Piękny turniej, który zakończył się medalem da naszym paniom dodatkową energię do pracy, bo przed nimi kolejne wyzwania. W sierpniu odbędą się mistrzostwa Europy, a we wrześniu turniej kwalifikacyjny igrzysk olimpijskich, w którym zespół z USA będzie faworytem. Dziewczyny są w wyśmienitej formie, ale teraz trzeba będzie ją utrzymać, co już nie będzie takie łatwe. Patrząc na to, jak rozwijają się siatkarki pod okiem Stefano Lavariniego jestem przekonany, że zrobią wszystko co w ich mocy, aby wycisnąć z tegorocznego sezonu kadrowego jak najwięcej. Wszak każdy marzy o tym, aby pojechać na igrzyska, a nasze dziewczyny na to zasługują.
A co słychać w Gdańsku? Mamy finałową powtórkę z 2012 roku, gdzie w Sofii zmierzyliśmy się również z Amerykanami w meczu o złoty medal (wtedy jeszcze Ligi Światowej). Droga do finału nie była wcale usłana różami. Wygraliśmy swoje ćwierćfinałowe spotkanie z wielką Brazylią w imponującym stylu 3:0, ale nie uniknęliśmy kłopotów w półfinale z Japończykami. W pierwszy secie siatkarze z Kraju Kwitnącej Wiśni zdominowali nas i nie pozwolili rozwinąć skrzydeł. Rewelacja tegorocznej Ligi Narodów potwierdziła, że nie znalazła się tu przypadkowo i chcą czegoś więcej niż tylko pozwiedzać Trójmiasto. W drugiej partii nie zabrakło dramaturgii. Japończycy grali świetnie, a my nie bardzo potrafiliśmy znaleźć sposób na ich przełamanie. Na szczęście w końcówce seta zachowaliśmy chłodne głowy i wyrównaliśmy stan meczu. W kolejnych dwóch partiach wszystko wróciło do normy. Budowaliśmy szybko przewagę i utrzymywaliśmy ją do końca. Nie był to nasz najlepszy mecz, ale skuteczny. Zasłużenie awansowaliśmy do finału.
Piszę ten felieton bezpośrednio po spotkaniu Stany Zjednoczone – Włochy, a przed wielkim finałem, więc o nim wspomnę za tydzień. Wracając do tego, co wydarzyło się w hali zbudowanej na granicy Gdańska i Sopotu. W drugim półfinale USA zdemolowało wręcz siatkarzy z Półwyspu Apenińskiego. Wygrana 3:0 i w każdym z setów nie wypuszczenie przeciwników z dwudziestu punktów robi ogromne wrażenie. Aktualni mistrzowie świata musieli przełknąć gorycz bolesnej porażki i zadowolić się meczem o brązowe medale. Amerykanie będą niezwykle trudnym przeciwnikiem w finale dla naszej drużyny i to pod wieloma względami.
Od początku tegorocznych rozgrywek borykamy się z przyjęciem zagrywki, którą nasi rywale mają piekielnie mocną i są w tym elemencie bezwzględnie konsekwentni. Grają twardo i nieustępliwie. Realizują zadania taktyczne wręcz perfekcyjnie, co widać choćby po tym, jak Christienson, amerykański rozgrywający, prowadzi grę swojej drużyny, dzięki czemu mają bardzo wysoką skuteczność w ataku. Oczywiście, my mamy wiele atutów po swojej stronie i plan na ten turniej, więc spodziewam się zaciętego spotkania o dużym ładunku emocjonalnym.