<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Jeżdżąc po Bydgoszczy pomstujemy na remonty, ale trzyma nas na duchu nadzieja, że prędzej czy później zamęt się skończy i miasto odetchnie. Takiej nadziei nie ma dla Brzozy, choć to zaledwie parę kilometrów od rogatek Bydgoszczy i krzyżują się tam dwie ważne szosy - na Konin i na Mogilno.
Kiedy parę miesięcy temu „Express” pytał drogowców, czy jest szansa na poprawę sytuacji na piekielnym skrzyżowaniu z przejazdem kolejowym tuż obok, w odpowiedzi usłyszeliśmy, że w planach na najbliższe lata żadnych inwestycji nie przewidziano. Od tamtego czasu wrzód jeszcze urósł. Tylko patrzeć, a wytryśnie jakimś nieszczęściem. I to wcale nie na przejeździe kolejowym, który jest główną przyczyną bałaganu.
<!** reklama>Jazda na krawędzi szaleństwa odbywa się o kilkaset metrów od niego, patrząc od strony Łabiszyna. Uciec przed korkiem można tylko wąską ulicą w stronę Przyłęk i dalej obwodnicą. Nerwusy spieszące się do pracy wystrzeliwują z ogonka na sto, nawet dwieście metrów przed krzyżówką i licząc na fart, rozpoczynają długie wyprzedzanie. Gdy zobaczą auta sunące z naprzeciwka, uciekają na chodnik lub przytulają się do ogonka na prawym pasie. I tak od poniedziałku do soboty.
Paradoksalna sytuacja. Ludzie z Brzozy, Olimpina czy Kobylarni zapłacili kupę pieniędzy po to, by uwolnić się się od spalin, korków, hałasu. I trafili z deszczu pod rynnę. W mieście, by dojechać do pracy czy na zakupy, trzeba swoje odstać. A drugie tyle na wsi. W tym i następnych latach zaleje nas ponoć rzeka funduszy z Unii, przede wszystkim na poprawę infrastruktury. Nie rozumiem, dlaczego ta rzeka ma płynąć tylko korytami autostrad i ekspresówek. Prowicję zaś chce się spławić paroma „schetynówkami” na otarcie łez.