MKTG SR - pasek na kartach artykułów

A w Bydgoszczy nie padało...

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
Wtorkowy blamaż świętych krów od decyzji przed meczem na Stadionie Narodowym bydgoszczanie przyjęli z mało skrywaną nutką złośliwej satysfakcji.

<!** Image 2 align=none alt="Image 198222" sub="Jaskółka uwięziona na Stadionie Narodowym [Fot. Tymon Markowski]"><!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw_powazny.jpg" >Wtorkowy blamaż świętych krów od decyzji przed meczem na Stadionie Narodowym bydgoszczanie przyjęli z mało skrywaną nutką złośliwej satysfakcji.

Raptem parę tygodni wcześniej zostaliśmy perfidnie wymanewrowani z organizacji towarzyskiego sprawdzianu naszej kadry z RPA. A teraz obejrzeliśmy, jak w najważniejszym meczu jesieni i być może najważniejszym meczu eliminacji do mistrzostw świata w Brazylii nasza duma narodowa chowa się pod wodą niczym prowadzony przez głupich i leniwych marynarzy statek „Purpura” ze znanej ze szkolnych wypisów „Legendy żeglarskiej” Henryka Sienkiewicza.

<!** reklama>Chyba się trochę zbyt nadąłem z tą „Purpurą”. Zawsze w takiej sytuacji lubię skonfrontować moje wzdęcia z tym, co w duszy gra innym bydgoszczanom, znajomym z Facebooka. A znajdowałem tam we wtorek wieczór i w środę rano całą paletę reakcji. Od komentarzy pozornie beznamiętnych: „W Bydgoszczy nie pada...” (Rafał Bruski, prezydent miasta), przez komentarze ironicznie-uszczypliwe: „Ale ZLALIŚMY Anglików... ;)” (Bartosz Michałek, rzecznik wojewody kujawsko-pomorskiej), aż po wypowiedzi pełne pasji: „Nie wierzę!!!! Czy mam zaliczyć stan tej murawy na Stadionie Narodowym do grupy „nieudolność państwa”??? tam, gdzie nieskończone autostrady? służba zdrowia? czy pomyłki w pochówku ofiar katastrofy smoleńskiej? czy to się dzieje naprawdę? stadion za 1 mld 900 mln zł, NARODOWY, nie nadaje się do gry z powodu deszczu???? Nie wierzę” (Maciej Grześkowiak, były zastępca prezydenta miasta), a nawet polityczne tyrady, niczym z sejmowej mównicy: „Tak się kończy, jak powołuje się niekompetentnego ministra. Cały świat z niedowierzaniem śmieje się z Polski. Pani ministra Mucha już wcześniej udowodniła, że nie zna się na sporcie, a teraz wykazała, że nie zna się również na zarządzaniu. Wszyscy pamiętamy pomysł powołania na prezesa NCS właściciela zakładu fryzjerskiego, a obecny okazał się nie lepszy. Facet bierze ciężkie pieniądze, a nie potrafi rozłożyć dachu stadionu, którym zarządza. Tym sposobem mamy najdroższe wiadro świata. Ministra Mucha, prezes NCS - państwu już dziękujemy” (Tomasz Latos, poseł PiS).

A to przecież spadł zwykły deszcz, nie grom z jasnego nieba.

Gromy posypały się natomiast po bydgoskiej premierze „Truskawkowej niedzieli” - dramatu odnoszącego się do „krwawej niedzieli” w 1939 roku. Inscenizacja powstała we współpracy naszego Teatru Polskiego i teatru z miasta Wilhemshaven. Miał to być element polsko-niemieckiego pojednania. Jednak ten akurat element mało kogo pojednał, zwłaszcza w samej Bydgoszczy. W dyskusji po spektaklu szacowni paneliści skakali sobie do oczu, podczas gdy jeden z mocno emocjonalnych literatów i recenzentów - Stefan Pastuszewski - utyskiwał na nikłe zainteresowanie spektaklem zwykłych bydgoszczan: „Ostatecznie mamy na bydgoskiej scenie coś, o czym można mówić, tylko że kto będzie mówił, skoro podczas premiery sprzedano jedynie pięć programów, a stała, czyli licealna część publiczności żywo reagowała jedynie na kabotyńskie witze”.

Tenże recenzent poraził mnie najbardziej przenikliwą diagnozą politycznej, moralnej i komercyjnej klęski „Truskawkowej niedzieli”, demaskując, że „współautorka scenariusza Katharina Gericke pisze o „najweselszych i najbardziej kolorowych” doświadczeniach we współpracy z Arturem Pałygą (współautor) i Iwoną Nowacką (tłumaczka i kuratorka projektu). Atmosferę rekonstrukcji, bo przecież wiele tu było rekonstrukcji, choćby świadomości uczestników krwawych wydarzeń z 1939 roku, najlepiej oddaje poniższe zeznanie Niemki: „Z dyktafonu rozbrzmiewają śmiechy, rozbrzmiewają dwa języki, trzy głosy, skrzypienie desek mojej starej podłogi, potem znów śmiech i dzwonienie kieliszków przy toastach”. No cóż, można i tak po 73 latach podchodzić do życiowych dramatów swoich dziadów” - puentuje z niesmakiem Stefan Pastuszewski.

Uwaga powyższa przypomniała mi anegdotę, opowiadaną o Janie Styce - malarzu z przełomu XIX i XX wieku, tworzącym w Krakowie monumentalne obrazy religijne o niezbyt dużej wartości artystycznej. Otóż pewnego dnia miała mu się ukazać sama Matka Boska - bohaterka kolejnego ogromnego malowidła krakowianina, napominając: „Janie, ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!