Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszyscy jesteście wariatami!

Katarzyna Bogucka Fot. Marek Chełminiak
„Aktorstwo rozumiem jako błazenadę. Błazen pod płaszczykiem tego, jak wygląda, jak się zachowuje, próbuje przemycić poważne myśli. Rzeczywiście, bez refleksji nie ma wygłupu”.

„Aktorstwo rozumiem jako błazenadę. Błazen pod płaszczykiem tego, jak wygląda, jak się zachowuje, próbuje przemycić poważne myśli. Rzeczywiście, bez refleksji nie ma wygłupu”.


Rozmowa z CEZARYM PAZURĄ, aktorem, kabareciarzem, reżyserem

Powinien się Pan zrazić do świata filmu, po swojej przygodzie na planie filmowym...

Rzeczywiście przeżyłem wielki zawód, który zgotował mi mój największy idol. Miałem wtedy 8 lat. Tata zabrał mnie na plan serialu „Czterej pancerni i pies”. Liczyłem na to, że zdobędę podpis Janusza Gajosa. Kilka dni przed tą wizytą Janek Kos śnił mi się po nocach. Siadałem mu w tych snach na kolanach, on mnie czule witał: „Czaruś, ach, to ty?!” i pozwalał przymierzyć swój hełmofon. Rzeczywistość okazała się mniej idylliczna. Plan zdjęciowy, tłumy ludzi, huk, czołgi. Ze strachu do domu chciałem uciec, ale tata nie pozwolił. Z zeszycikiem na autografy czaiłem się na Janka Kosa. Nagle patrzę, jest, idzie. Jakiś taki wściekły, opieprza za coś kierownika planu, a ja w tym nie najlepszym momencie staję przed nim ze swoim pamiętniczkiem... „Czy mogę pana prosić o autograf” - wyszeptał nieśmiało mały Czaruś. Pomyślałem, że idol powie: „Jak masz na imię chłopczyku?” Niestety. Usłyszałem tylko: „Wyp... aaalaj!” Ciężko ten cios odchorowałem. Gorączka, wymioty, majaczenie...Cięcie. Dwadzieścia lat później. Plan filmu „Psy”. Siedzimy w jelczu, jest zimno jak cholera, wódka wypita. Gajos otworzył swoją aktówkę, wyciągnął z niej koniak „Złoty Brzeg” i polewa w plastikowe kubeczki. Ja wciąż z szacunkiem: „Panie Januszu”, a wtedy on proponuje mi brudzia. Zaprotestowałem: „Za to co mi pan zrobił?” Opowiedziałem mu tę dramatyczną historię z mojego dzieciństwa. Gajos stoi z tym kubeczkiem pełnym koniaku i mówi: „K... a, nie mogłeś powiedzieć, że to byłeś ty...”

Świetnie z tego wybrnął, chyba takiego refleksu trzeba rasowemu kabareciarzowi. Skąd się czerpie przez 25 lat poczucie humoru?

Z życia! Właśnie mi się przypomniało, że jeden z pierwszych występów kabaretowych miałem właśnie w Bydgoszczy, która zawsze kojarzyła mi się jako miasto wielu rond. Acha, często z Olafem Lubaszenką wpadaliśmy tu do restauracji „Sogo” przy Dworcowej na świetne jedzenie! Wracając do tematu. Pamiętam, że jeździłem po kraju z krótkim programem, w którym żartowałem z samego siebie. Pomysł na temat zrodził się podczas spotkań z młodzieżą. Bywałem gościem imprez zatytułowanych: „Spotkanie z ciekawym człowiekiem”. Wie pani, na czym to polega? Dzieciaki pytają wiecznie o to samo: „A jakim pan jeździ samochodem”? Odpowiadałem, że złotym. „Dlaczego złotym?” Bo jak mi się znudzi, to sprzedam złoto na wagę. I tak dalej, i tak dalej. Później narodził się z tego kabaret. Ktoś mnie zauważył, docenił. Kabaret miał być sposobem na wyżycie się. A pani myślała pewnie, że chodziło o pieniądze? Nic podobnego! Jeśli się uprawia sztukę przez duże „S”, to pieniądze zawsze się na nią znajdą.

<!** Image 2 align=none alt="Image 183590" >

Z pieniędzmi czy bez, ale trudno pewnie śmiać się zawodowo przez całe życie?

Nadrzędną dewizą każdego kabaretu jest mówić: „Wszyscy jesteście wariatami, ale ze mną na czele”! Potwornie nie lubię cynizmu na scenie. Nie można ludziom mówić: ty i ty jesteś zły, a ty masz uszy odstające. Kabareciarz ma przefiltrować dowcip przez siebie, ten przekład jest bardzo ważny, zwłaszcza, gdy chce się uprawiać satyrę. Ludzie mają się śmiać z siebie, ale ja mam być dla nich lustrem!

Błazen bywa smutny?

Moja praca magisterska miała tytuł „Mój błazen”. Pamiętam ostatnią myśl - że aktorstwo rozumiem jako błazenadę. Błazen pod płaszczykiem tego, jak wygląda, jak się zachowuje, próbuje przemycić poważne myśli. Rzeczywiście, bez refleksji nie ma wygłupu.

Ja Pana widzę jednak w poważnym repertuarze...

Proszę sobie wyobrazić, że grałem na poważnie w Niemczech. Zdziwi się pani kogo, np. geja. Miałem scenę łóżkową z facetem! Tragedia. Niemiec większy ode mnie i jak mnie ścisnął... To nie było łatwe. Poszliśmy na piwo, pokazał zdjęcia rodziny... Grałem też człowieka umierającego na AIDS, innym razem uwikłanego w trudny związek z Niemką...

Brakuje Panu takiego kina?

Ludzie przyzwyczajają się do aktorów i do ich postaci. Ja też nie wyobrażam sobie, żeby Bruce Willis nie ratował świata. Publiczność mówi tak: „Pan ma nas rozśmieszyć, ma być fajnie”. Ja zaś nie chcę słyszeć: „No, wie pan, zmarnował pan życie, zagrał pan nie tę rolę, nie tak, jak pan miał ją zagrać”. I co z tego? W ogóle o tym nie myślę. Buddyści uczą: „Czemu się przejmujesz życiem? Życie żyje się samo. Nie wrócisz, nie cofniesz się, więc idź do przodu...”

Udaje się?

Czasem tak, ale... ostatnio oglądałem w telewizji fragmenty filmu i widziałem, jak Więckiewicz gra Wałęsę. Genialnie gra. Pamiętam, jak zaczynał. Zaprzyjaźniliśmy się na planie filmu „Psy 2”, gdzie Robert statystował. Linda mu w nogę strzelał. Pamiętam, jaką ciężką drogę Więcol przeszedł. Późno zadebiutował, późno się spodoba. Należy mu się uznanie. Nie mógłbym zagrać tak jak on. Już nawet nie chodzi o to, że nie jestem fizycznie podobny do Wałęsy. Pan Bóg dał mi taką, a nie inną gębę i taki temperament nie po to, by go łamać, zmieniać.

Pana temperament nie został zauważony podczas egzaminów na aktorstwo...

Faktycznie, nie zdałem za pierwszym razem. Żeby uciec od wojska, poszedłem do policealnej szkoły gastronomicznej. Jestem niedokończonym technikiem organizatorem imprez gastronomicznych. Bardzo szybko awansowałem, obsługiwałem salę kawiarnianą, zbierałem niezłe napiwki. Fajnie było. Na życie miałem też różne pomysły (Pazura chciał być, m.in. księdzem - przyp. red.), ale znajomi mówili: „Lubimy patrzeć, jak nas rozśmieszasz, jak się wygłupiasz, to jest twoje przeznaczenie”. Po roku dostałem się do szkoły, ale nie bez sensacji. Całą noc obsługiwałem wesele, był też po drodze mecz Polska - Belgia, Boniek strzelił trzy gole! Rano, wykończony, pojechałem do Łodzi na egzamin. Od kibicowania straciłem głos! Staję przed komisją z Janem Machulskim na czele i charczę: „Mecz był, krzyczałem...” Profesor Machulski odpowiada zachrypnięty: „Ja też”. I po egzaminie. I... dostałem się!

Podobno nie lubi Pan dziennikarzy, recenzentów...

Dziennikarzy bardzo lubię, bo oni mogą pomóc kulturze. Á propos kultury, bydgoska Opera Nova... Jestem pod wielkim wrażeniem tak profesjonalnej, zdyscyplinowanej ekipy. Nie czułem się tu jak gwiazda, ale jak członek doskonale zorganizowanego zespołu. To niesamowite uczucie i, proszę mi wierzyć, rzadki komfort!

Wróćmy do filmów. Kiedyś młodzież znała teksty z „Psów”, z „Krolla” na pamięć, a dziś?

Młodzież ogląda filmy z Cybulskim, który był wzorem dla swojego pokolenia, ale dziś każdy z nas ma w swoim arsenale takie środki aktorskiego wyrazu. Borys Szyc u Niny Terentiew w programie leciał całym „Krollem”. Ja nie pamiętałem, a on pamiętał! To, jak zagrałem w „Krollu”, to była nowość. Nikt wcześniej tak nie grał: szorstko, z przekleństwami, tak naturalnie, jak mówiła ulica. Filmy nie są, niestety, nieśmiertelne. Może pani je oglądać z zainteresowaniem, ale już pani dzieci - nie. Muszę się pochwalić, że udało się ożywić jeden z filmowych hitów lat 90. Druga część „Sztosu”, bo o niej mówię, wchodzi 20 stycznia na ekrany kin. Za kamerą stanął Olaf Lubaszenko. Podobnie jak w pierwszej części zobaczymy Jana Nowickiego, Edwarda Lindę, Ewę Gawryluk, no i mnie w roli Synka. Do naszej ekipy dołączyli genialny Borys Szyc i Bogusław Linda.

Nie za dużo tego śmiechu?

Po 25 latach maluchy z przedszkola (była taka sonda, przeprowadzana przy okazji mojego benefisu) kojarzą mnie ze zwierzakami, którym daję głos w kreskówkach, ci ciut starsi - z kabaretem. U mnie wahadło chyba mocno przechyliło się w stronę kabaretu... Spokojnie, wahadło zawaha się i wróci. Może kiedyś znowu zacznę grać subtelnie? Popatrzmy na historię kina. Temperamentu w niej co niemiara. Greta Garbo patrzyła, Valentino tylko się uśmiechał. Byli też tacy, którzy wieszczyli, że kino umrze, podobnie jak syntezator miał zabić muzykę. Jaki zapanował popłoch w szkołach muzycznych! Pamiętam, bo uczyłem się dawno temu grać na klarnecie. Rada pedagogiczna debatowała, po co uczyć dzieci, skoro skrzynka ma zastąpić orkiestrę. Nie zastąpiła. Maszyna nie jest w stanie improwizować. Duszy się po prostu nie da zastąpić techniką...


 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!