Korespondencja z Pekinu
Nasza panczenistka startowała w czwartej parze od końca rywalizując z Ireen Wüst, sześciokrotną mistrzynią olimpijską. Słynna Holenderka uzyskała lepszy wynik, choć tym razem wystarczający nie do medalu, a tylko do szóstego miejsca. Wójcik miała natomiast dwudziesty czas.
- Niedosyt na pewno może być, ale mimo wszystko w tym covidowym okresie cieszę się, że w ogóle stanęłam na starcie. Inni zawodnicy z naszego teamu mieli z tym pewne perypetie, więc równie dobrze to ja mogłam teraz siedzieć w pokoju na kwarantannie i oglądać zawody w TV. Wtedy byłabym bardziej nieszczęśliwa niż teraz, gdy stanęłam na starcie i jechałam z mistrzynią olimpijską - powiedziała Wójcik.
Warto przeczytać
Przed igrzyskami Polka, która wygrywała już w tym sezonie zawody Pucharu Świata, deklarowała, że chce powalczyć w Pekinie o medal. Ostatecznie oprócz dwudziestego miejsca na 1000 metrów jej dorobek w Chinach to jedenaste miejsce na swoim koronnym dystansie 500 metrów.
- Mimo wszystko jestem zadowolona i olimpijskie debiuty zaliczam na plus. Tak, od początku sezonu mówiłam, że jadę tu po medal, ale nie jest tak, że teraz chowam swoje skrzydła. Jeśli celujemy w Księżyc, a tam nie dotrzemy, to chociaż dotrzemy na orbitę. Mam płakać, że nie spełniłam swojego marzenia? Może to prostu nie był mój dzień?
W Pekinie Wójcik pierwszy raz startowała na igrzyskach. 25-latka nie czuła jednak, by olimpijskie starty znacząco różniły się od tych w Pucharze Świata.
- Nie ma potrzeby wynosić igrzysk na piedestał, bo ścigam się z tymi samymi zawodniczkami, co zawsze. Jest to jednak dla mnie bardzo przydatne doświadczenie. Wydaje mi się, że dzięki niemu będzie można powziąć lepsze strategie przygotowawcze na kolejne igrzyska. Nie wiem, co będzie za cztery lata, ale swojego nastawienia nie zmienię - powiedziała Wójcik.
