Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Złoto pod Krzywą Wieżą w Pizie [ROZMOWA]

Marek Fabiszewski
Reprezentacja biało-czerwonych na ME w showdown w Tirrenie pod Pizą.
Reprezentacja biało-czerwonych na ME w showdown w Tirrenie pod Pizą. Nadesłane
Reprezentacja Polski w showdown (tenis stołowy dla niewidomych) pod wodzą bydgoszczanina Łukasza Skąpskiego wróciła z Włoch z drużynowym mistrzostwem Europy. Indywidualnie - dwa brązowe medale.

Podstawowe fakty, co to była za impreza, gdzie została rozegrana? - pytamy Łukasza Skąpskiego.

Były to indywidualne i drużynowe mistrzostwa Europy w showdown. Zorganizowano je w Pizie, właściwie w niedalekiej Tirrenie. To były ósme mistrzostwa Europy, impreza odbywa się co dwa lata przemiennie z mistrzostwami świata. Włosi organizowali ją po raz trzeci.

Ilu startowało zawodników?

To jest obligatoryjne. Są wymogi IBSA (International Blind Sports Asociation – przyp. Fa), międzynarodowej federacji zrzeszającej niewidomych sportowców, które mówią, ilu zawodników musi startować, żeby to spełniało kryteria mistrzostw Europy. Czyli musi być 32 mężczyzn i 24 kobiety.

A jak to wyglądało drużynowo?

Było 14 narodowości i z tylu krajów rywalizowali indywidualnie zawodnicy, natomiast udało się stworzyć 10 drużyn.

W jakim składzie biało-czerwoni pojechali do Włoch?

Naszą reprezentację we Włoszech tworzyli: Elżbieta Mielczarek, wielokrotna mistrzyni Polski oraz Adrian Słoninka, tegoroczny mistrz Polski i Krystian Kisiel, niespełna 19-letni zawodnik, debiutant na tego typu imprezie, wicemistrz Polski. I ja jako trener, a towarzyszącym instruktorem był Lubomir Prask, który jest trenerem wszystkich zawodników w UKS Sprint Wrocław. Jest on byłym wieloletnim trenerem kadry i to on rozpropagował showdown w Polsce. Miejsce startowe na mistrzostwach Europy wynika z rankingu IBSA. My mieliśmy dwóch pewniaków, właśnie Elę i Adriana, Krystian dostał tzw. dziką kartę, bo był pierwszym rezerwowym w rankingu. Jako ciekawostkę dodam też, że cała ta trójka startuje w Polskiej Lidze Showdown, której byłem pomysłodawcą. Dwa z turniejów odbyły się już w Bydgoszczy.

Polecieliście niby tylko do Włoch, ale podróż nie była wcale krótka...

Tak, to prawda, dotarliśmy tam po bardzo długiej, męczącej podróży. Niestety, musieliśmy kupić bilety maksymalnie tanie, z maksymalnie dużym wyprzedzeniem. Mieliśmy bilety do Pizy przez Londyn i tam siedzieliśmy siedem godzin. Tam dostawaliśmy już szajby, graliśmy w kości i w co się tylko da. Oczywiście zapomnieliśmy funtów, bo kto teraz wozi funty, wszyscy wożą euro, a okazało się, że na lotnisku i w terminalu można płacić tylko funtami. Zbieraliśmy grosze, żeby kupić sobie kawę. Śmieszne wrażenie robiliśmy, bo Polacy, których jest dużo w Londynie, ale nie też inne nacje pytali się, kto my jesteśmy i gdzie lecimy. Byliśmy w dresach reprezentacyjnych i wszyscy byli przekonani, że my wracamy z Rio de Janeiro, że my jesteśmy jakąś reprezentacją wracającą z paraolimpiady. Musieliśmy tłumaczyć, że lecimy do Włoch na mistrzostwa Europy w showdown, a ton się wiązało z dodatkowymi tłumaczeniami, co to jest showdown (śmiech). Ale my już mamy opracowane takie krótkie formułki w kilku językach świata.

Ale po przylocie na miejsce zawodnicy nie od razu stanęli przy stołach...

Pierwsze dni były przeznaczone na badania lekarskie i treningi. Skąd te badania? Już wyjaśniam. Na tej rangi imprezie IBSA zaprosiła lekarzy międzynarodowych sportowych. Byli tam lekarze z Japonii, z Nowej Zelandii, z Malezji. I oni badali zawodników pod kątem przyznania zawodnikom certyfikatów zdrowia, tzw. grup B1, B2 i B3, które określają poziom upośledzenia wzroku. Bardzo stresująca sytuacja dla zawodników, badanie jest restrykcyjne, wystarczy troszeczkę za dobrze widzieć i mogą zdyskwalifikować zawodnika.

Ale przecież każdy zawodnik i tak gra w goglach, więc każdy tak samo nie widzi?

Niedowidzenie czy całkowite niewidzenia mają duże znaczenie, przede wszystkim w motoryce. Są osoby, które traciły wzrok i są osoby niewidome od urodzenia. I każda z nich inaczej się porusza. Jedna pewniej, druga asekuracyjnie, niepewnie. I teraz przy grze, gdzie jest pewna dynamika, ta pewność ruchów jest wyraźnie na czyjaś korzyść.

Czy ktoś miał z tym problemy na mistrzostwach Europy?

Jeden z zawodników nie przeszedł lekarskiej weryfikacji, jeżeli dobrze pamiętam, to z drużyny Rosji. I nasza Ela też była na włosku. Już w jednym roku, na mistrzostwach Europy, nie dostała pozwolenia na grę, dyskwalifikowało ją to z turnieju. To jest bardzo rozczarowujące, bo jedziesz na turniej, a na miejscu okazuje się, że nie możesz grać. Teraz też miała problem i gdyby lekarze nie dopuścili jej do zawodów, to oprócz tego, że zdekompletowałaby naszą drużynę i nie byłoby złota, to ukarana zostałaby indywidualnie dożywotnią dyskwalifikacją. Bo takie są przepisy. Więc my naprawdę byliśmy w takim wielkim strachu, bo jedna z naszych najlepszych zawodniczek, topowa też na świecie odpadłaby z gry.

Jak wyglądała indywidualna rywalizacja?

Po badaniach lekarskich i treningach właściwe gry rozpoczęły się w czwartek od rana. Najpierw grały grupy mężczyzn, potem grupy kobiet i drużynówka. Naszym chłopakom z eliminacji udało się awansować bez problemów, Ela również. Krystian miał więcej szczęścia przy następnej grupie, bo trafił na relatywnie słabszych zawodników, chociaż na tym poziomie trudno mówić o słabszych czy lepszych zawodnikach. Adrian mimo że wyszedł ze swojej grupy z pierwszego miejsca, trafił na wielokrotnego mistrza Europy i mistrza świata. Liczeni małych punktów i bezpośrednie starcia zadecydowały, że nie dostał się do grupy ćwierćfinałowej. Potem wygrał rywalizację o miejsca 9-12. Wielka szkoda, bo chłopak gra w showdown już do wielu lat, na mistrzostwach świata i Europy krąży w rankingu w okolicach czołówki. Krystian natomiast to ogromne zaskoczenie, superdebiut. W swoich grupach nie dawał szans nikomu. Pierwszym meczem, który przegrał, był mecz półfinałowy. Po bardzo wyrównanym pojedynku z Holendrem, granym w formule best of five, przegrał 1:3, w małych punktach w każdym secie było bardzo ciasno. A w małym finale z dużą łatwością pokonał doświadczonego Fina, który więcej gra w showdown, niż Krystian ma lat. Pierwsze mistrzostwa Europy w jego życiu i od razu brązowy medal! Ela też doszła do półfinału i tam trafiła na Finkę, z którą od wielu lat ze sobą wojują, raz jedna wygrywa, raz druga. Na tym turnieju rywalka miała chyba troszkę więcej szczęścia, bo nie można powiedzieć, że umiejętności. Ostatecznie nasza zawodniczka zdobyła też brąz, wygrywając ze Słowenką.

No i największy wasz wyczyn, czyli zdobycie złota w drużynówce! Jak do tego doszło?

Dziesięć drużyn było podzielonych na dwie grupy i grano systemem każdy z każdym. My w swojej grupie pokonaliśmy wszystkich. Każdy z naszych zawodników grał na sto procent swoich możliwości. W ćwierćfinale trafiliśmy na czwartą drużynę z drugiej grupy, czyli Niemców i to był, że tak powiem „spacerek po ogrodzie”. Niemcy po tym co nasza drużyna pokazała wcześniej, chyba sami zdawali sobie sprawę, że nic z nami nie zwojują. W półfinale spotkaliśmy się znowu z gospodarzami Włochami. W grupie przegrali z nami i teraz zebrali się w sobie, skumulowali energię, powalczyli trochę, ale to było znowu za mało. No i w wielkim finale z rywali mieliśmy Słowenię, najsilniejszy zespół na tym turnieju, bo indywidualnie zdobyli srebro i złoto. Więc mieliśmy się kogo bać, ale po bardzo zaciętej walce udało się wygrać 31:27. Bardzo długi pojedynek, na przewagi, raz oni prowadzili, raz my. W ostatniej fazie, po wejściu Eli, udało się przechylić szalę na nasza korzyść. A Adrian na koniec postawił niejako kropeczkę nad „i”.

Może wyjaśnijmy zasady gry w drużynówce?

W każdym zespole startuje trzech zawodników, tym razem dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Każdy zawodnik trzy razy serwuje i trzy razy odbiera. Potem do gry wchodzi drugi zawodnik. Zagrywki są na przemian. Niektórzy pytają się nas, dlaczego w drużynówce gra się do 31 punktów. Prawdę mówiąc nie wiem (śmiech), to chyba wielokrotność 11 punktów z indywidualnej gry, ale taka niepełna. Może dlatego, żeby nie było za okrągło, bo 33 wyglądałoby głupio? (śmiech)

Co dostaliście w nagrodę za miejsca na podium?

Nagrodą były ogromne puchary, co nas wprawiło w jeszcze większą konsternację. Wykonane były z ceramiki, ręcznie malowane, gigantyczne, ciężkie. Nie wiedzieliśmy co z tym fantem zrobić, jak to zabrać do domu. Więc nadaliśmy je do Polski kurierem, miały dotrzeć do Wrocławia. Naprawdę ładne, ale gospodarze chyba przesadzili. Ale o Włochach nie można powiedzieć złego słowa. Bardzo sympatyczni, otwarci, niesamowicie ciepli, życzliwi dla przyjezdnych. W ramach atrakcji mieliśmy zapewniony pokaz smakowania wina. Innego wieczoru mieliśmy pokaz wyrabiania ceramiki. Mamy co wspominać, tym bardziej, że przecież przywieźliśmy medale mistrzostw Europy!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!