[break]
Mrowie ekip telewizyjnych, fotoreporterów, błyskające flesze i on - Sławomir G., pochylony, drobiący nogami zakutymi w kajdanki. Tego dnia nie usłyszymy od niego już ani słowa.
Głos należy do sądu. Wszyscy wstają, sędzia Marek Kryś ogłasza wyrok. Już po pierwszych zdaniach sentencji wiadomo, że sąd podzielił zdanie Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Północ i uznał Sławomira G. za winnego. - 30 sierpnia 1994 roku, działając z zamiarem bezpośrednim, dokonał zabójstwa Joanny S. w ten sposób, że zadał jej piętnaście ciosów nieustalonym narzędziem ostrokrawędzistym jednosiecznym - brzmi suchy opis zdarzenia.
PRZECZYTAJ:Policja szukała mordercy nie tam, gdzie trzeba - twierdzi narzeczony Joanny S.
W ustnym uzasadnieniu szczegółów jest więcej. Sławomir mieszkał w tym samym wieżowcu, co ofiara - przy Żmudzkiej na bydgoskich Bartodziejach. Kochał się w Joannie. Mówili o tym znajomi dziewczyny z lat 90. To samo powtórzył świadek, który siedział z nim w jednej celi. Joanna traktowała go wyłącznie jak kolegę, on chciał czegoś więcej.
O tym, co stało się feralnego dnia, wiemy z wyjaśnień samego oskarżonego. Około godziny 14 odwiedził Joannę. Ona piła wino, on piwo, rozmawiali. Spotkanie miało tragiczny finał. Sławomir G. twierdzi, że dziewczyna poraniła się nożyczkami, a on podłożył jej pod głowę poduszkę. Żeby się przespała. Sąd nie dał temu wiary. Wymierzył oskarżonemu 15 lat, choć prokuratura chciała o 10 więcej. - Są dwie okoliczności łagodzące. Oskarżony przez te wszystkie lata nie wszedł w konflikt z prawem. I to jego wyjaśnienia pozwoliły na sporządzenie aktu oskarżenia - mówił sędzia Marek Kryś.
Marcin K., narzeczony Joanny, który znalazł jej skrwawione ciało, powiedział wczoraj: - Wyrok wydaje mi się zbyt łaskawy, choć przywraca mi wiarę w sprawiedliwość.
Werdykt nie jest prawomocny.