<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >„Metro strachu”, ekranizacja bestsellerowej powieści Johna Godeya, miało kinową premierę w 1972 roku. Ma jednak rację reżyser Tony Scott, że tamtego filmu z Walterem Matthauem w głównej roli prawie nikt nie pamięta. Ma też rację scenarzysta David Koepp, gdy mówi, że klasyczną opowieść o porwaniu podziemnego pociągu można przekazać na różne sposoby.
Remake „Metra strachu” jest ostatnią ubiegłoroczną premierą na DVD, pewnie wydaną z myślą o uatrakcyjnieniu sylwestrowego lub noworocznego wieczoru przed telewizorem. Kto lubi tak witać Nowy Rok, powinien być usatysfakcjonowany. Doświadczony duet od mocnej rozrywki: Scott (m.in. „Top Gun”, „Ostatni skaut”) i Koepp (m.in. „Mission Impossible”, „Wojna światów”) daje pokaz profesjonalizmu. Remake nie polega tylko na tym, by niebezpieczną przygodę pokazać z wykorzystaniem efektów specjalnych, którymi nie dysponowali filmowcy przed 35 laty. Chodzi też o wzmocnienie elementu psychologicznego.
<!** reklama> „Metro strachu” to trochę pokerowa rozgrywka między szefem terrorystów Ryderem i bohaterem mimo woli, Garberem, kontrolerem ruchu metra, wybranym do rozmów przez Rydera zamiast policyjnego negocjatora. Garber mógł się wycofać, lecz zdecydował się nadstawić głowę. Widz wkrótce przekona się, że ma on w tym układzie coś do ugrania. Nie zawsze był kontrolerem. Wcześniej po szczeblach kariery wdrapał się aż na stołek członka zarządu firmy kierującej nowojorskim podziemnym gigantem. Teraz jednak ciąży na nim oskarżenie o korupcję i jeszcze przed sądowym wyrokiem stracił posadkę. Być może dzięki pośrednictwu w rozmowach z terrorystami będzie mógł pokazać światu, że ten obszedł się z nim niesprawiedliwie? A Ryder nie jest tępym oprychem. Kiedyś był grubą rybą na Wall Street. Zna ludzkie słabości, potrafi je wykorzystać do manipulacji. Być może więc Garber gorzko pożałuje, że dał się wciągnąć w tę grę.
Do kluczowych ról udało się Scottowi pozyskać świetnych wykonawców - Denzela Washingtona (Garber) i Johna Travoltę (Ryder). Ba, hollywoodzkie gwiazdy, jak John Turturro i Luis Guzman, pojawiają się w rolach drugoplanowych. Dobrze naoliwiona dolarami lokomotywa pociągnęła film bez trudu. Tak łatwo, że widz może zapomnieć, iż prawdziwym bohaterem tej historii powinno pozostać metro. W wydaniu nowojorskim to ponad 1100 km torów, po których kursuje ponad 6400 wagonów pasażerskich - pod względem parku maszynowego to największe metro na świecie. W filmie podziwiamy je w naturze, nie na makietach ani w komputerowych animacjach. Nie zmienia to faktu, że bez soczystego składnika psychologicznego ten film nie miałby duszy.