Okno w kuchni szeroko otwarte, wystaje okopcona firana. W ogródku leży stopiony żarem telewizor, obok zwęglona kanapa. To jedyne, widoczne z daleka ślady, które zostawił żywioł. Aż trudno uwierzyć, że straciło tu życie trzech mężczyzn.
<!** Image 2 align=right alt="Image 73609" sub="Prawie połowa pożarów wybucha w mieszkaniach. Stare instalacje, niesprawne grzałki i piecyki, zasypianie z papierosem - to główne przyczyny. Na zdjęciu: skutki pożaru w kamienicy przy ul. Słowackiego w Toruniu / Fot. Jacek Smarz">Ktoś wyrzuca z pokoju opalone domowe sprzęty. Leci stół, krzesła, męskie laczki. Niewiele tego.
- Brat był kawalerem. Mieszkał sam. Nie miał pracy, żył z dorywczych robót - mówi pięćdziesięcioparoletni mężczyzna, w dłoni trzyma hak, którym wygarnia z pogorzeliska to, co zostało z dobytku młodszego brata Władysława.
Wieś Marcinkowo koło Mogilna, niedzielne późne popołudnie. 49-letni Władysław M. chodzi po podwórku. Widzą go krewni i sąsiedzi. Parterowy, skromny domek mężczyzny usytuowany jest w głębi podwórza otoczonego piętrowymi budynkami. W części z nich mieszka rodzina Władysława M. Mężczyzna ma też sąsiedztwo przez ścianę - część niskiego domku z osobnym wejściem zajął jego bratanek z żoną i małym dzieckiem (to oni w poniedziałek nad ranem wyczują swąd i zaalarmują straż pożarną).
Za późno na ratunek
Tego dnia z Władysławem widziani są 42-letni Stanisław F. z pobliskiej wioski Łosośniki (kawaler, na rencie, bez zawodu, pomagał rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa) oraz 53-letni Roman B. zameldowany w sąsiedniej gminie, ale przebywający od dłuższego czasu u siostry w Marcinkowie (krewny Władysława). Wchodzą do niskiego domku na końcu podwórka.
Tuż przed szóstą rano w poniedziałek mieszkańców podwórza budzą syreny wozów strażackich i policyjnych. Jedynie bratanek Władysława M. jest już na nogach. Jego żona obudziła się wcześniej i poczuła zapach spalenizny. Gdy wyjrzała przez okno, zobaczyła płomienie w części budynku zamieszkanej przez wuja.
Na ratunek było za późno. Strażacy, którzy weszli do środka, znaleźli w pokoju trzy ciała, częściowo nadpalone. Jeden z mężczyzn leżał na tapczanie, dwaj pozostali na podłodze. Śledczy, którzy rozpoczęli oględziny miejsca, zabezpieczyli butelki po alkoholu i paczki papierosów. Biegły z dziedziny pożarnictwa wstępnie ocenił, że przyczyną wybuchu pożaru mogło być zaprószenie ognia papierosem.
<!** reklama>- Nie wiemy, co tam się stało. Tajemnicę tego zdarzenia mężczyźni zabrali do grobu. Czy próbowali gasić pożar i zadusili się dymem, czy też zasnęli zanim wybuchł ogień i otruli się toksycznymi oparami? - zastanawia się Tomasz Rybczyński z Komendy Powiatowej Policji w Mogilnie. Przyczyny śmierci powinien ustalić biegły. Wyniki sekcji zwłok dadzą również odpowiedź na pytanie, czy mężczyźni byli trzeźwi.
Uduszeni dymem
- Kto wie, czy byli po kielichu, czy też nie. Władek jakoś mocno to nie pił. Panie, a za co? - mówi jeden z krewnych Władysława M.
- Z reguły w takich pożarach śmierć następuje z powodu niedotlenienia i uduszenia dymem. Kiedy zaczyna palić się ciało, człowiek już nie żyje. Jeśli pożar rozwija się powoli, organizm może wpaść w śpiączkę spowodowaną niedotlenieniem, w czasie której funkcje mózgu powoli są ograniczane. Wówczas nawet tak silne bodźce, jak oparzenie, nie wywołują reakcji - mówi dr Jarosław Potemski, kierujący zespołem ratowniczym, współpracującym ze Szkołą Podoficerską Straży Pożarnej w Bydgoszczy.
Pożary mieszkań to - statystycznie - niewielki odsetek zdarzeń, w których interweniują strażacy, zaledwie kilkanaście procent rocznie. Z drugiej jednak strony, właśnie w tych pożarach ginie najwięcej osób - aż 90 proc. ofiar wszystkich pożarów. W ubiegłym roku w naszym województwie paliło się w ponad 3700 obiektach mieszkalnych. W dużej części były to budynki nienadające się do zamieszkania - altanki działkowe, pustostany, zrujnowane kamienice. W ogniu śmierć poniosły 53 osoby. Najwięcej, bo aż 14 ofiar było w Bydgoszczy. Blisko 200 osób doznało uszkodzeń ciała. Wśród głównych przyczyn pożóg mieszkaniowych fachowcy wymieniają niesprawne instalacje i urządzenia elektryczne oraz grzewcze, a także nieumiejętne obchodzenie się z otwartym ogniem, w tym z papierosami.
Jak podkreślają strażacy, najczęściej mieszkania płoną zimą. Tylko w dwóch tygodniach tego roku zdążyło się spalić aż 150 lokali mieszkalnych w województwie. Zginęły cztery osoby.
14 stycznia rano, Zalesie koło Torunia. Pali się na parterze budynku po dawnym pegeerze. Na tapczanie strażacy znajdują zwłoki 49-letniego mężczyzny.
- W Zalesiu pożar był niewielki. Spłonęła tylko część tapczanu i niewielki fragment kołdry. Ale groźne okazały się toksyczne produkty spalania wyposażenia wnętrza - mówi młodszy brygadier Marek Namysłowski z KW PSP w Toruniu. - Takie sprzęty jak stół czy krzesło nie palą się jak papier, lecz tlą się powoli, wydzielając toksyczny dym i zabierając z pomieszczenia tlen. Po otwarciu drzwi i wpuszczeniu powietrza następuje charakterystyczna implozja. Tak właśnie było w tym przypadku. Podejrzewamy, że ten pożar mógł się rozpocząć wieczorem poprzedniego dnia i tlił się powoli aż do rana. W takich sytuacjach przyczyną śmierci jest najczęściej zatrucie.
Była impreza, jest pożar
Jak mówią strażacy, najgroźniejsze są pożary ujawniane w środku nocy lub nad ranem, gdy ludzie śpią. Zanim ogień zostanie przez kogoś zauważony, płomienie mają już postać dobrze rozwiniętej pożogi. Mimo że o ofiarach takich pożarów mówi się później, iż spłonęły one żywcem, prawdziwą przyczyną zgonu jest śmiertelne zatrucie.
- Dym pożarowy, zwłaszcza w początkowej fazie rozkładu termicznego materiałów zawiera groźne toksyny: cyjanowodór, chlorowodór, fenol, fosgen, związki siarki - tłumaczy starszy kapitan Andrzej Potrepko, naczelnik Wydziału Liniowego Szkoły Podoficerskiej SP w Bydgoszczy. - Meble, sprzęt elektroniczny, urządzenia grzewcze, to jest cała tablica Mendelejewa. W wielu mieszkaniach jest dużo sprzętu domowego starego typu, pochodzącego z czasów, gdy normy dopuszczalności niektórych związków chemicznych były niższe niż dzisiaj. Niestety, prawda jest taka, że najczęściej tego typu tragedie dotykają ludzi słabo sytuowanych ekonomicznie, mieszkających w starych kamienicach, gdzie pomieszczenia są źle ogrzewane i wyposażone w stare instalacje. Ludzie dogrzewają się tam różnego rodzaju grzałkami i piecykami. W mieszkaniach nowych mamy takich zdarzeń niewiele.
Prawdziwą zmorą strażaków są akcje w mieszkaniach, w których doszło do pożaru podczas imprezy alkoholowej.
- Ludzie pod wpływem alkoholu często miewają dziwne pomysły. Nie chcą opuścić pomieszczenia, komentują, utrudniają ewakuację, zachowują się agresywnie, a czasem chcą dowodzić akcją ratowniczą - opowiadają strażacy, wspominając jedną z akcji na bydgoskich Kapuściskach.