[break]
W gazetach bydgoszczanie mogli obejrzeć zdjęcia. Policja patroluje na nich okolice obiektu, na który najechały „zielone ludziki”. Na szczęście krew się na tej wojnie nie leje, a wszystko razem wygląda bardziej śmiesznie niż strasznie. Nie trzeba też być bardzo wtajemniczonym, by wiedzieć, że incydenty w Medze i Maktroniku są elementem - bynajmniej niejedynym - rozrachunków pomiędzy braćmi Januszem i Mirosławem Stajszczakami. Bracia od ćwierć wieku noszą epitet stały - „jedni z najbogatszych bydgoszczan”. Pisze się o nich też, że „kontrolują kilkaset spółek”. Ile w ich portfelach znaczyć może klub Mega i Maktronik? Pewnie tyle, co stówka w moim.
Śmieszne to i smutne zarazem. Na mym biurku leży sfatygowana książka. Nosi tytuł „Miliarderzy? Postaci 25 biznesmenów z listy 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost””. Wydano ją w 1993 roku. Parę miesięcy wcześniej przedstawiciel łódzkiego wydawcy zadzwonił do mnie, młodego dziennikarza „Dziennika Wieczornego”, z propozycją, bym do tej książki napisał rozdział o braciach Stajszczakach - zajmujących 21. miejsce na liście „Wprost” i szacujących swe miesięczne dochody na pół miliona dolarów. Zgodziłem się. W rodzinnym mieście braci traktowano wtedy niczym bogów.
W rodzinnym mieście braci traktowanowtedy niczym bogów. Niczym o bogachkrążyły też o nichmiejskie legendy.
Niczym o bogach krążyły też o nich miejskie legendy. Na przykład taka, że gdy jeden z nich pojechał robić interesy w Indiach, wpadł w tarapaty i trafił za kraty, to drugi, nie bacząc na ryzyko, zaraz pośpieszył na ratunek i brata z celi wyciągnął. Mimo to praca nad rozdziałem o Stajszczakach okazała się trudna. Mirosław Stajszczak nie rozmawiał z dziennikarzami. Janusz, co prawda, kandydował na senatora, ale kampanię prowadził z… Moskwy, bo w Polsce był poszukiwany listem gończym jako podejrzany w sznapsgate - aferze alkoholowej. Pytania wysyłałem mu faksem. Nie wiem, czy odpowiedzi sam napisał, w każdym razie się pod nimi podpisał.
„Zawsze myślałem o własnej organizacji handlowej, będącej wielką, nowocześnie działającą firmą - zwierzał się wtedy przede mną. - Są tacy, którym wystarcza samochód, dom i wyższy od innych poziom konsumpcji. Dla mnie zaś biznes jest wszystkim. Jestem uparty i zdecydowany. Od początku zdawałem sobie sprawę, że interesuje mnie wyłącznie biznes przez wielkie B”.
Senatorem Janusz nie został, choć niewiele głosów zabrakło mu do celu. Niemniej wespół z bratem, jako biznesmeni przez wielkie B, w tamtym okresie stworzyli parę pożytecznych rzeczy - m.in. gazetę, którą państwo właśnie czytają. Nijak mi to nie pasuje do nocnych akcji z wyłamywaniem drzwi i wymianą zamków. Bardziej do komedii typu „Dwaj zgryźliwi tetrycy”, w której sensem życia skłóconych sąsiadów jest zadrwienie z adwersarza i wyprowadzenie go z równowagi. Tylko że bohaterami filmu są starsi panowie. Bracia Stajszczakowie są zaś po pięćdziesiątce. To ponoć najlepszy wiek dla biz-nesmena. Przez duże B…