Krzyki torturowanych więźniów, przepełnione cele, nieludzkie warunki, zastraszanie i mordy.
W takich warunkach Anna Woroszewa spędziła sto dni w areszcie w Ołeniwce pod Donieckiem. Według niej dziesiątki ukraińskich żołnierzy spłonęło pod koniec lipca w rosyjskiej niewoli, po tym, jak ich zbombardowano.
Woroszewa wpadła w ręce separatystów z Donieckiej Republiki Ludowej(DNR), gdy chciała dostarczyć pomoc humanitarną do Mariupola. Trzymano ją za kratami pod zarzutem „terroryzmu”. Teraz dochodzi do siebie we Francji.
29 lipca rosyjska propaganda podała informacje o ostrzelaniu obozu w Ołeniwce. Zginęło wówczas 53 jeńców. Rosja mówi, że ostrzał rozpoczęli Ukraińcy, Kijów temu zaprzecza. Obrazy satelitarne sugerują, że wybuchła bomba wewnątrz budynku.
- Rankiem, 17 maja, przywieziono 2000 bojowników Azowa - mówiła. Strażnicy początkowo nieufni wobec tych więźniów później otwarcie mówili, że chcą ich upokorzyć, zabić. Nazywano ich nazistami i terrorystami. Jedna z kobiet w mojej celi była sanitariuszką Azowstalu. Była w ciąży. Zapytałam, czy mogę dać jej swoją porcję jedzenia. Powiedziano: Nie, ona jest mordercą - mówiła.
Dzień przed wybuchem kobiety przeniesiono do wydzielonego obszaru w strefie przemysłowej obozu. Film pokazany w rosyjskiej telewizji ujawnił zwęglone ciała i poskręcane metalowe łóżka.
- Rosja nie chciała, żeby więźniowie pozostali przy życiu. Jestem pewna, że niektórzy z „zabitych” w eksplozji już byli zwłokami. Był to wygodny sposób wytłumaczenia tego, że ich zamęczono na śmierć – mówiła.
