W obecnych do bólu komercyjnych czasach funkcjonują ludzie, którzy swój czas, umiejętności i zaangażowanie poświęcają dobru wspólnemu - pracy dla Rzeczypospolitej. To asystenci społeczni, którzy gromadzą się wokół każdego posła w liczbie od kilku do kilkunastu. Pracują w pocie czoła zupełnie za darmo. Czy mamy do czynienia z bezprzykładnym altruizmem? Nic z tych rzeczy.
<!** reklama>
Dla wielu asystentów ich praca to nic innego jak inwestycja odłożona w czasie, inwestycja, która - w co bardzo wierzą - szybko się zwróci. Przykłady osób, które zaczynały swoją karierę polityczną czy biznesową od asystentury, są tylko zachętą dla nich, by tej pracy się poświęcić. Posłowie, którzy - choć pewnie część osób się z tym nie zgodzi - mają moim zdaniem wprost śmieszne fundusze na funkcjonowanie biur poselskich i zatrudnianie pracowników, z całą mocą ten schemat wykorzystują. Doskonale wiedzą, że nawet darmowa praca wkrótce asystentom się zwróci i to z nawiązką. Oczywiście, jeśli wcześniej asystenta nie poniesie wyobraźnia i nie zboczy z raz wskazanej drogi. Bo droga do sukcesu nie jest wcale prosta. Można podpaść frywolnymi wypowiedziami na portalach społecznościowych (jak asystent posłanki Iwony Kozłowskiej) czy głupimi komentarzami pod wypowiedziami innych. O sytuacjach ekstremalnych, jak przyłapanie na posiadaniu amfetaminy (asystent byłej posłanki Danuty Hojarskiej) nie wspominając. Polityka szybko weryfikuje tych, którzy mogą zrobić w niej karierę, i tych, którzy przy karierze innych mogą tylko asystować.