W całym kraju legalnych aborcji w 2010 roku odnotowano 641 - podaje Ministerstwo Zdrowia. - Często zabiegi kwalifikujemy jako poronienia - mówią nam lekarze. - Tak jest lepiej dla pacjentek i dla nas.
Zgodnie z prawem, aborcję można przeprowadzić w Polsce z trzech powodów: gdy ciąża jest efektem czynu zabronionego (na przykład gwałtu), gdy istnieje zagrożenie dla życia lub zdrowia matki oraz gdy badania wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu.
Ze statystyk Ministerstwa Zdrowia wynika, że w ubiegłym roku 614 aborcji przeprowadzono głównie z tego ostatniego powodu. W 2010 roku nie usunięto ani jednej ciąży powstałej w wyniku czynu zabronionego, a z powodu zagrożenia życia lub zdrowia matki przeprowadzono 27 zabiegów.
<!** reklama>
Ping-pong pacjentką
- Są przypadki jasne, jak na przykład bezmózgowie czy bezczaszkowie płodu. Są graniczne, jak podejrzenie wad genetycznych. Są i takie, w których niezwykle trudno o podjęcie decyzji - mówi dr Lech Mizarewicz, ordynator oddziału położniczo-ginekologicznego szpitala w Chełmży (tzw. „druga porodówka dla torunianek”, które w mieście do dyspozycji mają tylko jedną). - Właśnie mam przypadek kobiety w 25 tygodniu ciąży. Dziecko ma serce poza klatką piersiową. Bydgoski szpital odesłał tę pacjentkę do mnie. Potwierdził diagnozę, ale nie chciał podjąć decyzji. Taki ping-pong. Dawniej nie byłoby wątpliwości, co robić.
Dr Mizarewicz długo nie zapomni kongresu ginekologii w Katowicach, wielkiego baneru przed Spodkiem i pikietujących przeciwko prof. Mirosławowi Wielgosiowi z Warszawy. - Lekarzowi, który bierze na siebie najcięższe przypadki - podkreśla.
W naszym regionie nie wszystkie lecznice wykonują zabiegi przerwania ciąży. Żadnego takiego przypadku nie odnotował w 2011 roku na przykład szpital MSWiA w Bydgoszczy. Natomiast „Biziel” ma takie regularnie. - Jeden-dwa miesięcznie. Prawie wyłącznie z powodu prawdopodobieństwa ciężkiego upośledzenia płodu - mówi Kamila Wiecińska, rzeczniczka szpitala.
Jednak szpitalne statystyki, z których powstają później ministerialne, nie oddają rzeczywistości. - Dość często zabiegi kwalifikujemy jako poronienia. Tak jest lepiej i dla pacjentek, i dla nas - mówią nam niektórzy lekarze. Takie praktyki potwierdza też Jan Raszeja, rzecznik regionalnego oddziału NFZ.
„To” potrwa dwa dni
Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny („Federa”) szacuje, że rocznie w Polsce dochodzi do ponad 100 tysięcy nielegalnych aborcji. W domach (aborcja farmakologiczna) i prywatnych gabinetach lekarskich (instrumentalna, najczęściej anachroniczną już metodą łyżeczkowania).
Dostęp do obu jest prosty. Wystarczy kilka kliknięć w komputerze lub gazeta z ogłoszeniami. My do rąk bierzemy pewną regionalną. „Ginekolog A-Z”, „Ginekolog pełen zakres” itp. Dzwonimy.
- Ósmy tydzień? Może pani przyjechać do nas, do Gdyni, na zabieg. Oczywiście, z anestezjologiem. Po 40 minutach wyjdzie pani o własnych siłach. Koszt: dwa tysiące złotych - informuje męski głos. - Ale równie dobrze może to pani zrobić sama, farmakologicznie. Przyślemy pigułki. To trwa dwa dni. W zasadzie na drugi dzień jest już po wszystkim. Kosztuje 700 złotych.
Kolejny numer telefonu. - Żaden lekarz pani nie badał? I bardzo dobrze. Z Torunia pani jest? Świetnie! Za godzinę możemy spotkać się w moim gabinecie - lekarz podaje mi dokładny adres. - Na dziś niech pani przygotuje 150 zł za wizytę. O reszcie porozmawiamy u mnie.
Trzeci i czwarty numer telefonu to znów oferta z Gdyni. Raz odzywa się głos męski, raz kobiecy. Ceny identyczne.
Najbardziej zaskakującą ofertę słyszę jednak od autorów ogłoszenia „Brak miesiączki? Możemy pomóc”.
- Cztery testy z moczu to żaden dowód. Dla pewności proszę jeszcze zrobić test z krwi - spokojnie wykłada mi kobieta (w tle słychać dzieci). - Jeśli będzie pozytywny, pomożemy. W zakupie łóżeczka i ubrań dla dziecka. A jeśli pani dziecka nie chce, to pomożemy oddać je do adopcji. Kim jesteśmy? Osobami od lat zrzeszonymi w pewnej organizacji.