<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/szczepanski_artur.jpg" >Jak się Państwo domyślają, jako redaktor naczelny mogę, a czasami muszę, przeczytać niektóre z tekstów przed ich publikacją. Przyznaję, że gdy przeglądałem dzisiejszy magazyn przygotowany już do druku, poruszył mnie do głębi artykuł mojej koleżanki, Grażyny Ostropolskiej. Opisuje on dramat młodego człowieka, uwikłanego w dość niezwykłych okolicznościach, w przemyt marihuany z Holandii do Polski przez Niemcy. Historia, jakich wiele - powiedzą zapewne niektórzy. Kolejna przestroga dla młodych ludzi - dodacie... i zgoda.
Mnie jednak uderzyły najbardziej relacje jednego z drugoplanowych bohaterów, który, mając na koncie wyrok w zawieszeniu, opowiada, jak korzysta z rad kumpli z wojewódzkiej policji, którzy każą mu siedzieć cicho, mimo że w sprawie przemytu narkotyków do powiedzenia ma więcej niż sporo. Kolegów w policji ma wielu z nas, ale po przeczytaniu tekstu zapewne większość naszych Czytelników będzie musiała przyznać, że doradztwo to jest dość osobliwe i może dawać sporo do myślenia. Koń, jak wiadomo, ma większy łeb nawet od policjanta z „wojewódzkiej”, więc niech się martwi, bo mundurowi i bez naszych tekstów zarobieni są po pagony.
<!** reklama>Jeszcze bardziej jednak podskoczyłem w fotelu wobec kuriozalnej reakcji ze strony policyjnej góry, w której imieniu, pomijając temat policyjnych powiązań, wypowiada się rzeczniczka policji. Zrazu odniosłem wrażenie, że konsultacje policjantów z przestępcami to dla pani rzecznik normalka, bo na ten temat funkcjonariuszka nawet się nie zająknęła.
No pewnie, łatwiej zgromadzić na ławie oskarżonych kilkunastu policjantów z „drogówki” i urządzić medialną inkwizycję pod tytułem „Łowcy blach” niż rzucić policyjnym okiem tam, gdzie rzeczywiście mogą dziać się rzeczy, które mnie jako obywatela, daleko bardziej niepokoją niż spisek policjantów z laweciarzami z pomocy drogowej.