<!** Image align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/czarnowska_ewa.jpg" >Znajoma nastolatka o wyborze nauki w czteroletniej dwujęzycznej klasie hiszpańskiej mówi dziś, że to był romantyczny błąd. Gdzieś pod koniec drugiego roku stwierdziła (już? dopiero?), że woli zostać lekarzem. Będzie pewnie pediatrą lub onkologiem świetnie władającym językiem Cervantesa i Banderasa, co może zaowocuje stażem w szpitalu w Barcelonie lub misją medyczną w Gwatemali. Dziś jednak dziewczyna musi ostro zasuwać nad książkami, by dogonić bardziej zaawansowanych w przygotowaniach do matury z biologii i chemii. Nasza bohaterka jest wyjątkiem potwierdzającym szkolną regułę. Dziś - w kilka sezonów od wprowadzenia nowych reguł egzaminu dojrzałości - nie ma mowy o myśleniu o ogólniakach jako placówkach przetrwania.
<!** reklama>
Kiedyś, kiedy nie miało się pomysłu na siebie, za to najczęściej słaby stopień z matematyki, a dobry z polskiego - wybierało się licea ogólnokształcące. Tam, pomiędzy tymi, którzy jednak (w nadziei na przyszły dyplom inżyniera lub farmaceuty) uczyli się pilnie przedmiotów ścisłych, chowały się legiony takich, którzy życiowe decyzje chcieli podjąć później. W klasach ogólnych w ogólniakach, czyli żadnych. - Dziś szkoła musi mieć charakter - mówi nam dyrektor jednego z bydgoskich liceów. Szesnastolatek kończący gimnazjum o tym wie. Sięga po profil politechniczny lub weterynaryjny, bo ten ma mu dać sukces na konkretnych studiach. Wyboru zawodowego dokonuje już dziś, nie ma trzech lat na zabawę.
I tak myślących są legiony. Tych bezrefleksyjnie przetaczających się przez szkołę średnią i tych, którzy padli ofiarą złych wyborów - mniejszość.