https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bestie w ludzkiej skórze

Adam Luks
Głodzą, przywiązują do drzew, zakopują w ziemi, walą w głowy siekierami, podrzynają gardła, wieszają na stalowych linkach... Jeżeli chodzi o katowanie zwierząt, ludziom nie brakuje wyobraźni.

Głodzą, przywiązują do drzew, zakopują w ziemi, walą w głowy siekierami, podrzynają gardła, wieszają na stalowych linkach... Jeżeli chodzi o katowanie zwierząt, ludziom nie brakuje wyobraźni.

<!** Image 2 align=right alt="Image 54413" sub="Zanim bokser Bolo trafił w ręce Iwony Sarnowskiej, był przez kilka tygodni głodzony. W ranach na skórze psa zagnieździły się pasożyty. - Nie mamy tu do czynienia z jakąś koszmarną brodnicką specyfiką. Takie rzeczy dzieją się w całej Polsce - zapewnia Iwona Sarnowska.">Sześciomiesięczny owczarek podhalański musiał mieć w sobie ogromną wolę życia. Jego oprawca zaś koniecznie chciał go zabić. I zabijał szczeniaka w stodole przez trzy dni z rzędu.

Wyłam z bezsilności

Pies należał do kochanki mieszkańca podbrodnickiego Kurzętnika. Mężczyzna chciał roztrzaskać masywną czaszkę podhalana jednym ciosem metalowego pręta. Szczeniak padł, ale przeżył. Nazajutrz mężczyzna znów przywalił szczeniakowi. Kilka razy: prętem, łopatą, trudno stwierdzić czym jeszcze. Pies ciągle żył.

Trzeciego dnia oprawca zmienił strategię - powiesił wycieńczoną ofiarę na stalowym drucie. Szczeniak przeżył i to. Trafił do schroniska w Brodnicy w krytycznym stanie. Czaszka psiaka była wgnieciona w sześciu miejscach. Zdechł po kilku dniach, kiedy odzyskał już apetyt i wyglądało na to, że wyliże się z ran.

- To nie był płacz, ja dosłownie wyłam - wspomina tę historię sprzed kilku lat Iwona Sarnowska, szefowa brodnickiego schroniska i miejscowa inspektorka Towarzystwa Ochrony Praw Zwierząt. - Z żalu, a jeszcze bardziej z bezsilności. O tym, że podhalan z Kurzętnika jest bity i głodzony, dowiedziałam się wcześniej. Byłam na miejscu kilka razy, ale właścicielka nie chciała wydać szczeniaka. Wszczęłam więc oficjalną procedurę. Błąd! Teraz, gdy trzeba, zwyczajnie kradnę psy takim ludziom. Chcecie, to mnie wsadźcie do pierdla.

<!** reklama left>Iwona Sarnowska ma 73 lata. Znana jest w okolicy ze swojej niesamowitej energii w tropieniu krzywdzicieli zwierząt.

- Rolnicy straszą się panią Iwoną nawzajem. „Daj wreszcie żryć temu biednemu psu, bo jak Sarnowska wpadnie...” - usłyszałam kiedyś, gdy zatrzymałam się pod sklepem w pobliskiej wsi - opowiada znajoma mieszkanki Brodnicy, która woli zachować anonimowość.

- To niesamowita osoba - zapewnia Katarzyna Kowalkowska, która społecznie pomaga pracownikom brodnickiego schroniska dla zwierząt. - Ta placówka to jej życie. Oddaje zwierzakom całe serce. I zdrowie, niestety, też.

Skazane na straszną śmierć

Inspektorka przeżyła już dwa zawały serca. Nie zamierza jednak zwalniać tempa. Kiedy oprowadza nas po schronisku, psy jej widok radośnie szczekają.

- No cześć, cześć Aresiku, mordo kochana, chodź, przywitaj się z babcią - Iwona Sarnowska głaszcze schroniskowego psa numer 1. Duży kundel Ares został wykopany z głębokiej jamy w ziemi 13 lat temu. Był pierwszym psem, który znalazł tutaj schronienie. Od tego czasu przez schronisko przewinęło się blisko 3 tysiące bezdomnych zwierząt. Ares pozostał. - I będzie już z nami mieszkał do końca.

Przechodzimy do biura. Iwona Sarnowska opowiada o 12 psich szkieletach, które pracownicy schroniska znaleźli przed rokiem podczas przeczesywania okolic lasku w niedalekim Żmijewku. Właśnie tam mieszkańcy Brodnicy najczęściej porzucają swoje zwierzęta. Na przykład wtedy, gdy wyjeżdżają na długi weekend czy wakacje i nie mają co z nimi zrobić.

- Wkładają w wory, zakopują w ziemi, przywiązują do drzew, skazując na straszną śmierć - denerwuje się Iwona Sarnowska. - Podobno 98 procent naszego społeczeństwa to katolicy. Mam uwierzyć, że tych wszystkich potworności dopuszcza się te pozostałe dwa procent?

Psi dramat na zdjęciach

W biurze, na specjalnej tablicy z napisem „ofiary ludzkiego okrucieństwa”, wiszą zdjęcia, dzięki którym łatwo można zrozumieć, skąd się biorą problemy zdrowotne Iwony Sarnowskiej. Jest tu, między innymi, kilka fotografii zakrwawionego kłębka nie białej już, raczej szarej sierści - wspomnianego na początku podhalana.

<!** Image 4 align=right alt="Image 54416" sub="W lutym tego roku prosiaki Ludwika K. były w fatalnej kondycji. Za rażące zaniedbania rolnik z podbrodnickich Tylic odpowie przed sądem.">Można obejrzeć tu również zdjęcia trzyletniego psiaka znalezionego w lasku miejskim w Brodnicy. Miał przeciętą nożem skórę prawie dookoła głowy. Lekarz weterynarii założył 68 szwów. Pies zdołał dojść do siebie. Mniej szczęścia miał kundelek, któremu siekierą rozpłatał głowę ojciec dziesięciorga dzieci. Iwona Sarnowska własnoręcznie wykopała truchełko z ziemi, aby mieć dowód w sądzie.

- Staram się zawsze jak najlepiej udokumentować przypadki bestialstwa wobec zwierząt, chociaż czasem mam wrażenie, że to zbędna fatyga - narzeka brodnicka inspektorka. - Na palcach jednej ręki mogę policzyć wyroki skazujące zwierzęcych katów na karę pozbawienia wolności. Zawsze w zawieszeniu.

Jeszcze częściej sądy stosują w takich przypadkach karę grzywny, która wywołuje jedynie drwiące uśmiechy oskarżonych. W grudniu zeszłego roku właśnie taką śmiesznie niską karę nałożył sędzia na Ludwika K., rolnika, czy też - jak wolą niektórzy - pseudorolnika z podbrodnickiej wsi Tylice.

Ludwik miał szczęście

- To, co zobaczyłam w gospodarstwie tego człowieka, śni mi się czasem po nocach - twierdzi Iwona Sarnowska. - Kilkadziesiąt chudych, potwornie brudnych świń, pozbawionych jakiegokolwiek schronienia, taplało się po brzuchy we własnych odchodach i zżerało padnięte współtowarzyszki niedoli.

Sąsiedzi mężczyzny twierdzą, że świnie w poszukiwaniu jedzenia rozłaziły się po całych Tylicach.

- Biegały po lesie, zżerały uprawy, wielu osobom właziły w szkodę - denerwuje się jeden z miejscowych rolników. - To ma być gospodarz? Tfu, do d... z taką gospodarką

- A tego całego... hmmm... chlewu pilnował owczarek niemiecki - dodaje Iwona Sarnowska.

Słowo „pilnował” inspektorka wymawia z gorzką ironią. Pies nie był w stanie pilnować nawet samego siebie. Przewracał się bowiem pod ciężarem grubego, ale krótkiego powrozu, którym przywiązany był do pala. Żebra niemal przebijały owrzodzoną skórę psa. Zwierzę nie dostawało jedzenia ani wody przez ponad dwa tygodnie.

Na sali sądowej właściciel psa stwierdził po prostu, że zwierzę przestało być mu potrzebne. Sąd zmiażdżył go za to surową karą - grzywną w wysokości 200 złotych.

Jedynym pozytywem wynikłym z tej sprawy był fakt, że Ludwikowi K. odebrano psa. Po kilku tygodniach rehabilitacji owczarek, któremu nadano przewrotnie imię Ludwik, został adoptowany. Nowa właścicielka troszczy się o psa i poddaje go kosztownej terapii. Jest nadzieja, że kiedyś zwierzę przestanie reagować panicznym strachem na widok obcych ludzi.

A co stało się z hodowlą Ludwika K.? Mężczyzna przeprowadził się wraz ze świniami do sąsiedniej wsi Zgniłobłota. Iwona Sarnowska popędziła w ślad za nim. Z kontrolą.

- Taka już jestem zołza - uśmiecha się smutno. - Nigdy nie odpuszczam. Wiem, że nie zmuszę nikogo, żeby kochał zwierzęta. Ale szacunek żywym istotom się należy i koniec.

Kontrola, o dziwo, wypadła pozytywnie. Świnie miały w nowym miejscu jedzenie i nawet dach nad głową.

- W błogim przekonaniu, że facet wystraszył się i nawrócił, żyłam do lutego tego roku - wzdycha kobieta. - Pewnej nocy odebrałam anonimowy zgłoszenie...

Knur zjedzony do połowy

Chwilę później telefon od szefowej zerwał z łóżka pracownika schroniska. Po kilkudziesięciu minutach Iwona Sarnowska i jej kierowca byli już w Zgniłobłotach. Pracownik schroniska przez okno wszedł do chlewika.

- W środku zastaliśmy jeszcze gorszą masakrę niż poprzednio - wspomina mężczyzna. - Na ziemi leżał zdechły knur. Skakało po nim kilka brudnych, umazanych krwią szczeniaków. Jeden z psów wchodził przez odbyt w ciało knura i wyjadał wnętrzności. Musiało trwać to już dość długo, bo knur był pusty do połowy.

Po rabanie, jaki urządziła wtedy Iwona Sarnowska, Ludwika K. kolejny raz postawiono w stan oskarżenia. Proces odbędzie się za kilka dni. Nie należy spodziewać się surowego wyroku. Mężczyzna zawczasu wykazał bowiem dobrą wolę - sprzedał resztę ocalałych świń i wrócił do Tylic.

<!** Image 3 align=left alt="Image 54413" sub="Bestialstwo w najgorszym wydaniu - tego pieska mężczyzna zabił siekierą na oczach swych dzieci">Otrzymaliśmy jednak sygnał, że Ludwik K. nie wyzbył się zupełnie swoich hodowlanych aspiracji. Tym razem postanowił spróbować z bydłem i drobiem. Nasi reporterzy pojechali do Tylic, aby sprawdzić te informacje.

Na środku zarośniętego pokrzywami podwórka stoi rozpadająca się stodoła. Nie ma innych budynków. K. sypia podobno w samochodzie. Mężczyzny w obejściu jednak nie zastajemy. Zaglądamy do stodoły. Część znajdujących się tam kur wygląda tak, jakby ktoś już je obgryzł z mięsa. Przypalowana w pobliżu krowa i pasący się obok cielak prezentują się trochę lepiej.

- To dlatego, że kupił bydlaki stosunkowo niedawno - uważa jeden z rolników. - Przyjedźcie za parę miesięcy. U tego człowieka żadne zwierzę się nie uchowa. Eee, gadać się nawet o tym nie chce, bo nerw człowieka zaraz łapie. Taki to powinien mieć całkowity zakaz zbliżania się do zwierząt.

Wybrane dla Ciebie

Manifest edukacyjny już gotowy. Kandydaci muszą odpowiedzieć przed II turą

Manifest edukacyjny już gotowy. Kandydaci muszą odpowiedzieć przed II turą

Mafia śmieciowa. Wojewoda zamyka delegaturę WIOŚ w Toruniu

Mafia śmieciowa. Wojewoda zamyka delegaturę WIOŚ w Toruniu

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski