https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z biedą bawią się w chowanego

Chleb biorą na kreskę, na jałowych paru hektarach uprawiają trochę zboża i ziemniaki, mają maciorę i krowę, która mleka ostatnio nie daje. - Nawet naleśników nie mogę dzieciom zrobić, a lubią bardzo - rozkłada ręce matka.

Chleb biorą na kreskę, na jałowych paru hektarach uprawiają trochę zboża i ziemniaki, mają maciorę i krowę, która mleka ostatnio nie daje. - Nawet naleśników nie mogę dzieciom zrobić, a lubią bardzo - rozkłada ręce matka.

<!** Image 2 align=right alt="Image 47689" sub="Nie jeżdżą na szkolne wycieczki, nie mają drogich zabawek i komputerów. Na Boże Narodzenie dostają tylko słodycze i owoce. Ostatnio była to czekolada, lizaki, soki, tik-taki, ciastka i gumy do żucia.">Co trzecie polskie dziecko żyje w ubóstwie, informuje raport Komisji Europejskiej. To najgorszy wynik w całej UE. W statystykach nie ujęto co prawda nowych członków - Bułgarii i Rumunii - ale i tak nie mamy się czym pocieszać. 29 proc. małych Polaków ma smutne dzieciństwo.

Północno-zachodni skraj Kujawsko-Pomorskiego. Malownicze krajobrazy, teren bogaty w jeziora, lasy i turystów. Ale wystarczy trochę zboczyć z głównej drogi i zajrzeć do pierwszej lepszej wioski...

Bez chipsów i coca-coli

Rafał ma 16 lat, a wygląda na 13. Chudy, blady, oczy wielkie, twarz smutna. Wyciągnięty sweterek wisi na nim jak na kiju. Jest z darów, tak jak spodnie, buty, kurtka, plecak, zeszyty, książki. Buty są zimowe, z kożuszkiem. Kiedy namokną, robią się ciężkie i śmiesznie cmokają. Od jesieni do wiosny Rafał chodzi po szkole w cmokających butach, bo droga, którą pokonuje do przystanku szkolnego autobusu (ponad 2 kilometry) prawie zawsze przypomina błotne bagno.

Rafał macha reką: - O Jezu, lepiej nie mówić.

Ale trzeba to jakoś wytrzymać - mokre skarpety i ubłocone spodnie. Do godziny 15 buty zdążą podeschnąć na nogach, ale wtedy trzeba tą samą drogą wracać do domu i wszystko się powtarza. Rafał nie ma innych butów, więc codziennie ten sam rytuał: kamasze trafiają jak najszybciej na piec, żeby wyschły do rana. Buty wszystkich dzieciaków wiszą nad piecem. Potem szybko się rozklejają, bo ile może wytrzymać tania imitacja skóry. - Czasem nie zdążą wyschnąć i idzie się w wilgnych - mówi Olek, młodszy brat Rafała. Też ma jedną parę. W najlepszej sytuacji jest ich brat Piotrek. Może się zamieniać butami z siostrą Anią, bo mają takie same stopy.

Piotrek miał szczęście. Jako jedyny z całej rodziny był na wycieczce w Warszawie. - Szkoła wyłożyła. Bo nas to nie stać. Dzieci nigdzie nie jeżdżą - mówi 40-letni bezrobotny tata Piotrka.

<!** reklama left>- Latem jest najlepiej - przymyka oczy Rafał i przestępuje z nogi na nogę, widać buty jeszcze nie wyschły. Napiłby się coca-coli i najadłby się chipsów, ale skąd to wziąć? Słodycze dostaje się raz w roku, w paczce na Boże Narodzenie od opieki społecznej.

Razem z Olkiem codziennie wstają przed 6 rano, żeby zdążyć na gimbus. Do 10.30 kiszki już im marsza grają. O tej porze dostają w szkole pierwszy posiłek, zupę z kiełbasą i chlebem. Pani nalewa ją z wielkiego termosu. Niedawno Olek stracił przytomność w szkole i przyznał, że zupka z termosa to jego jedyny posiłek.

Najmłodszy z rodzeństwa Sylwek skończył właśnie 6 miesięcy i zachorował. - Jak jedno zachoruje, to zaraz cała reszta też. Często chorują - mówi mama Rafała, 37-letnia Justyna, chuda blondynka o poważnych oczach. Ręce krzyżuje na piersiach, uśmiech ma smutny.

Jej mąż nie ma pracy, w dodatku lubi wypić (ale kobieta nie da na niego złego słowa powiedzieć). Wliczając zasiłki i rozmaite dodatki - na jednego członka rodziny przypada ok. 200 zł, czyli mocno poniżej tzw. progu ubóstwa, który ustawowo wynosi w Polsce 351 zł netto.

Jak panie z pomocy społecznej przywiozą mąkę, olej i kaszę, to jest co jeść. Nagotuje się kaszy lub ryżu ze skwarkami albo smalcem i wystarcza dla wszystkich na cały dzień. Raz na jakiś czas matka robi wypad do miasteczka po najtańszą kiełbasę (6 zł za kilogram) i dzieciaki mają śniadanie albo kolację, ale to rzadko, bo najczęściej termosowa zupa musi wystarczyć.

Bez piłki i roweru

Dzieci chodzą niedożywione. Owoców prawie nie znają, o słodyczach i zabawkach mogą tylko pomarzyć. W domu najwięcej jest tapczanów (jeden na dwóch), używanych misiów, samochodziki tylko dwa - też po kimś. Żadnej piłki, żadnego roweru. Jedyna atrakcja to telewizor i zabawy na podwórzu.

<!** Image 3 align=right alt="Image 47693" sub="W co się bawić, kiedy nie ma się zabawek ani komputera? Najlepiej w chowanego. W starym gospodarstwie jest bardzo dużo tajemnych miejsc, gdzie można się dobrze ukryć.">- Najważniejsze to ubiór i żeby miały co jeść - mówi kobieta.

Dzieciaki są praktycznie odcięte od świata, bo ich dom stoi na uboczu. Jest za to gdzie biegać - jedyne czego im nie brakuje, to otwartej przestrzeni. Do najbliższych zabudowań jest pół kilometra, poza tym, kto by się pchał taką straszną drogą, więc inne dzieci tu nie przychodzą.

- W krowę się bawimy i w chowanego - Ania jest piegowatą blondynką. Krowa to taka zabawa w ganianego. Ten, który jest w środku to krowa. Reszta ciągnie go za palce, które udają wymiona i wszyscy nagle uciekają.

Bez naleśników

Mirek mieszka kilka kilometrów dalej. Ma 10 lat, siedmioro rodzeństwa i marzy o rowerze „góralu”. Ma dwie ulubione zabawy. Bujanie się na sznurku przyczepionym do drzewa i udawanie policjantów albo złodziei. - Kradnie się coś, potem się goni i idzie do więzienia - tłumaczy. Więzienie to stary kurnik, w którym kur od dawna nie ma, bo lis je załatwił, kiedy najstarszy z rodzeństwa Damian został potrącony przez samochód i zapadł w śpiączkę.

- Prosiliśmy księdza, żeby nam jakoś pomógł w rehabilitacji chłopaka, to dał nam 200 zł - kręci głową z niezadowoleniem trzydziestoparoletnia Teresa, mama Damiana. Jej mąż nie ma pracy. Chleb kupują na kreskę, na jałowych 4 hektarach uprawiają trochę zboża i ziemniaki, mają maciorę i krowę, która mleka ostatnio nie daje. - To nawet naleśników nie mogę dzieciom zrobić, a lubią bardzo - rozkłada ręce matka. Ma trzy dziewczynki i pięciu chłopców, ale w mieszkaniu nie widać zabawek. - Na Boże Narodzenie muszę wybierać. Albo święta zrobić, albo dzieciakom prezenty kupić.

Zawsze wybiera to pierwsze. Czasem trafi się jakaś zabawka w paczce z pomocy społecznej. Większość sprzętów w domu jest wynikiem czyjejś pomocy. - Telewizor i DVD są od brata. Komputer dla najstarszego z ośrodka pomocy rodzinie. Tapczany i meblościanka też od kogoś. A buty dla dzieci ze stypendium szkolnego - wylicza kobieta.

Kalinowscy należą w okolicy do najbiedniejszych. Mają dwanaścioro dzieci. Czternaście osób wegetuje w dwupokojowej ruderze. Dzieci bawią się klockami po mamie, które prawie pół wieku temu wystrugał ich dziadek. Latem zbierają zioła i jagody, jesienią żołędzie i kasztany, przez cały rok puszki. Wszystko, co można spieniężyć.

- Wszystkie dzieci z tych rodzin są do siebie w jakiś sposób podobne. Duże, smutne oczy, szare buzie. Często chorują, odstają w nauce, nie jeżdżą na wycieczki. Nie wiedzą co to własne łóżko, własny kąt do nauki. Często są świadkami aktów seksualnych dorosłych - mówi Zofia Mueller, dyrektorka Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Więcborku. Na jej terenie co czwarte dziecko korzysta z dożywiania.

<!** Image 4 align=left alt="Image 47693" sub="Dzieci z miejskich osiedli socjalnych. Mają bliżej do szkół, za to mieszkają w osiedlach będących skupiskami nędzy i przestępczości.">- Próbujemy te dzieci wyrywać z ich środowisk, ale udaje się to rzadko. Rodzice się nie zgadzają. Nawet jeśli oferujemy opłacenie internatu i nauki w mieście, matki często się sprzeciwiają. „A kto będzie robił w domu?”- mówią - dodaje Mueller.

Niedawno w gminie poszukiwano ludzi do pracy w domach pomocy społecznej. Od zaraz było do wzięcia 25 etatów. Wezwano na początek 30 osób ze statusem bezrobotnych. Na podjęcie zatrudnienia zgodziły sie trzy osoby. Dla pozostałych było: za daleko, za późno, za wcześnie, za mało pieniędzy.

- To jest taka przeliczanka. Jak się zatrudnię, to stracę zasiłek albo dodatek i na to samo wyjdzie. To już wolę nic nie robić i dostawać tyle samo z opieki społecznej - mówią pracownicy socjalni z Więcborka. Przyznają, że świadczenia pobierane przez niektórych klientów są większe od pensji pracowników pomocy społecznej.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski