), był Krzysztof Kieślowski. Zrobiłem z nim tylko lub aż (zależy jak na to spojrzeć) dwa filmy i zdaję sobie sprawę z tego, że właśnie jemu zawdzięczam wszystkie moje role w filmach zagranicznych, a było ich już trochę. To, że jestem rozpoznawany za granicą, to tylko dzięki filmom Krzysztofa Kieślowskiego. No może jeszcze trochę dzięki „Ucieczce z kina Wolność’” Wojtka Marczewskiego, bo też swego czasu ten film w Europie był bardzo ceniony.
W tym roku zagra Pan w filmie „Nadzieja”, do którego scenariusz napisał Krzysztof Piesiewicz i... nieżyjący już Krzysztof Kieślowski. Jak to możliwe?
Napisał go Krzysztof Piesiewicz wedle wspólnego ich dawnego pomysłu. To on nadał mu ostateczny kształt. Wszystkie ostatnie filmy Kieślowskiego były oparte na wspólnych pomysłach obu panów.
Zdradzi nam Pan jakieś szczegóły na temat powstającego filmu?
Nie mogę. Obowiązuje mnie tajemnica. Poza tym sam jeszcze nie zapoznałem się dostatecznie dobrze z ostateczną wersją scenariusza. Powiem tylko, że wszystko odbywa się w duchu trylogii „Trzy kolory”.
Andrzej Wajda stwierdził ostatnio, że nie może zrobić dobrego filmu, bo nie ma odpowiedniego scenariusza. Czy dla Kieślowskiego też byłoby to problemem?
Możemy tylko domniemywać. Pamiętam bardzo wyraźną deklarację Krzysztofa z końca lat 90., że nie będzie już więcej tworzył filmów. Nie wiem jednak, czy pisałby dalej scenariusze. Osobiście nie podzielam do końca opinii Andrzeja Wajdy, bo powstają naprawdę dobre filmy i scenariusze. Materiał jest. Być może akurat pan Wajda nie może znaleźć w tematach, które go interesują, odpowiedniego scenariusza. Ja bym się w obecnej sytuacji nie bał i niczego nie obawiał. Mamy wielu świetnych, młodych ludzi, co do których jestem przekonany, że godnie zastąpią „starą gwardię”.
Jaki był Krzysztof Kieślowski?
Nie mogę powiedzieć, że się przyjaźniliśmy. Zagrałem tylko w dwóch jego filmach. To, co mogę powiedzieć o nim z czystym sercem, to fakt, że był szalenie uczciwy w tym, co robił. I chyba całe jego życieo tym świadczy. Wymagał od innych, ale przede wszystkim od siebie. Wymagał od swoich aktorów dyscypliny i zawodowstwa. Musieliśmy starać się dorównać mu kroku.
- Klatki filmowe u Kieślowskiego przepełnia metafizyka. Mogłoby się wydawać, że ludzi takie kino już nie interesuje, że film musi być „łatwy i przyjemny”. Jak wyjaśnić w takim przypadku pewnego rodzaju kult, który tworzy się wokół Kieślowskiego - w Polsce i poza nią?
Są i będą ludzie, których takie kino będzie interesowało. Myślę, że nigdy nie zabraknie fanów kina Kieślowskiego, a ogólnie kina, które stawia trudne pytania i nie boi się poruszać różnych, czasem przemilczanych, problemów. Myślę jednak, że film musi być również rozrywką. Tego widz też potrzebuje.