Piotruś ma porażenie mózgowe, Krystyna Domin od operacji porusza się na wózku, Leonowi Więckowskiemu amputowano obie nogi... Czy rzeczywiście cierpią przez błędy lekarzy? Rozstrzygnie to sąd.
<!** Image 2 align=right alt="Image 109414" sub="Krystyna Domin jest przykuta do wózka inwalidzkiego. Poruszanie się
o kulach, pomimo rehabilitacji, kiepsko jej idzie. Dlaczego nagle przestała być osobą tryskającą zapałem do życia
i energią? - Podczas operacji tętniaka aorty przebito mi jelita. Od tej pory jestem kaleką - twierdzi kobieta. / Zdjęcia: Dariusz Bloch ">Do Justyny Grechuty przychodzi Karolina Kozber - psycholog z hospicjum Sue Ryder. Uczy młodą matkę radzenia sobie z emocjami. Nie jest łatwo. Emocjonalna huśtawka towarzyszy Justynie od narodzin Piotrusia.
Jej synek ma 1,5 roku i porażenie mózgowe. - To skutek błędu lekarza - twierdzi matka. - Zamiast podjąć decyzję o cesarskim cięciu...
wyciskał mi dziecko z brzucha
... Powiedział mi, że to nie Brazylia, by cesarka była na życzenie.
Dziś Justyna wie, że tzw. chwyt Kristellera, czyli wyciskanie dziecka z brzucha rodzącej matki, to metoda zakazana i niebezpieczna. Stosuje się ją tylko wtedy, gdy istnieje zagrożenie życia i na inny poród nie ma czasu. - W moim przypadku, czasu na podjęcie właściwej decyzji było aż nadto - uważa Justyna.
<!** reklama>Inne kobiety szybko zapominają o porodzie, ona pamięta go z detalami. Z ciążą nie miała większych problemów, poza jednym. Tyła. - Miałam cukrzycę ciążową i lekarze kazali mi się odchudzać - wspomina. Do szpitala trafiła dzień po planowanym terminie porodu. Zbadano tętno serduszka dziecka i odesłano ją do domu. Miała wrócić, gdy zaczną się skurcze.
- Zgłosiłam się do bydgoskiego szpitala im. Jana Biziela osiem dni po terminie - relacjonuje Justyna Grechuta. - Skierowano mnie na patologię ciąży. To był piątek. W nocy miałam skurcze. Zgłosiłam to położnej. Usłyszałam, że mam to powiedzieć rano lekarzowi.
<!** Image 3 align=left alt="Image 109414" sub="Piotruś ma 1,5 roku i porażenie mózgowe. - To skutek błędu lekarza - twierdzi jego matka, Justyna Grechuta, która dochodzi swych praw w sądzie.">Lekarz był u niej na tzw. rannym obchodzie. Informację o skurczach - Justyna doskonale to pamięta - tak skwitował: - To bardzo dobrze, ale my w sobotę nie pracujemy. A jak przyjdzie czas, to spotkamy się na porodówce.
Justyna Grechuta zdziwiła się, bo o wolnych sobotach w szpitalu nie słyszała. Wieczorem zrobiono jej badania i lekarz zalecił ciepłą kąpiel. - Skurcze na krótko ustały i zaczęły się od nowa - dodaje. - W niedzielę rano były jeszcze mocniejsze. Pojawił się nowy lekarz, zaordynował badanie: „To pani ma skurcze?” - spytał zdziwiony wynikiem, a ja mu na to: Od piątku wam to mówię.
Decyzja była szybka: sala porodowa. Justyna Grechuta spędziła na niej 12 godzin. Dobrze wspomina pierwszą położną. Miłą, opiekuńczą. Ta, która ją zmieniła, była obcesowa. - Trzeba było zamknąć żonie lodówkę, to dziecko byłoby mniejsze i nie byłoby problemów z jego urodzeniem - poinstruowała na wstępie Tomka, męża Justyny.
- Jak się coś takiego słyszy to ma się ochotę zabrać brzuch i...
wyjść z sali porodowej
... - kwituje Justyna. Nie miała szans, by to zamierzenie zrealizować, bo po kroplówce z oksytocyną zaczęły się skurcze parte. - Położna kazała mi zejść z łóżka i przeć kucając.
- A dziecko nie wypadnie? - spytał Tomek. Nie sądził, że to położną zdenerwuje. A jednak...
- Oboje słyszeliśmy, jak ta pani mówi potem do koleżanki: „i on się mnie spytał, czy to dziecko nie wypadnie. Myślałam, że go jebnę”.
<!** Image 4 align=right alt="Image 109414" sub="Leon Więckowski nie ma nóg. Obie amputowano mu w bydgoskim szpitalu miejskim, ale o błędy w sztuce pacjent
oskarża lekarzy ze Szpitala Uniwersyteckiego nr 2 im. Jana Biziela.">Skurcze parte trwały dwie godziny. Położna powiedziała, że zatelefonuje po lekarza. „Nie będzie brał pieniędzy za darmo. Niech też się pomęczy, a ja jutro idę na urlop” - cytuje jej słowa Justyna. Lekarz też się z nią nie pieścił. Na pytanie, czy będzie miała cesarkę, usłyszała, że na to jest za późno. I że nie mieszka w Brazylii, gdzie taki zabieg robią na zawołanie. Dowiedziała się, że lekarz założy jej kleszcze lub wyciśnie dziecko.
- Pamiętam, że położył mi się na brzuch - kontynuuje swą relację Justyna. - To był straszny ból, nie mogłam przeć. Zaczęłam krzyczeć. Podniósł się i za chwilę zrobił to samo drugi raz. Usłyszałam pikanie urządzenia, rejestrującego tętno mojego dziecka. Poważnie spadło. W tym momencie zjawił się ordynator. „Migiem na salę operacyjną” - zadysponował.
Zrobiono cesarskie cięcie. Piotruś urodził się wiotki, z objawami niedotlenienia. Dostał zaledwie 2 punkty na 10 możliwych w skali Apgar (świadectwo zdrowia noworodka). Trzeba było go intubować, wspomagać oddechowo. Tydzień spędził na oddziale intensywnej terapii. Justyna i Tomek szaleli z niepokoju. - Cały czas pytałam: gdzie moje dziecko? - wspomina Justyna. Usłyszała, że jest pod tlenem, bo były problemy.
Tomek wiedział, że z dzieckiem jest źle. Chciał zostać w nocy przy żonie. Nie dostał zgody, więc wykrzyczał: - Jak im się coś stanie...
oddam szpital do sądu
- Nie rozumiem nerwów pani męża - wypomniał Justynie lekarz. Ten, który wyciskał jej dziecko.
- Zapewnił mnie, że najważniejsze jest dla niego zdrowie pacjentki oraz jej dziecka, a z moim synkiem już jest dobrze - Justyna wciąż słyszy jego słowa.
Tomek poszedł na rozmowę do szefa kliniki. - Profesor powiedział mi, że wyciskanie dziecka jest w zasadzie zabronione, ale zdarzają się takie przypadki i dobrze się kończą - mówi mąż Justyny Grechuty. - Zdaniem profesora, doktor S. podjął decyzję pod wpływem stresu i jeżeli była ona błędna, poniesie konsekwencje.
Justynie mówiono, że jej synek ma opuchniętą jedną stronę mózgu. - To mu przejdzie - uspokajano, kierując Piotrusia na rehabilitację. Uprzedzono, że niedotlenienie przy porodzie niesie ryzyko porażenia mózgowego. Ale dodawano, że jest to rutynowa informacja, a nie diagnoza.
Diagnozę: porażenie mózgowe - Justyna Grechuta usłyszała po paru miesiącach, gdy zmieniła szpital i neurologa. Zaczęła się walka o zdrowie i życie dziecka. Rehabilitacja przez stymulację ruchową okazała się nieskuteczna. Piotruś nabawił się padaczki. Do tej pory przyjmuje leki. Jest też zagrożony astmą.
Ale są też postępy. - Piotruś robi lekarzom na złość - śmieje się mama. - Jak doktor mówi: „pani synek nie będzie siadał” - on to w domu robi. Wytrzymuje w tej pozycji 10 sekund. Słyszymy, że nie ma ruchów obronnych, a Piotruś pokazuje nam, że je ma. Podobnie jest ze staniem. Tyle radości wkłada w to stanie (oczywiście krótkie i z podparciem), że aż miło się na niego patrzy.
Byłoby radośniej, gdyby ich dziecko urodziło się zdrowe. Grechutowie są przekonani, że doktor S. popełnił błąd. Gdy dowiedzieli się o porażeniu mózgowym synka złożyli na lekarza skargę...
w Bydgoskiej Izbie Lekarskiej
- W styczniu zeszłego roku byłam przesłuchana i od tej pory nic się nie dzieje - stwierdza Justyna Grechuta. - Problem jest w tym, że wszyscy znają tego lekarza. Nawet pani z izby lekarskiej powiedziała mi, że to jej znajomy i ona nie podejmie decyzji. Wyśle sprawę do innej placówki.
- Czekamy na opinię biegłych z Poznania - informują nas w Bydgoskiej Izbie Lekarskiej. Grechutowie złożyli też doniesienie do prokuratury, a w sądzie będą domagać się odszkodowania. Prawnika znaleźli aż w Krakowie, bo miejscowi adwokaci nie chcieli wziąć tej sprawy.
Andrzej Motuk, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego nr 2 im. Jana Biziela, nie wierzy, że lekarz mógł świadomie zaszkodzić pacjentce. Zna przypadki, kiedy tak zwane wyciskanie z brzucha uratowało dziecko przed skutkiem niedotlenienia. - Zdarza się, że pacjentka wpada w panikę, zapomina jak się prze i lekarz musi działać błyskawicznie - zauważa dyrektor.
Operowali tętniaka, przebili jelita
Swoich podwładnych z kliniki chirurgii broni też płk. Jarosław Marciniak, zastępca komendanta 10. Wojskowego Szpitala Klinicznego w Bydgoszczy: „Nie znajduję podstaw do stwierdzenia nieprawidłowości postępowania osób uczestniczących w udzielaniu pani pomocy medycznej” - odpisuje na skargę Krystyny Domin.
Jeszcze trzy lata temu tę kobietę rozpierała energia. Była tytanem pracy, śmigała na rowerze...
- Podczas operacji tętniaka aorty przebito mi jelita. Od tej pory jestem kaleką - twierdzi. Jest przykuta do inwalidzkiego wózka. Poruszanie się o kulach, pomimo rehabilitacji, kiepsko jej idzie. Przeszkadza ogromna przepuklina. - Nikt nie chce mi jej zoperować. W szpitalu uniwersyteckim zrobili mi badania i powiedzieli: „Proszę iść tam, gdzie to zbabrali...”
- I te słowa powtórzyłam lekarzowi, który mi brzuch spaprał. Był wściekły - wspomina Krystyna Domin.
W jej przypadku operacja tętniaka podobno się udała. Po 10 dniach pacjentkę wypisano do domu. - Choć szwy nie wyglądały dobrze, coś się z nich sączyło - dodaje Krystyna Domin. - Przyjechałam do domu i zaczęło się ze mnie lać jak z szamba.
Później przez miesiąc kobieta leżała w szpitalu „na odsysaniu”. Był straszny upał. - Dostałam zapalenia płuc. Doszło do ogólnego zakażenia organizmu i grzybicznego zawału płuc. W stanie krytycznym zawieźli mnie na stół. Wystąpiła martwica i musieli wycinać te przecięte jelita. Powinni byli to od razu zrobić - Krystyna Domin nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Przez kolejne 13 dni była nieprzytomna, 2,5 miesiąca leżała na OIOM-ie. Potem była rehabilitowana. Źle to wspomina. Nie mogła usiedzieć na wózku, bo „wysiadł” jej kręgosłup.
- Pielęgniarki poskarżyły się lekarzowi, a ten kazał mi w chwilach nasilającego bólu gryźć drewniane kółka od uchwytów relacjonuje Krystyna Domin. - Odpowiedziałam mu, że nie jestem psem.
Wypożyczyli jej wózek, zalecili rehabilitację w domu. - Zajmowała się mną 83-letnia bratowa, przez jakiś czas opłacałam rehabilitantkę. Teraz bratowa nie ma sił, a mnie brakuje pieniędzy na fachową pomoc - tłumaczy Krystyna Domin. Zamierza wystąpić o odszkodowanie. Chciałaby znów chodzić. Na zoperowanie przepukliny nie ma szans.
Tłumaczą i tłumaczą
- W wojskowym szpitalu dwa razy odsyłali mnie z sali operacyjnej do domu. Tłumaczyli, że ze względu na zbyt wysokie ciśnienie nie mogą mnie znieczulić. W listopadzie 2007 roku, gdy wykryto u mnie pooperacyjną przepuklinę, tłumaczono, że szpital nie ma odpowiedniej dla mnie siatki przepuklinowej. Teraz znajdują inne powody. Chyba jestem tam persona non grata.
Warto wiedzieć
Prokuratura nie dostrzegła zmowy w szpitalu
Historia Leona Więckowskiego ma inne, dość nietypowe tło. Mężczyzna nie ma nóg. Obie amputowano mu w bydgoskim szpitalu miejskim, ale o błędy w sztuce pacjent oskarża lekarzy ze Szpitala Uniwersyteckiego nr 2 im. Jana Biziela. Twierdzi, że to przez ich zaniedbania został kaleką. Leon Więckowski leżał w „Bizielu” przez pięć dni. Przywiozło go tam pogotowie.
Nie godził się na operację
- Coś strzyknęło mi w nodze, poczułem ból i wezwałem pogotowie. Z pobytu w szpitalu nic nie pamiętam - przekonuje. Wie jednak, że nafaszerowano go tam lekami, które doprowadziły do amputacji nóg. Skąd ta wiedza?
- Od żony - twierdzi Więckowski.
Małżonka od razu potakuje. - Tak, tak, truciznę mu tam dawali. Taki zielony płyn - mówi. Wyrwała go ze szpitala siłą. - Pielęgniarka mi powiedziała, że obie nogi mają mężowi amputować. Wyrwałam rurkę, którą sączono mu truciznę, ubrałam męża i wywiozłam.
Leon Więckowski wierzy, że żona dobrze zrobiła. - Zabiliby mnie - uważa. - Wszyscy byli w zmowie: lekarze, pielęgniarki.
Żona utwierdza w nim tę wiarę w spisek: - Rodzina chciała się Leona pozbyć. Chodziło o spadek - tłumaczy.
To samo Leon Więckowski zeznał w prokuraturaze. Wszczęto tam dochodzenie „w sprawie narażenia Leona Więckowskiego w „Bizielu” na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu”. Ściągnięto dokumentację medyczną i w lipcu zeszłego roku sprawę umorzono. W uzasadnieniu czytamy: „Z karty choroby wynika, że pacjent został przyjęty do kliniki chirurgii celem amputacji kończyny lewej z martwicą stopy i części dystalnej goleni. W izbie przyjęć wyraził zgodę na zabieg, jednak po przyjęciu zmienił zdanie. W karcie choroby zapisano, że pacjent, „pouczony o grożącym mu niebezpieczeństwie, kategorycznie odmawia zgody na zabieg”. Zlecono konsultację psychiatryczną.
Przestępstwa nie było
Prokurator ustalił, że trzy tygodnie później pacjent poddał się amputacji lewej nogi w Szpitalu Miejskim im. Warmińskiego w Bydgoszczy, a rok później odjęto mu tam prawą nogę. Przestępstwa w „Bizielu” nie było - orzekł.