https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Żużel w sosie własnym

Michał Żurowski
„Mecz rozpoczął się z opóźnieniem spowodowanym ulewą i został skrócony z 50 overów do 38 overów. Australia zdobyła 281 runów, tracąc przy tym 4 wickety. Adam Gilchrist uzyskał 149 runów. W odpowiedzi Sri Lanka zdobyła 218 runów z 36 overów, tracąc 8 wicketów, ale żeby wygrać mecz musiałaby zdobyć 268 runów. Australia została mistrzem świata i pierwszym krajem, który zdobył tytuł 3 razy pod rząd”.

<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zurowski_michal.jpg" >„Mecz rozpoczął się z opóźnieniem spowodowanym ulewą i został skrócony z 50 overów do 38 overów. Australia zdobyła 281 runów, tracąc przy tym 4 wickety. Adam Gilchrist uzyskał 149 runów. W odpowiedzi Sri Lanka zdobyła 218 runów z 36 overów, tracąc 8 wicketów, ale żeby wygrać mecz musiałaby zdobyć 268 runów. Australia została mistrzem świata i pierwszym krajem, który zdobył tytuł 3 razy pod rząd”.

  Rozumiecie Państwo coś z tego? Z tych overów i wicketów? Znaliście nazwisko Glichrista?   No pewnie, że nie. Wszak chodzi o krykiet. To taka egzotyczna zabawa w odbijanie piłek deskami. Jeśli sport, to bardzo niszowy. Co nas więc jakiś krykiet obchodzi! Prawdziwy sport, to my mamy tu. Żużel! Właśnie zostaliśmy wicemistrzami świata. Po raz siódmy. A mistrzem Dania. Po raz trzynasty. Na trzecim miejscu zaś Szwecja. Dziesiąty raz.

A teraz wyobraźcie sobie Państwo, że gdzieś w kraju wicemistrzów świata w krykiecie - na Sri Lance - jeden z 20 mln. obywateli (dla porównania: Dania ma 5,5 mln.) czyta coś takiego: „Sześć punktów straty dało Cieślakowi możliwość skorzystania ze złotej rezerwy taktycznej. Jako joker pojechał Gollob, który jednak przyjechał za Iversenem. To oznaczało złote medale dla Duńczyków…”.

Na Sri Lance nikt nie ma pojęcia, co to jest złota rezerwa taktyczna, ani kim jest joker Gollob. Ciekawe, jak w takiej niewiedzy można żyć.

A jednak. Nie tylko na Sri Lance. Ludzie żyją nie znając nazwisk Golloba i Cieślaka w wielu krajach; m.in. tych, gdzie gra się w „niszowego” krykieta. W Azji - na poziomie finałów mistrzostw świata - na Sri Lance, ale też w Indiach (1,13 miliarda mieszkańców – dla porównania Europa ma 712 mln.) i w 162-milionowym Pakistanie. Grają w to „coś” w Republice Południowej Afryki i w Kenii, oczywiście w Anglii, Irlandii i Szkocji, ale też w Holandii. Grają wreszcie na Karaibach i w Nowej Zelandii.   Tak mi ten niby niszowy krykiet przyszedł do głowy (nie futbol czy basket - tego w ogóle porównywać się nie da - ale krykiet właśnie), gdy w sobotę żużlowcy walczyli w Vojens. Pełne trybuny, wielkie emocje, niemałe pieniądze… Co za fenomen! Cztery kółka w lewą stronę: Duńczyk, Polak (albo odwrotnie), Szwed, Australijczyk… Kiedyś Anglik, Rosjanin, Amerykanin, dawno temu Nowozelandczyk i … to już koniec. W kółko (cztery razy w lewo) przez dziesiątki lat. Jakie ci żużlowcy mają szczęście…

Bo to dopiero sport niszowy. Sport, w którym można nie rozszerzyć geografii dyscypliny (co najwyżej zamienić USA na… Łotwę), funkcjonować w oderwaniu od nośnych reklamowo produktów związanych z dyscypliną (odwrotnie niż np. w wyścigach Moto GP),  kisić się w tym samym wciąż sosie własnym, a jednak jakoś żyć. I to nieźle. Od kilku pokoleń.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski