Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ballada o Staszku Lewandowskim

Jacek Kiełpiński
Nie jego na drzwiach ponieśli Świętojańską naprzeciw glinom, naprzeciw tankom. Nikt nie wie, w jakich okolicznościach 17 grudnia 1970 roku trafiła go kula. Nie ma nawet pewności, że to on leży w zaspawanej trumnie na cmentarzu w Skępem.

Nie jego na drzwiach ponieśli Świętojańską naprzeciw glinom, naprzeciw tankom. Nikt nie wie, w jakich okolicznościach 17 grudnia 1970 roku trafiła go kula. Nie ma nawet pewności, że to on leży w zaspawanej trumnie na cmentarzu w Skępem.

<!** Image 2 align=none alt="Image 164574" sub="- Latem 1970 roku odprowadzałam go na pociąg - wspomina Grażyna Paśniewska. - Mój kochany wujek nie chciał wracać do Gdyni. Machał do mnie z okna pociągu, dopóki go widziałam. / Fot. Jacek Smarz">O rok młodszy od Lecha Wałęsy. Kończył tę samą co słynny elektryk zawodówkę w Lipnie. Najpewniej znali się, przynajmniej z widzenia. Też pracy postanowił szukać na Wybrzeżu i to szybciej niż Lech. Trafił jednak do sąsiedniej stoczni. W gdyńskiej „Komunie Paryskiej” spawał kadłuby na wydziale K-2. Gdyby miał szczęście i wtedy przeżył, zaangażowałby się pewnie w organizację sierpniowego strajku dziesięć lat później. Gdyby miał szczęście...

- Nie ma dnia, żebym o nim nie pomyślała. Całe życie mam przed oczami jego uśmiechniętą, pogodną twarz - Mariannę Sobocińską zastajemy w trakcie porządkowania leków w sporym kartonie. W niewielkim pokoiku meblościanka, wersalka i spory portret przystojnego mężczyzny. - To właśnie Staszek, najmłodszy z naszego rodzeństwa. Z jego śmiercią nie pogodzimy się nigdy.

<!** reklama>Ciała nigdy nie zobaczyli

Dla Grażyny Paśniewskiej, wówczas siedemnastoletniej córki pani Marianny, wujek Stanisław to najbliższa osoba.

- Wyśniłam jego śmierć - zapewnia. - Gdy tylko usłyszeliśmy, że na Wybrzeżu coś złego się dzieje, miałam sen. Widziałam, jak padał, rozpędzałam tłum biegnąc do niego. To był sen, którego nikt nie chciałby śnić.

<!** Image 3 align=none alt="Image 164574" sub="Jedna z antyrządowych piosenek przywożonych przez rodzinę ofiary Grudnia ’70 z Wybrzeża. Siostra Staszka śpiewała je w pracy, mimo wezwań na milicję. / Fot. Jacek Smarz">17 grudnia 1970, Gdynia. Od trzech dni w Gdańsku trwają demonstracje, o skutkach których w Gdyni krążą coraz bardziej przerażające plotki. Już Lech Wałęsa zdążył przemawiać do demonstrantów z okna Komendy Miejskiej MO, już padli tam pierwsi zabici. Nikt jednak nie przypuszcza, że w spokojnej dotychczas Gdyni dojdzie do prawdziwej masakry.

- Sądzimy, że mógł zginąć już około szóstej rano, gdy milicja i wojsko otworzyły ogień przy stacji kolejki. Ale to tylko domysły. Przecież tego dnia gorąco było w całym mieście, a zginęło według oficjalnych danych 18 osób - pani Marianna od czterdziestu lat bezskutecznie poszukuje jakichkolwiek wiarygodnych informacji na temat losów brata. Jego ostatnich chwil.

<!** Image 4 align=none alt="Image 164574" sub="- Odzyskaliśmy część ubrań i skórzany portfel z dokumentami - mówi szwagier zabitego, Eugeniusz Wszelak">Gdy 17 grudnia wieczorem Stanisław nie pojawił się u brata Jana i jego żony Renaty w ich wejherowskim mieszkaniu, paniki jeszcze nie było. Może został na noc w hotelu robotniczym? Może został u narzeczonej Wandy, z którą mieli ślubować za miesiąc? Nawet gdy wieczorem 18 grudnia Renata dodzwoniła się do szpitala miejskiego w Gdyni i usłyszała tę najgorszą wiadomość - krewni nie chcieli uwierzyć. Może to pomyłka? Może to jednak nie on? Wiedzieli jedno: nie uwierzą, póki nie zobaczą ciała.

I nigdy nie zobaczyli.

- Byliśmy zwodzeni i oszukiwani. Kłamano nam w żywe oczy - zapewnia Eugeniusz Wszelak, szwagier Stanisława, który wraz z jego ojcem, matką i siostrami ruszył z okolic Skępego i Lipna na Wybrzeże. - W gdańskiej Akademii Medycznej, gdzie Staś miał umrzeć po postrzale w aortę serca, nie chcieli z nami gadać, bo nie mieliśmy przepustki z Urzędu Wojewódzkiego. W urzędzie też nikt nie chciał rozmawiać. Postawiliśmy się jednak twardo: - Nie wyjdziemy stąd bez tego papierka! Wtedy przestraszyli się, ściągnęli jakichś tajniaków...

<!** Image 5 align=none alt="Image 164574" sub="Ten nagrobek w 1997 roku, po wielu prośbach, ufundował Społeczny Komitet Budowy Pomnika Ofiar Grudnia ’70 w Gdyni. Wcześniej był prostszy, tańszy, ale też ze słowami „zastrzelony podczas strajku”. / Fot. Jacek Smarz">Dziś już nikt nie pamięta dokładnie, ile razy przeganiano krewnych Stanisława Lewandowskiego między prokuraturami w Gdyni, Gdańsku, Urzędem Wojewódzkim i Akademią Medyczną. Nawet opis tych czarnych dni w późniejszym liście skardze do I sekretarza Edwarda Gierka nie jest wyczerpujący. Tam zdesperowana rodzina wymienia głównie kłamstwa prokuratury, jakie wykryła, prosi o ostateczne wyjaśnienie wszystkich wątpliwości, pomoc w zorganizowaniu ekshumacji i przewiezieniu zwłok Stanisława na cmentarz w Skępem.

Twarz wykrzywiona w bólu

- W Akademii Medycznej pokazali nam w końcu jego zdjęcie. Miał strasznie wykrzywioną twarz, jakby z bólu - wspomina Eugeniusz Wszelak. - Ale gdzie jest ciało? Mieli je zabrać ludzie z Urzędu Wojewódzkiego. Ci w końcu przyznali, że został już pochowany. Dlaczego bez nas? „Bo nie miał dokumentów” - zapewnili z kolei w prokuraturze. Jak to nie miał? To skąd wiedzieli, ile ma lat i znali imiona rodziców? Po wielu perypetiach odzyskaliśmy część ubrań i skórzany portfel z dokumentami. Mam go do dziś.

<!** Image 6 align=none alt="Image 164574" sub="Wanda - narzeczona Staszka. Znali się kilka lat. Ślub planowali w styczniu 1971 roku. Stało się, niestety, inaczej. / Fot. Archiwum">Na cmentarzu przy ul. Kartuskiej w Gdańsku stanęli bezradnie przed rzędem krzyży z tabliczkami „N/N”. Nie pamiętają, ile ich było - siedem, może dziewięć.

- Ksiądz z tamtejszej parafii powiedział, że przy pogrzebie nie był obecny, bo on w nocy ludzi nie chowa - dodaje szwagier Eugeniusz. - Pytaliśmy grabarza. To on wskazał grób Stasia. Mówił, że każda trumna miała kartkę i akurat to nazwisko zapamiętał.

Marianna Sobocińska potwierdza: - Mogliśmy się oprzeć tylko na słowie grabarza, bo na grobach nie było nazwisk. Potem próbowałam z ojcem ustalić, czy tam faktycznie jest trumna, bo ludzie mówili, że tych z demonstracji chowali w workach plastikowych. Ojciec dźgał prętem metalowym, a ja chwyciłam za łopatę, którą wcześniej przywieźliśmy pociągiem ze Skępego. Dotarliśmy do trumny, nie była głęboko zakopana. Chcieliśmy ją otworzyć, by mieć pewność, że leży tam Staszek. Trumna była metalowa, stała w wodzie. Gdyby nas na tym nakryli, pewnie poszlibyśmy siedzieć. Ostatecznie zasypaliśmy dół. Pozostało wierzyć grabarzowi.

<!** Image 7 align=none alt="Image 164574" sub="Podczas imprezy z gdyńskim mieszkaniu brata Staszka, Jana. Stanisław Lewandowski podnosi kieliszek. Pozdrawia. / Fot. Archiwum">Zdesperowana rodzina rozpoczęła walkę o ekshumację i przewiezienie ciała Stanisława w rodzinne strony. Najbardziej aktywna w pisaniu pism do urzędów różnych szczebli była Renata, żona Jana.

- Pyskowała też przy każdej okazji. Dopchała się nawet do Gierka, gdy przyjechał do Gdańska - dodaje pani Marianna. - Miał do niej powiedzieć: „Pani to się rózga należy za te pisma, co je pani wysyła”. Ale myśmy też pisali i przeklinali tych morderców.

Zachował się odpis listu do „Głosu Wybrzeża”, w którym rodzina Stanisława zarzuca redakcji drukowanie kłamstw, chociażby tego, że ofiary chowane były w obecności bliskich. „Pokazanie zabitego rodzinie władze Wybrzeża uważały chyba za niebezpieczny krok, gdyż ów zabity zginął w walce o dobrobyt dla całej Klasy Robotniczej Polski. Tak o tym napiszcie - czytamy. - Nikt nie zastraszy nas pogróżkami, chyba że wystrzelana zostanie pozostała rodzina”.

<!** Image 8 align=right alt="Image 164580" sub="Retuszowany portret Staszka Lewandowskiego, wiszący dziś w pokoju siostry Marianny, która całe życie walczyła
o pamięć o nim i nie pozwoliła, by z nagrobka zniknął napis mówiący wprost, gdzie i w jaki sposób zginął. / Fot. Archiwum">Do ekshumacji doszło wiosną 1971 roku.

- Dowiedzieliśmy się o niej z dwudniowym wyprzedzeniem - Marianna Sobocińska nie potrafi podać dokładnej daty.

- Luty był, może marzec - przypuszcza Eugeniusz Wszelak. - Zakazali nam rozpaczać, nie wolno było rozmawiać, przemawiać, ani robić zdjęć. Przy ekshumacji na Kartuskiej był obecny Janek. Widział, jak metalową trumnę ładowali do większej drewnianej. Jechał do Skępego w karawanie.

Milicjanci pouczali i straszyli

Rodzina miała nadzieję, że trumna trafi najpierw do kościoła, może cmentarnej kaplicy. - Nic z tego - dodaje. - Wszystko odbyło się tylko na cmentarzu. Nas, bliskich i znajomych Stasia, otoczyli milicjanci w cywilu i tajniacy, a trumnę wniosło sześciu cywili. Bez słowa została złożona w grobie. Nie było stypy. Pożegnaliśmy się, popłakaliśmy cicho. I miało być po sprawie.

Pierwszą tabliczkę na grobie z informacją, że Stanisław Lewandowski został zastrzelony, nieznani sprawcy zamienili na inną. Według niej, zmarł. Wojnę na te najistotniejsze słowa wygrała ostatecznie rodzina - na lastrikowym pomniku wykuto słowa: „Zastrzelony podczas strajku w Gdyni”.

- Mieliśmy z tego powodu masę kłopotów. Wzywano nas do różnych urzędów i na milicję - wspomina Marianna Sobocińska. - Tłumaczono idiotycznie, że do Skępego ludzie na wczasy przyjeżdżają, chcą wypocząć, a tu taki napis niepokojący. Był nawet taki moment, że mi ówczesna Gminna Rada Narodowa obiecała mieszkanie w zamian za zlikwidowanie tego napisu. Nie zgodziliśmy się. Mama do śmierci powtarzała, że już nie chce otwierać tej trumny, bo jak to jednak nie Staszek, to ona by tego nie przeżyła. Woli opiekować się tym grobem nie będąc pewną, a jeśli Staszek leży gdzie indziej, to krewni jakiegoś innego zabitego się nim na pewno też dobrze opiekują.

<!** Image 9 align=none alt="Image 164580" sub="Fot. Jacek Smarz">Życie rodziny ofiary Grudnia ’70 nie miało już być nigdy takie jak wcześniej. Marianna regularnie przywoziła z Wybrzeża przepisywane ręcznie piosenki o wywrotowej treści. „Władek kazał strzelać w wolnym mieście Gdańsku, a Edek okradał grzecznie i po pańsku...” - śpiewała podczas śniadań w Zakładzie Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego „Nektawit”, gdzie pracowała.

- Donosiły na mnie żony milicjantów, a ci mnie wzywali. Pouczali, straszyli, a potem prosili, bym nie rozgłaszała tych treści. Pytali, oczywiście, skąd mam te piosenki. Znalazłam w pociągu - zawsze odpowiadałam. W rodzinie wszyscy je znaliśmy.

Za sprawą śmierci Stanisława Lewandowskiego jego liczna rodzina straciła wszelkie złudzenia co do prawdziwego oblicza ustroju, w jakim przyszło jej żyć. W materiałach SB ludzi takich nazywano „elementem pogrudniowym”.

- Najbardziej bolało, gdy koleżanki z liceum gadały, że wujek Staszek sam sobie winien, bo mógł nie wychodzić z domu - wspomina Grażyna Paśniewska. - A ja inaczej już patrzyłam na wszystko. Za dużo przeżyliśmy i zrozumieliśmy, by dać się omamić i ogłupić. Żadnych wątpliwości co do tego, co tu jest dobre, a co złe.

Poczucie niesprawiedliwości

Wszyscy bliscy Staszka Lewandowskiego podkreślają poczucie niesprawiedliwości, która trwa, niestety, do dziś. Gdyby przed śmiercią zdążył ożenić się z Wandą, teraz ona i ich dzieci dostaliby odszkodowanie. Gdyby oni, krewni, mieszkali na Wybrzeżu, pewnie nie zapomniano by o nich i zaproszono na obchody czterdziestolecia tamtych wydarzeń albo przynajmniej na przedpremierowy, przeznaczony dla rodzin ofiar, pokaz filmu „Czarny czwartek”. A tak wydaje się, że tylko oni pamiętają o ofierze Grudnia ’70, pochodzącej z dawnego województwa bydgoskiego.

- Pamiętam, jak latem 1970 roku odprowadzałam go na pociąg - wspomina Grażyna Paśniewska. - Mój kochany wujek, który za jedną z pierwszych pensji kupił mi rower, nie chciał wracać do Gdyni. Marzył o jakiejś pracy w naszych stronach. Machał do mnie z okna pociągu, dopóki go widziałam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!