W stajni Pasiutowo w Bydgoszczy jest koń, który w paszporcie ma wpisane imię „Lion”, ale przez obecnych opiekunów nazywany jest „Arktos”.
Kucyk i inne kopytne
- On go tak nazywał. Wzięłam konia w dzierżawę za koszty utrzymania – mówi Oliwia Pasiut, właścicielka stajni Pasiutowo. - To jest taki malutki kucyk. Człowiek, od którego go wzięłam, nie miał na niego jeźdźca.
Właścicielka stajni mówi, że ma problem ze zwierzęciem, bo wbrew wcześniejszym zapewnieniom, właściciel nie odebrał go do 20 grudnia 2024 roku. - Nie mam z nim kontaktu. Wiem, że w innej stajni trzy kilometry dalej porzucił kolejne dwa konie. Tam opowiadał, że musi zabrać je ode mnie, bo ma tu takie złe warunki. Nie mam z nim kontaktu.
Koszty utrzymania rosną z miesiąca na miesiąc i sięgają obecnie kilku tysięcy złotych. To cena paszy i opieki weterynaryjnej.
Właścicielka pobliskiej stajni, już poza granicą Bydgoszczy, przyznaje, że ma u siebie dwa wspomniane konie. - On nie odbiera zwierząt. A one są dla mnie tylko kosztem. Nie mogę z nimi nic zrobić, nie mogę sprzedać, bo nie należą do mnie – tłumaczy rozmówczyni, która chce pozostać anonimowa. - Już po czasie zorientowałam się, że coś jest nie tak. Okazało się, że ten mężczyzna jest spalony w większości stajni w okolicy Bydgoszczy i Torunia.
Padają nazwy stajni i pensjonatów dla koni w Toruniu, Łochowie, Kaszczorku, Włocławku, Łubiance.
- Sprzedał konia, a później go próbował ukraść. Sprawa była zgłoszona policji, ale ją umorzono – mówi z kolei Ewa Stefańska ze stajni Evido w Łubiance pod Toruniem. - Nie odwoływaliśmy się, bo nie było sensu.
- On miał u nas konie w pensjonacie. Ja w tamtym czasie założyłam fundację, a jemu zaczęło się wydawać, że taka działalność to może być dobry biznes. To założył sobie stowarzyszenie Animal Paradise. Sprowadził jakieś dwa kucyki, które później były teoretycznie w tym stowarzyszeniu, ale okazało się, że one mają jakąś dziwną historię. Nie wiadomo, skąd i czyje są. To stowarzyszenie – kontynuuje Stefańska - zajmowało się teoretycznie ratowaniem koni, które miały jechać na ubój, a tak naprawdę wyciąganiem pieniędzy. Było dużo zbiórek na konie z internetu. Organizował też zbiórki na tego konia, którego nam sprzedał długo po tym, jak on już stał się nasz. Naprawdę dziesiątki tysięcy wyciągnięto na takich zbiórkach.
Córka championów miała jechać do rzeźni?
Przedsiębiorcę z zacięciem „filantropa” nazwijmy „Koniarzem”. Słyszymy, że trzymał się blisko osób, którym w stajniach zostawiał swoje zwierzęta w tzw. pensjonat (czyli miał opłacać ich pobyt). - Miał w nosie te wszystkie konie. Te, które aktualnie posiadał, służyły mu po to, by robić im zdjęcia i wrzucać do internetu jako materiał na zbiórki - mówi Ewa Stefańska. - Kiedy już nie były potrzebne, to je oddawał, sprzedawał. Nie mam pojęcia, co jeszcze z nimi robił. Niektóre konie należały do jego siostry, a teoretycznie pozostawały pod jego opieką.
W 2020 roku w środowisku koniarzy głośna była historia młodej klaczy „Afery”, córki „Awantury”. Aferę z „Aferą” rozpoczęła mieszkanka Leszna, która przez jakiś czas pomagała PR-owo „Koniarzowi” spod Torunia. - Chłopak miał problemy z pisaniem, z interpunkcją, ortografią, a widziałam, że chce robić coś dobrego dla zwierząt. Budził zaufanie. Trochę roztrzepany, ale pełen energii – słyszymy. Z czasem, tłumaczy, zdała sobie sprawę, że w zbiórkach internetowych, za którymi stoi ten sam mężczyzna, coś jest nie tak.
Na portalu SiePomaga.pl stowarzyszenie Animal Paradise założyło zbiórkę pod hasłem „Dwa serca”. Chodziło o wykup, m.in. „Afery”, która miała trafić do kliniki dla zwierząt. Sęk w tym, że zdjęcie ilustrujące klacz w tej konkretnej zbiórce pojawiło się wcześniej już w aukcji na niemieckiej internetowej giełdzie koni Pfedermarketing. Klacz występowała tam jako córka championów Coosaders Mavi i Ariose Angel.
Sprawa zbiórki w prokuraturze
W ostatnich miesiącach na jednym z portali pomocowych czynnych było około 30 zbiórek, których łączna wartość (zbieranych pieniędzy) miała opiewać na około 300 tys. zł. Tak wynika z relacji właścicieli stajni i pensjonatów dla koni w okolicach Bydgoszczy i Torunia. Część z nich firmowana była szyldem Fundacji Jedno Bicie Serca, z którym „Koniarz” rzekomo również miał być związany.
Administrator portalu RatujemyZwierzaki.pl potwierdza, że sprawę zbiórek zgłoszono organom ścigania.
- W oparciu o informacje od użytkowników serwisu ratujemyzwierzaki.pl Fundacja Ratujemy.pl złożyła do Prokuratury Rejonowej Toruń Centrum - Zachód zawiadomienie o możliwości popełniania przestępstwa przez osoby powiązane ze stowarzyszeniem „Jedno bicie serca” – informuje administrator strony pomocowej. W mailu z odpowiedzią na ten temat podpisuje się jako Zofia.
- Jednocześnie – zaznacza Zofia - niezwłocznie po otrzymaniu wiarygodnych informacji o nieprawidłowościach dotyczących zbiórek Fundacja Ratujemy.pl rozwiązała umowę ze stowarzyszeniem.
Ponadto, czytamy w odpowiedzi Fundacji: „Zbiórki dotyczące tej organizacji nie są aktywne”. Jak ustalamy nieoficjalnie, początek problemów z płatnościami wobec pensjonatów i stajni zbiegł się właśnie z momentem zawieszenia zbiórek na konie w sieci.
Znana jest nam ta osoba
Za biznesmenem, działaczem na rzecz zwierząt i miłośnikiem koni ciągnie się jednak również przeszłość związana z inną działalnością. Jeszcze przed 2020 r. W środowisku toruńsko-bydgoskich koniarzy aż huczy. Chodziło o dwie firmy, które miały pobierać od klientów opłaty, obiecując im udzielanie kredytów. Tam również przewijało się nazwisko późniejszego działacza „od koni”.
Pytamy w prokuraturze o szczegóły wszystkich tych postępowań. W jakim kierunku były bądź są dalej prowadzone?
- Znana nam jest zawodowo podana osoba. W przeszłości prowadziliśmy szereg postępowań sprawdzających i przygotowawczych dotyczących czynów z art. 278 par. 1 kk oraz 286 par. 1 kk, w których przedmiotem czynności wykonawczych były konie – potwierdza prok. Andrzej Kukawski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Toruniu. Pierwszy przywołany artykuł traktuje o kradzieży, drugi – o oszustwie.
- Sprawy te dotyczyły także oszustw przy zbiórce pieniędzy na ratowanie koni czy też ich przywłaszczania. Zakończyły się jednakże wydaniem postanowień o odmowie wszczęcia śledztwa lub dochodzenia bądź odmową wszczęcia postępowania przygotowawczego – wyjaśnia prok. Kukawski.
Co ciekawe, w trzech sprawach jednak skierowano do sądu akty oskarżenia. Chodziło, między innymi, o oszustwa, ale tylko w jednym postępowaniu zapadł wyrok skazujący. - W toku pozostaje obecnie jedno postępowanie przygotowawcze, ale z uwagi na jego dobro nie mogę przekazać bliższych informacji ani odnośnie jego przedmiotu, ani stanu śledztwa – zaznacza prokurator.
Czy sprawa dotycząca oszustw przy zbiórce pieniędzy na ratowanie koni, którą umorzono, to właśnie postępowanie z zawiadomienia przedstawiciela RatujemyZwierzaki.pl? Dociekamy również, czego dotyczył proces, w którym zapadł wyrok. I jaką karę orzekł sąd.
Odpowiedź z prokuratury przychodzi szybko: Wyrok wydano w sprawie oszustwa. „Koniarz” został skazany na 10 miesięcy ograniczenia wolności i „zobowiązany do naprawienia szkody”. Prokurator nie precyzuje jednak, czego konkretnie dotyczyło to postępowanie. A w sprawie, którą umorzono, badana była działalność… Animal Paradise.
Figurant czy prezes?
Idziemy tropem koniarza. Ustalamy adres w Toruniu, przy ulicy Reja, pod którym podobno można go zastać. Nie ma go w domu. Sąsiedzi twierdzą, że pojawia się sporadycznie, raz na kilka tygodni. Może jeszcze rzadziej. W końcu odzywa się pod jednym z podanych dwóch numerów telefonicznych.
- Był pan przesłuchiwany w śledztwie toruńskiej prokuratury odnośnie działalności Animal Paradise i Jednego Bicia Serca? - pytamy.
- Nie rozumiem, na jakiej podstawie ktoś miałby mnie przesłuchiwać o zbiórki – odpowiada. - Nie jestem związany ani z jedną, ani z drugą organizacją. Jedyne co, byłem związany z Jednym Biciem Serca, bo miałem kucyka w adopcji od nich. Tylko tyle.
Tu rzecz warta uwagi. W ogłoszeniu Jednego Bicia Serca na RatujemyZwierzaki.pl napisano: „Fundacja zajmuje się głównie ratowaniem zwierząt, psów kotów koni, również zwierząt gospodarczych”. Tymczasem formalnie organizacja fundacją nie jest, bo nie ma wpisu do KRS, w rejestrach figurują tylko dane REGON i NIP.
Kolejne pytanie: - Był pan prezesem stowarzyszenia Animal Paradise?
- Tak, zgadza się, byłem prezesem na początku działalności. Potem, niestety, zrezygnowałem z tego. Zobaczyłem, jaki ten świat jest zakłamany.
Tłumaczy niejasno perypetie związane z tym, że rzekomo jedna ze stajni przejęła jego konia z powodu zamawiania zbyt rzadko wizyt kowala… - Wpadłem w depresję i odszedłem z tej organizacji. Przestałem świecić twarzą, powiedziałem, że nie chcę tam dalej być. Co tak naprawdę dalej się stało z Animal Paradise, nie wiem. Wypowiedziałem swoje przedstawicielstwo w 2021 roku. Mam 28 lat, może za bardzo ufam ludziom i jeżeli ktoś mnie hejtuje… Ja, niestety, jestem bardzo emocjonalny.
Tymczasem w ewidencji stowarzyszeń zwykłych z siedzibą na terenie powiatu toruńskiego jego nazwisko wciąż figuruje w rubryce „Reprezentacja stowarzyszenia”.
Po chwili na pytanie, czy był wzywany na przesłuchania w związku ze zbiórkami, odpowiada twierdząco.
Dwie prawdy o „Arktosie”
- Kiedy byłem przedstawicielem Animal Paradise, wszystkie konie były wykupione. Wszystkie mają się dobrze i mają dom. Za mojej kadencji żaden koń, który był wykupiony, nie trafił na mięso.
Sam zaczyna tłumaczyć sprawę z kucem w stajni „Pasiutowo”: - Pani Oliwia miała go u siebie w pensjonacie, ale w pewnym momencie, kiedy przyjechałem po tygodniowym urlopie, kucyk zniknął. I do dnia dzisiejszego nie możemy go odnaleźć razem z policją. Ona podpisała ze mną umowę dzierżawy konia, potem powiedziała, że rezygnuje z niej, więc została poinformowana, że ma zwrócić tego konia do stajni, z której go zabrała. Powiedziała, że go zwróci. Do 10 stycznia miała czas, pojechaliśmy po konia, ale go, niestety, nie było. Potem dowiedziałem się, chodzi u niej w rekreacji. Jej zarzuty są bezpodstawne, bo tak naprawdę to ona ukradła mi konia i będzie miała sprawę w sądzie.
Co na to właścicielka „Pasiutowa”? - Spodziewałam się takiej reakcji. Ale to nieprawda.
„Koniarz” przyznaje, że w stajni w Łochowie pozostają jego dwa konie. I to, że umowa pensjonatu została przez właścicielkę stajni wypowiedziana. Przyznaje też, musi zabrać stamtąd zwierzęta, ale twierdzi, iż umówił się, że mogą tam pozostać do momentu, kiedy znajdzie dla nich inną stajnię.
Kłopoty pośrednika
A co z dawnymi sprawami pożyczkowymi? Mężczyzna twierdzi, że jeżeli ktoś w tej historii był poszkodowany, to… on.
- Ktoś zaczął podszywać się pod moją firmę. Nie wiem, kto – tłumaczy. - Kiedy zgłosiłem to policji, wyśmiali mnie. A skradziono moje dane, dowód osobisty, dokumenty. Zajęli się tym dopiero wtedy, kiedy okazało się, jak duża jest skala oszustw w internecie. A okazało się, że ktoś się podszywał pod moją firmę, pieniądze były za granicą wypłacane...
Tłumaczy: - Powiem od początku. Zgłosił się do mnie pan, który oferował pożyczki prywatne. Przyjechał, podpisał z nami umowę, potem zniknął. Nie było z nim kontaktu. Tak naprawdę ja z jego produktów nie korzystałem, bo nie oszukujmy się, skoro nie ma pan kontaktu z człowiekiem, to komu udzieli pan tego kredytu? Ale jestem tego zdania, że akurat pożyczki prywatne to jest po prostu oszustwo. Nie ma czegoś takiego jak pożyczka prywatna. Czy w banku warunkiem dostania kredytu jest wpłata równowartości pierwszej raty? No nie. Dla mnie było jasne, że coś jest nie tak. Robiłem tam jeszcze trochę awantur, że to jest umarzane, bo naprawdę pokrzywdzonych było wtedy bardzo wielu. Moja renoma bardzo ucierpiała. Ja się wtedy podłamałem, taka jest prawda.
