Skąd biorą się bakterie E. coli w Brdzie? Zdania są podzielone, ale winnego wskazuje się tylko jednego.
<!** Image 2 align=none alt="Image 172660" sub="Magdalena Drewka przekonuje, że jej konie nie są odpowiedzialne za zanieczyszczenia rzeki. Fot. Sławomir Bobbe">
Po rzęsistych deszczach, w Brdzie przed ujęciem wody dla miasta gwałtownie wzrasta liczba bakterii coli. Inspekcja sanitarna uznała, że jedynym obiektem, który może mieć z tym związek, jest stadnina koni „Victoria”, zlokalizowana tuż nad Brdą w okolicy ulicy Szamarzewskiego w Opławcu. I co roku wpisuje stadninę na listę trucicieli. Zdaniem inspekcji, w strefie ujęcia wody obowiązuje zakaz lokalizacji ferm chowu zwierząt i innych obiektów, zaliczanych do inwestycji szkodliwych dla środowiska.
<!** reklama>
- To wstęp do zamknięcia stadnina - nie ma wątpliwości Magdalena Drewka, jej współwłaścicielka. - Konie są tu od wielu lat. Nasze kłopoty zaczęły się po 2007 roku, gdy wodociągi po przeciwnej stronie Brdy stworzyły swoje odstojniki - uważa Magdalena Drewka, która chętnie i z dumą prezentuje swoje konie i teren stadniny.
- Prawdopodobnie chcą na nas zwalić winę, gdyby okazało się, że woda została w nich zanieczyszczona. Tymczasem cała Bydgoszcz wie, że odstojniki zbudowano na terenach, na których podczas wojny i po niej składowano materiały chemiczne. Dodatkowo cała skarpa osiedla Piaski i działki zlokalizowane nad Brdą nie są skanalizowane, a jak bywa ze szczelnością szamb, też wszyscy wiedzą. Nie przedstawiono nam żadnych wyników badań, ani dowodów, że to my zanieczyszczamy rzekę - mówi Magdalena Drewka.
Tymczasem gospodarstwo zainwestowało pieniądze w ochronę środowiska, za unijne pieniądze kupiono płytę odstojnikową, by końskie odchody nie trafiały do ziemi. - Mamy wszystkie papiery na to, że działamy legalnie i zgodnie z zasadami - zapewnia Magdalena Drewka.
Już dwa lata temu sprawą zajmowała się Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska, która wykazała, że inspekcja sanitarna... zaprzecza sama sobie, twierdząc raz, że konie mają wolny dostęp do Brdy, a innym razem, że nie. - Jest to chów, a nie hodowla koni, a działalność ta ma charakter turystyczno-sportowo-edukacyjny, gospodarstwo istnieje od 1960 roku i cały czas są w nim chowane konie, które obecnie nie mają dostępu do rzeki. W obecnej chwili nie istnieje już szkoda w środowisku, nie ma też bezpośredniego zagrożenia jej powstania - napisała Danuta Lewandowska, naczelnik RDOŚ w Bydgoszczy, który odmówił wszczęcia postępowania.
Zareagował też Urząd Miasta, który tematem zajmował się wielokrotnie. - W toku kontroli ustalono, że konie nie mają dostępu do wody, stajnie mają wybetonowaną posadzkę oraz obornik jest składowany i przechowywany na płycie obornikowej, zgodnie z prawem i zasadami Kodeksu dobrej praktyki rolniczej - stwierdzili urzędnicy. Ratusz uznał, że stanowisko państwowego powiatowego inspektora sanitarnego nie znajduje dostatecznego uzasadnienia.
Co z tego, skoro kolejny rok z rzędu stadnina znalazła się w raporcie sanepidu jako jeden z trucicieli wody w Brdzie. - Jeszcze raz, dwa się tam pojawię i będzie znakomity pretekst do tego, by zamknąć stadninę - martwi się Magdalena Drewka. - Ostatnio znowu byli u mnie inspektorzy, zaglądali w każdy kąt, widzieli też płytę odstojnikową. Mam nadzieję, że przekonali się, że to nie moje konie zanieczyszczają wodę.