Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Kiełbasińska, sprinterka SKLA Sopot: Bez medali ciężko przeżyć [ROZMOWA]

Rafał Rusiecki
- Często jest we mnie obawa, że jak mam bardzo dobry sezon halowy, to czasem to nie przekłada się na lato. Nie chciałabym z tej zależności uczynić tradycji - śmieje się Anna Kiełbasińska, sprinterka SKLA Sopot.

7,33 na 60 metrów i brązowy medal, a potem 23,13 na 200 metrów, rekord życiowy i złoty medal halowych mistrzostw Polski, zresztą szósty już tytuł na 200 metrów. W Toruniu Anna Kiełbasińska o sobie przypomniała...
A dlaczego? Ja nie dawałam o sobie zapomnieć.

W dobrym tego słowa znaczeniu...
Mam nadzieję. (śmiech) Zawsze podziwiałam lekkoatletów, którzy bardzo długo utrzymywali się na topie. Jak byłam młodsza i wiedziałam, że ktoś broni tytułu któryś raz z rzędu, to dla mnie to świadczyło o wielkości tego sportowca. Marzyłam, aby samej w karierze móc być na topie. Czułam, że 200 metrów jest moim koronnym dystansem i jest mi na nim najlepiej. A jak już ten tytuł zdobyłam dwa-trzy razy, to się tylko upewniłam. Nie jest to tak, że lekceważę rywalki. Bardzo się cieszę, kiedy pojawią się nowe dziewczyny, z którymi mogą rywalizować, i które mnie pobudzają, mobilizują. Mam jednak zawsze trochę tej pewności siebie i zawsze jak jadę na halowe mistrzostwa Polski, chociaż na stadionie też już dwa razy zdobyłam mistrzostwo, to po to, aby tam wygrać. Aby pobiec najlepiej jak potrafię tego dnia. W tych mistrzostwach czułam, że jestem w bardzo dobrej dyspozycji. Z trenerem Michałem Modelskim dużo zmieniliśmy w treningu. Zaczęłam uprawiać jogę od początku tego sezonu.

Jogę? To jakaś innowacja?
Tak, jestem tym zafascynowana. Miewałam nawet większą ochotę, aby iść na zajęcia z jogi, niż na swój trening. Dzięki niej zauważyliśmy duże różnice w treningu. Tak naprawdę na Zachodzie cała masa lekkoatletów, od września nawet do grudnia, uprawia jogę. Ja śledzę różnych sportowców na portalach społecznościowych, bo staram się być na bieżąco, i to widzę. Trener też praktycznie non stop siedzi, czyta, szuka, dokształca się i jak widzi, że coś ma sens, to to wprowadzamy. Joga wszystkim kojarzy się z medytacją, siłą spokoju, OK. Tam są jednak niesamowicie wzmacniane wszystkie mięśnie głębokie, a te są wszędzie potrzebne. Dzięki tym wzmocnieniom mniejsze są szanse na kontuzje. Ale ja od pytania odbiegam... (śmiech)

W porządku. I jak ta joga w Pani przypadku wygląda?
Ja chodzę na dwa rodzaje jogi: vinyasa i sivananda. Vinyasa jest bardzo dynamiczna. Ja na pierwszych zajęciach nie byłam na to przygotowana. Już w połowie byłam cała zlana potem, nie mogłam złapać oddechu i zastanawiałam się, czy ja dobrze zrobiłam. Patrzyłam jeszcze na ludzi, którzy teoretycznie są amatorami i oni dawali radę! Pomyślałam sobie, że nie mogę w połowie przestać ćwiczyć, bo to będzie wstyd.

To co Panią zaskoczyło?
Po prostu tam tak szybko wykonuje się sekwencje, przejścia od pozy do pozy, że okazuje się, że nie jestem tak wysportowana, jak mi się wydawało. To był duży wycisk, ale tak się wkręciłam, że zaczęłam na jogę chodzić nawet trzy-cztery razy w tygodniu. Do tego normalnie chodziłam na swoje treningi. Zobaczyliśmy z trenerem dużą poprawę w wielu naszych ćwiczeniach. Na przykład na siłowni okazało się, że mam dużo większe zakresy ruchu, robiłam ćwiczenia poprawnie, mogłam dłużej utrzymać sztangę z ciężarem. Wszystko poszło automatycznie do przodu. Uaktywniła mi się stopa, a nad tym też wcześniej dużo pracowaliśmy. Dzięki jodze to zaczęło współgrać i pomagać. Powoli też przygotowuję się do 400 metrów, więc większy nacisk kładziemy na wytrzymałość szybkościową

Tylko tyle?
Po poprzednim sezonie odpoczęłam też dwa miesiące. To ważne, bo w Polsce nam się wydaje, że cały czas trzeba, mówiąc brzydko, zapierdzie-lać. Trenerzy myślą, że zawodnicy są robotami i w ogóle nie myślą o regeneracji. A ja zawsze z tym walczyłam, bo jestem typem zawodniczki, która potrzebuje odpoczynku, żeby mieć formę. Gdybym cały czas trenowała, to po czasie jestem przytkana i z tego nic nigdy nie będzie. Sprawdziłam to już na sobie kilka razy. Po dwóch latach mój trener zauważył, że rzeczywiście mam trochę racji. Teraz odpoczęliśmy nawet ponad dwa miesiące. Ja nie robiłam kompletnie nic i nie tęskniłam za bieganiem.

Rozumiem, że to był taki reset, tak?
Dokładnie. Robiłam rzeczy, których wcześniej nie mogłam: odwiedzałam wielu znajomych, pojeździłam tam, gdzie chciałam. Myślę, że dzięki temu ciało się wyciszyło i odpoczęło, a potem miało więcej energii, aby wejść w następny trening. Postawiliśmy więc na odpoczynek, wprowadzenie jogi, lekką zmianę treningu i kontynuację zmiany techniki biegu. Okazało się, że idealnie to zabodźcowało. W tym sezonie halowym czułam po prostu, że jestem w dobrej dyspozycji, że panuję nad swoim ciałem. A z takim podejściem do sezonu ma się duży komfort psychiczny i można walczyć o bardzo dobre rezultaty. Jeżeli po zmienionym treningu biegam na 60 metrów 7,33 sekundy, co jest wynikiem nieznacznie gorszym od mojego życiowego 7,31, to dla mnie to jest super znak. Nie zależało mi jednak na zrobieniu minimum na mistrzostwa Europy (wynosiło 7,30 - przyp. aut.), bo jechanie tam i walczenie tylko w eliminacjach już nie jest dla mnie smaczkiem. Uważam, że jeżeli jechać, to jechać i walczyć o finał. A tam trzeba już biegać poniżej 7,20.

Skoro cieszą Panią nowe nazwiska w środowisku sprinterskim, to z pewnością także cieszy forma i postawa Ewy Swobody, prawda?
Ale to już nie jest taka nowa zawodniczka! Ona jest już dwa-trzy lata. Dla mnie to niesamowita dziewczyna. Ma talent i fizyczne predyspozycje, chociaż niektórzy mogą się zastanawiać, bo nie wygląda jak typowa sprinterka. Ma jednak dużą stopę, w porównaniu do wzrostu, i z tej stopy umie korzystać i się odpycha. To jest coś, co ją napędza. Ma też niesamowity układ biegu, biega całkowicie ekonomicznie. Nie ma żadnych przyruchów. Wszystko jest tak, jak być powinno. Ja też nie wiem, gdzie są jej granice. Niektórzy mogą mówić, że teraz w hali w Toruniu nie błyszczała, ale ja myślę, że to chwilowy przestój. Nie można się poprawiać sezon w sezon, to jest niemożliwe. Uważam jednak, że jeszcze dużo jest przed nią. Fajnie, że jest taka dziewczyna, perełka. Umówmy się, ten sprint damski nie błyszczał za bardzo przez ostatnie lata. Miałyśmy medale, ale to nie było na taką skalę, jak na przykład rzuty. Dzięki Ewie większa uwaga jest zwracana na sprint damski, a my na tym korzystamy.

W halowych mistrzostwach Europy od 2007 roku od Birmingham nie ma biegu na 200 metrów. W takich formie chyba Pani żałuje, co?
No jasne, że żałuję, ale ja tak od paru lat mogę sobie żałować. Od paru lat te moje wyniki są gdzieś tam w pierwszej dziesiątce i napawało to nadzieją na coś więcej. Nie chcę jednak o tym myśleć w taki sposób. Nie ma, to nie ma i koniec. Ja w Toruniu zakończyłam sezon halowy, odpoczęłam tydzień i myślami jestem już przy sezonie letnim.

Początek roku w Pani wykonaniu przyniósł dwa rekordy życiowe. Oprócz tego na 200 metrów jest także 37,54 sek. na 300 metrów ze Spały. Czuje się Pani mocna?
Zdecydowanie. Często jest jednak we mnie obawa, że jak mam bardzo dobry sezon halowy, to czasem to nie przekładało się na lato. Nie chciałabym z tej zależności uczynić tradycji. Mam nadzieję, że teraz tak nie będzie. Są jeszcze jakieś obawy z tyłu głowy, ale wydaje mi się, że mamy lepszy przepis na sukces.

Przeprowadziła się Pani z Warszawy do Sopotu. Z perspektywy czasu to dobra decyzja?
To już dwa lata. Myślę, że skorzystałam na tym bardzo dobrze sportowo. Jestem bardzo zadowolona ze swojej współpracy z trenerem Michałem Modelskim. Bardzo podoba mi się jego podejście. Nie bez przyczyny mówię tutaj o współpracy, bo to wygląda tak, jak powinno. On bierze pod uwagę to, jak ja się czuję każdego dnia, co myślę na jakiś temat. Nie jest tak, jak to często bywa u nas, że jest jednostronne i że zawodnik jest pionkiem. U nas tak nie jest i to bardzo doceniam. Oprócz tego doceniam, że trener cały czas się kształci, nie spoczywa na laurach, szuka innowacji, byśmy byli lepsi. Osób z takim podejściem w Polsce brakuje. Dużo trenerów jest zamkniętych na zmiany i nie korzysta z podpowiedzi.

Chce Pani uderzyć w taki ton, jak Patryk Dobek, który za zupełnie nieudany występ na igrzyskach w Rio de Janeiro obwiniał swojego trenera?
Nie, absolutnie nie! Doceniam większość trenerów i nie chcę czegoś takiego powiedzieć. Uważam jednak, że szkoda, że niektórzy nie chcą korzystać ze sprawdzonych już wskazówek.

A w ogóle odnosi się Pani jakoś do zachowania Dobka?
Absolutnie to krytykuję. Mnie się to absolutnie nie podoba. Sama do Patryka nic nie mam, bo nigdy nic mi nie zrobił. Jeżeli tak można powiedzieć, to jestem z nim w dobrych relacjach. To co zrobił... Nie wyobrażam sobie, żeby coś takiego powiedzieć. My, zawodnicy to postępowanie krytykujemy i uważamy, że to nie było nic dobrego i nic dobrego mu nie przyniosło. Wspomniałam o trenerach w kontekście swojego, który nie zamyka się na swoje teorie i jest otwarty na inne. To jest jego wielki atut.

Co ma SKLA czego nie ma AWF Warszawa?
Ma dużo. Uwielbiam Stadion Leśny w Sopocie. To najpiękniejszy stadion w Polsce. No, jeszcze Zakopane jest fajne. Uwielbiam tu trenować. Czasem nawet po treningu zostaję, po prostu leżę i słucham śpiewu ptaków, wychodzę do lasu. Poza tym pracują tutaj fajni ludzie. Słowni ludzie, którzy jeżeli coś ci powiedzą, to tak będzie. Podoba mi się ta szczerość, konsekwencja w działaniu. Za to dziękuję, bo wspierają mnie także finansowo. Na takie wsparcie w poprzednim klubie nie mogłam liczyć.

Jasna sprawa - zmienia się miejsce po to, aby było lepiej...
W lekkoatletyce, jeśli nie masz medalu mistrzostw świata, czy nawet Europy, to jest bardzo ciężko przeżyć. Właściwie przez parę lat nie miałam żadnego dofinansowania ze związku. Oczywiście były zgrupowania, ale nie miałam osiągnięć, które gwarantowałyby stypendium. Gdyby nie wojsko, to myślę, że nie trenowałabym już lekkoatletyki. Nie byłoby mnie na to stać. Nie mówię, że to kosztowny sport, bo to nie o to chodzi, ale życie jest kosztowne. Trenując zawodowo nie jest się w stanie iść do pracy. Wojsko, a teraz Sopot, dały mi możliwość spokojnego trenowania.

Rok temu za pośrednictwem mediów społecznościowych powiedziała Pani o swojej chorobie autoimmunologicznej. To rzadka choroba?
Ja w swoim otoczeniu poznałam już dwie-trzy osoby, które mają tę chorobę. Niektórzy to mężczyźni i im jest łatwiej - ogolą głowę i nie ma problemu. Ja tę chorobę mam od dzieciństwa. Miałam taki okres, że nie chciałam o tym rozmawiać. Wydawało mi się, że skoro raz to powiedziałam, to nie ma sensu powtarzać. Chciałam to powiedzieć, żeby mieć to z głowy. Chciałam uniknąć wyjaśniania każdemu z osobna, dlaczego mam na głowie chustę. Poza tym, że wypadają mi włosy, nie mam żadnych innych objawów. Czuję się całkowicie dobrze.

Z jakimi sytuacjami się Pani spotkała?
Wiadomo, że jeśli ktoś nosi chustkę, to pierwsze skojarzenia są z rakiem. Dwie czy trzy zagraniczne zawodniczki zapytały mnie, czy mam chemioterapię. Oswoiłam się z tym tematem na tyle, że teraz nie mam problemu, aby o tym mówić. Przyzwyczaiłam się, bo zobaczyłam, że można normalnie żyć i funkcjonować. Jedna z dziewczyn spytała mnie też, czy to prawda, że mam chłopaka muzułmanina i czy zmieniłam religię. Plotki były różne. Oczywiście, ja to rozumiem. Ostatnio widziałam jednak kilka dziewczyn w turbanach i mam wrażenie, że to jest efekt jakiejś mody. Też już się spotkałam z głosami: Boże, jaki ty masz super styl! Więc sobie pomyślałam: hmm, fajnie, dzięki. Miałam nawet taki trochę biznesowy pomysł, aby coś z tym zrobić. Próbowałam się za to zabrać z moją koleżanką Ulą Bhebhe, do której takie turbany bardziej pasują, ale okazało się, że to nie jest tak proste, jak nam się wydaje. Na razie poprzestałyśmy więc na pomyśle. Poza tym zaraz okaże się, że ja to będę musiała zdjąć, bo zaczynam wracać do zdrowia. Wychodzi na to, że będę musiała pożegnać się z chustkami.

Czyli to jest uleczalne?
Tak, ja o tym mówiłam. Ludzie nie słuchają, a pamiętają tylko, że to straszna choroba, bo dziewczynie wypadają włosy. Wiadomo, że biedna. (śmiech)

To jak? Tomasz Majewski miał zawsze swój amulet w postaci bandany, a Pani będzie miała taki w postaci chusty?
Chust do biegania na pewno nie będę używała, bo wiadomo, że lepiej biegać bez. Chociaż, te chusty miały filtr przeciw promieniom słonecznym, więc to było dla zdrowia dobre. Wygodniej jest jednak normalnie, bez chusty. Te codzienne chusty spodobały mi się. Dużo osób mi mówi, że nawet lepiej mi w nich i myślę, że czasem będę ich używała jako element dekoracyjny.

To ogłaszamy już Annę Kiełbasińską bez chusty?
Nie mogę tak powiedzieć, bo potem będziecie oczekiwać, że zaraz muszę ją zdjąć. A jeśli nie zdejmę, to co? Oszukała nas! Wolę nie ryzykować.

Nie będziemy oczekiwać. Szukamy pozytywów tej całej historii.
No, dobrze. Wydaje mi się, że to, że się z tym pogodziłam, że z tym wyszłam, nie było dla mnie aż takim wielkim problemem. Zobaczyłam, że to nie zmienia postrzegania mnie przez innych ludzi. To dodało siły.

A w życiu codziennym te chusty przeszkadzają?
Na lotniskach czasem były problemy. Dziwne jest to, a może nie, że tylko u nas, w Polsce. Dziwne pytania są zadawane, według mnie aroganckie, nie na miejscu. Nie przyszłoby mi do głowy, aby pytać o takie sprawy publicznie, w momencie kiedy stoimy przy bramkach, a za mną jest jakieś 15 osób.

Mówi Pani o celnikach, tak?
Tak. W ogóle nikt się nie krępuje. Rozumiem, że są jakieś procedury, ale chyba można zachować trochę człowieczeństwa.

Ma Pani ciemną karnację, a to w połączeniu z turbanem...
To wiem. Ja rozumiem, że u nas jest takie myślenie. Spotkałam się jednak z pytaniem, które nie ma wytłumaczenia. Byłam w pokoju, na boku, gdzie tłumaczyłam się na osobności. To jeszcze jest do przyjęcia, ale nie w obecności grupy nieznanych osób. Wtedy wszyscy się patrzą i wytężają słuch, aby usłyszeć jak najwięcej.

Dobrze, utnijmy już w tym momencie, bo nie ma potrzeby się denerwować. Najważniejszy jest przekaz, że wszystko wraca do normalności. Tak?
Jak najbardziej. Ja tę chorobę mam od dzieciństwa i za każdym razem wszystko wracało do normalności. Wydaje mi się, że już znam tajemnicę. U mnie jest niesamowita zależność - zniszczyłam sobie florę bakteryjną w jelitach. Od jelit zależy 80 procent naszej odporności. Jeśli więc to jest choroba autoimmunologiczna, czyli autoagresywna, to jest zależność.

Dobrze, że widać tę zależność. Wróćmy do sportu. Halowe mistrzostwa Europy za nami, bez Pani. Jak zatem zapatruje się Pani na sezon letni? Nastawia się Pani na rekordy życiowe?
Jasne. Pewnie, że tak. Gdyby było inaczej, to po co miałabym trenować? Zawsze chce się być lepszym od siebie z kiedyś tam. A ja teraz czuję, że mogę taka być. Poza tym jest nowe wyzwanie przede mną. Być może wystartuję już pierwszy raz na 400 metrów. Na razie tak zapoznawczo, pobiegnę tak z dwa-trzy razy. Nowe wyzwania mnie stymulują. Potrzebuję czegoś takiego nowego, aby czuć miętę do sportu. Znam przypadki dziewczyn na świecie, które przechodziły z 200 na 400 metrów, a mimo to szło im świetnie na 200. Czuję, że może ze mną jest podobnie. Już w hali pokazałam, że tak jest. Będą w tym roku mistrzostwa świata w Londynie (w sierpniu - przyp. aut.). Jeśli zrobię minimum, to wciąż będziemy próbowali swoich sił na 200 metrów. Cele są więc w zasadzie trzy. Po pierwsze, obronić tytuł na 200 metrów i zdobyć minimum na mistrzostwa świata. Na mistrzostwach świata chcę dostać się do półfinału i zrobić tam życiówkę. Życiówkę chciałabym też zrobić na 400 metrów, bo mój rekord ma już osiem lat (53,73 w Warszawie - przyp. aut.). Nie biegałam tego dystansu, więc szanse są bardzo duże. Chciałabym, żeby to były dobre sprawdziany, dające nadzieję na jeszcze lepsze.

To wybiegnijmy jeszcze dalej w przyszłość. Na igrzyskach w Londynie czas 23,67 dał Pani 41. miejsce na 200 metrów. W Rio 22,95 i 25. miejsce, a do półfinału zabrakło 0,01 sekundy. O Tokio Pani powalczy?
No jasne! Chciałabym, żeby to było zwieńczenie mojej kariery. Nie wiem tylko teraz, czy to będzie na 200 czy na 400 metrów. Tokio jest przecież za trzy lata. Teoretycznie przygotowujemy się na 400 metrów. Zobaczymy, jak to się wszystko ułoży. Tyle rzeczy może się jeszcze wydarzyć...

Ale te 400 metrów rysuje się lepiej, tak?
Jak najbardziej, dlatego idziemy w tym kierunku. Jestem realistką i jeśli podjęłam decyzję, że to są moje ostatnie lata kariery, to chciałabym coś osiągnąć na jej koniec. Na 200 metrów musiałabym biegać 22 sekundy z malutkim „groszem”, żeby wejść do finału. To jest dla mnie ciężko osiągalne. OK, w Polsce mam super wyniki, w Europie to jeszcze dobrze, ale przy światowej czołówce jestem nijaka. Natomiast na 400 metrów zwiększam indywidualnie swoje szanse, ale muszę także myśleć, że mamy świetny skład na sztafetę 4x400 metrów. Mamy tak niesamowitą pakę, że będę chciała walczyć o wstęp do niej. Jeśli jednak podołam wyzwaniu i wszystkie będą na wysokim poziomie, to mamy duże szanse na wynik. Dziewczyny są rewelacyjne i to mi się podoba. Mnie to stymuluje i ja chcę być w tej pace. To wyzwanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Anna Kiełbasińska, sprinterka SKLA Sopot: Bez medali ciężko przeżyć [ROZMOWA] - Dziennik Bałtycki