Na ulicach Nowego Orleanu pojawiają się pierwsze oznaki, że spustoszone przez niszczycielski huragan miasto powoli wraca do normalnego życia.
Chociaż część miasta jest wciąż zalana, a ustalanie liczby zabitych jest dalekie od zakończenia, policja i władze miasta zaczynają rozluźniać niektóre zarządzenia.
W praktyce zezwolono na pozostanie w mieście tysiącom osób, które nie podporządkowały się poleceniom ewakuacji i pozostały w swych domach, mimo gróźb przymusowej ewakuacji. Opornych uprzedzono jednak, że muszą radzić sobie sami.
Właścicielom sklepów, firm i urzędów w centrum zezwolono na dokonanie inspekcji ich nieruchomości. Nie mogą jednak oddalać się poza centrum miasta. Największy pracodawca w stanach Luizjana i Missisipi, koncern Northrop Grumman, wezwał tysiące pracowników stoczni w obu tych stanach do powrotu - jeśli to możliwe - do pracy w poniedziałek.
W niedzielę przybył do Nowego Orleanu prezydent Bush, coraz silniej krytykowany za spóźnioną i niedostateczną reakcję na kataklizm. Jest to jego trzecia wizyta na terenach nawiedzonych przez huragan.
Wstępny bilans ofiar huraganu w czterech południowych stanach USA mówi o 424 zabitych, z czego 197 w Luizjanie i 211 w Missisipi.
Na Florydzie wskutek przejścia huraganu zginęło 14 osób, a w Alabamie - dwie.
Jak podały miejscowe władze, prowizoryczne szacunki, które mówiły nawet o 10 tys. ofiar śmiertelnych, były przesadzone. Kierujący akcją ratunkową generał Russel Honore oświadczył, że poprzednie liczby „były podawane pod wpływem wielkich emocji”.(rob)