Wielka nadzieja polskiej literatury fantastycznej, bydgoski pisarz Wiktor Żwikiewicz, którego nazwisko miłośników science fiction przyciągało jak magnes nie tylko w Polsce, nie został wpuszczony na bal w „Orbisie”.
<!** Image 2 align=right alt="Image 72043" sub="Główne „sprawczynie” Balu Lekarza: prof. Czesława Stachowiak-Nowicka, dr n.med. Halina Wojtanowska i Olga Brysiak.">- Autor „Kajomarsa” oryginalnie, jak na tamte czasy, się nosił - wspomina Olga Brysiak, szefowa Duszpasterstwa Środowisk Twórczych, która od 1974 r. przez 25 lat prowadziła klub „Medyk” w Bydgoszczy. - A na doroczny bal karnawałowy lekarzy przyszedł ubrany tak, jak na co dzień, czyli po kowbojsku. Obsługa go nie wpuściła.
- Dla hołdujących tradycji bal nie jest potańcówką, a wydarzeniem - uważa Jolanta Wachowicz-Makowska, autorka książki „Panienka z PRL-u”. - W Polsce Ludowej tęskniliśmy za balami z prawdziwego zdarzenia. W Wiedniu, nawet na najskromniejszych zabawach, wymagano stosownych strojów. Panowie we frakach. Panie - w wieczorowych, długich sukniach.
<!** reklama>Co prawda niektórzy w karnawale nie stronili od artystowskiej makabry w tzw. szmidtcówce, jak nazywano Urząd Wojewódzki w Bydgoszczy za czasów wojewody Aleksandra Schmidta. - Na balu karawaniarze u progu witali gości, na scenie stała trumna, a w niej leżał damski manekin otoczony łańcuchami, co miało symbolizować spętaną sztukę - wspomina lata 60. Olga Brysiak. - A ja wybrałam się tam w sukience „bebe dolly”.
K jak karnawał
Pierwsze wzmianki o polskim karnawale pochodzą z XVII wieku, ale zabawa karnawałowa wywodzi się z starożytnego Rzymu i była pochwałą boga płodności Dionizosa - tłumaczy Władysław Kopaliński. Jednak to z Wiednia przyszedł zwyczaj, żeby karnawałowe bale organizowała nie tylko arystokracja czy burżuazja, lecz każda profesja. Po to, by dobrze poczuć się wśród ludzi równych sobie klasą społeczną i zawodową.
Bal w„Orbisie” - dla prawników, lekarzy czy cukierników - przebijał wszystkie inne. Trzeba też przyznać, że nie miał wtedy równej mu konkurencji. Nie było jeszcze hotelu „City”, a pałac w Myślęcinku straszył ruiną. Hotel „Orbis”, obecnie „Pod Orłem”, w samym sercu Bydgoszczy, to co prawda nie był Hofburg, zimowy pałac Habsburgów, ale też pamiętał swoje ważne chwile. Wszakże gościł tu sam marszałek Józef Piłsudski. - Również klimat wnętrz, bydgoska secesja z elementami nawiązującymi do renesansu i baroku, dawały posmak elegancji - mówi dr Henryk Sipak, chirurg z Golubia-Dobrzynia, stały gość balów na zamku Anny Wazówny, który w r. 1975 został specjalnie zaproszony na bal do „Orbisu”, aby odebrać nagrodę „Lekarza Roku”.
„Kolumnowa” dla młodzieży
Medycy, głównie zrzeszeni w Polskim Towarzystwie Lekarskim, na dorocznych balach karnawałowych bawili się tu od końca lat 50. przez bez mała 3 dekady. Jak kazała tradycja, rozpoczynano go chodzonym, czyli polonezem. Kończył się białym mazurem, kiedy to muskane świtem damy wybierały sobie do skocztego tańca panów. Pary wirowały w dwóch salach, gdzie grały różne zespoły muzyczne: w sali „Malinowej”- kiedyś była znacznie większa - dla zaawansowanych stażem zawodowym, w „Kolumnowej” - dla młodzików. Komplet biletów był wykupiony już na początku listopada. Bal organizowały i prowadziły głównie trzy damy: prof. Czesława Stachowiak-Nowicka, wieloletnia przewodnicząca Polskiego Towarzystwa Lekarskiego, która wykształciła kilka pokoleń chirurgów dziecięcych, pediatra dr n.med. Halina Wojtanowska i Olga Brysiak. Parę miesięcy wcześniej panie te własnoręcznie robiły kotyliony, zaproszenia i koordynowały przygotowania kabaretu. Bo Bal Lekarza nie mógł być zwykłym tańczeniem.
- Zabawa jest czymś o wiele ważniejszym niż się wydaje - uważa prof. Marian Golka z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. - Jest czymś twórczym i dużo mówi o osobowości człowieka, a nawet o jego naturze.
Lekarze niegdyś słynęli z zainteresowań szeroko humanistycznych. Na tym balu goście oczekiwali więc występu miejscowego kabaretu lekarskiego, który był trochę wzorowany na warszawskim „Eskulapie”, prowadzonym przez prof. Jerzego Woy-Wojciechowskiego, lekarza i autora piosenek. Tu prym wiedli uczniowie Hipokratesa, którzy pisali teksty i muzykę, a także śpiewali i recytowali: Ryszard Długołęcki , Andrzej Martynowski, Jarosław Budzbon, Jacek Matlak czy Jerzy Kąkol. Każdy z nich osiągnął sukcesy na polu zawodowym i jednocześnie pielęgnował swoją pasję. Doktorem Długołęckim, chirurgiem i himalaistą, chlubi się inowrocławskie LO im. Jana Kasprowicza, bo to jego absolwent. Alergolog Andrzej Martynowski przez wiele lat prowadził w klubie „Medyk” spotkania z Polihymnią, Jarosław Budzbon - tekściarz, to neurochirurg ze Szpitala Uniwersyteckiego CM UMK w Bydgoszczy, a Jacek Matlak z Włocławka, pianista i kompozytor, za zasługi na polu medycyny został Honorowym Członkiem PTL. Zaś Jerzy Kąkol, chirurg, obecnie przewodniczący Wojewódzkiego Oddziału Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy, to także tenor i tłumacz z włoskiego. Szkolił swój głos, a także przekładał teksty, między innymi o kanonizowanym lekarzu Giuseppe Moscatti.
Czeskie perły
W PRL-u brakowało nie tylko „wypasionych” galerii z sukienkami, bucikami i dodatkami, ale wręcz podstawowego balowego ekwipunku. Ubrać się więc to była dopiero sztuka. Bardziej zamożne panie błyszczały gotowymi kreacjami z zagranicy. Pozostałe stawiały na zaradność. - Wystarczyło zdobyć materiał, a zaprzyjaźniona krawcowa potrafiła już resztę wyczarować, żebyśmy czuły się szykownie - wspominają lekarki. - Obowiązywały zakryte ramiona, a lekkości sukni dodawały zwiewne szale. Metale i kamienie szlachetne kojarzono z klasą posiadaczy, więc czasami perły udawała czeska biżuteria z „Jabloneksu”. Panie prezentowały się okazale, ale spece od kobiecej urody i powabu wyłaniali w drodze eliminacji piękność nad pięknościami - królową balu. Mimo że było wiele pań młodszych i nie mniej urodziwych, wpadała im w oko dr Krystyna Jędruszak-Ługin, okulistka, niezrównana w błyskotliwych ripostach.
Bale nie wywołują już tak silnych emocji, ani nie stanowią towarzyskiej nobilitacji. - Teraz oddzielnie bawią się chirurdzy prawej nogi i specjaliści od lewego ramienia - mówi z żalem Olga Brysiak.