Zarówno Nowicki, jak i Fajdek od początku pobytu w Berlinie byli w dobrych humorach. Nowicki po kwalifikacjach kręcił trochę nosem na swój rzut i jego technikę, ale prawdę mówiąc nie było podstaw do obaw czy narzekania. Fajdkowi w Niemczech towarzyszy m.in. trzyletnia córeczka, która wywołała sensację już w poniedziałek. Świętowała bowiem awans taty razem z nim, bawiąc się na murawie Stadionu Olimpijskiego. - Trudno jest być ojcem, kiedy jest się 250 dni poza domem - przyznawał nasz mistrz.
Trudno się dziwić nastrojowi Polaków, skoro w tym sezonie nie mają sobie równych. Oczywiście mniej zadowolony może być Paweł Fajdek, który rok temu wygrywał raz za razem, a teraz musiał kilka razy oddać prym Nowickiemu. Zresztą sam przyznała, że jeśli we wtorek przegra, to tylko ze swoim kolegą z reprezentacji. Nowicki progres zrobił olbrzymi, bo regularnie w tym roku rzuca w granicach 80 metrów. Pytanie zatem przed finałową rywalizacją w Berlinie nie brzmiało: "czy", ale "który" z nich zdobędzie złoto.
Polacy jak na mistrzów przystało rozpoczęli z wysokiego C. Konkurs otworzył Wojciech Nowicki, który na start posłał młot na odległość 77.19 m. Długo był liderem, aż do rzutu... Pawła Fajdka. Mistrz świata zbliżył się granicy 79 m (78.69) i po pierwszej kolejce był liderem. Wszystko zgodnie z planem. To był jednak dopiero początek rywalizacji dwóch pierwszych Polaków. W swojej drugiej próbie Nowicki zanotował równo 80 metrów, co bardzo ucieszyło wyraźnie przejętą trenerkę Malwinę Sobierajką. Szaleńczo cieszyła się też Joanna Fiodorow, która dopiero czeka na swój start w Berlinie. Fajdek drugą swoją próbę wyrzucił za promień. Nie zmieniało to faktu, że obaj nasi reprezentanci dominowali w Berlinie niepodzielnie. Na półmetku rywalizacji kolejność się nie zmieniła, z tymże Nowicki dołożył jeszcze 12 cm, a Fajdek nie zaliczył kolejnego podejścia. Mógł być jednak spokojny, bo za jego plecami nie było kandydatów, którzy mogliby się włączyć do walki o drugie miejsce. Co z tego, że Norweg Eivind Henriksen pobił rekord kraju, skoro było to tylko 76.86. Uważniej można było zerkać tylko na Węgra Bence Halasza, ale on przyzwoicie otworzył konkurs (77.15), a potem dwóch kolejnych podejść nie zaliczył.
Fajdek spalił czwartą próbę, a w piątej rzucił 78.34. Przed ostatnią serią tracił zatem do lidera 1.43 m. To było jednak sporo. Tej straty nie udało się odrobić i nowym mistrzem Europy został Wojciech Nowicki. Tym samym przełamał klątwę brązowego medalu. To tej pory bowiem trzykrotnie stawał na podium wielkich imprez i zawsze na najniższym stopniu: dwa lata temu na mistrzostwach Europy w Amsterdamie, a także na mistrzostwach świata w 2016 i 2017 roku.
Fajdek w Berlinie bronił mistrzowskiego tytułu. Nie udało mu się to, ale zdobył swój trzeci medal na tej imprezie tej rangi. Przed czterema laty w Zurychu miał srebro. Zaraz po rundzie honorowej dostał oczywiście gratulacje od partnerki i córki. Porażka boli pewnie o tyle mniej, że lepszy okazał się kompan z reprezentacji. Może trochę szkoda, że do rywalizacji Polaków nie włącza się reszta świata.
- Bardzo się cieszę z tego zwycięstwa, ale przede wszystkim z tego, że zaliczyłem da razy 80 metrów. To oznacza, że jest stabilizacja. Przez eliminacje się prześlizgnąłem.Ta praca, którą zrobiliśmy, przekłada się na rezultaty - powiedział nowy mistrz. - Do ostatniej kolejki nigdy nie można być pewnym wygranej. Szczerze mówiąc myślałem, że Paweł coś dołoży. Nie udało się. Może wynika to z temperatury, która była trochę męcząca przez wydłużający się konkurs - dodał.
Nowicki z dziennikarzami porozmawiał tylko kilka chwil, bo spieszył się na kontrolę antydopingową. Przyznał, że nie czuje się jeszcze mistrzem Europy. Trudno mu się w sumie dziwić, bo ceremonię medalową zaplanowano na środę. Odbędzie się w centrum Berlina, a nie na Stadionie Olimpijskim.
Finał rzutu młotem
1. Wojciech Nowicki (POL) 80.12
2. Paweł Fajdek (POL) 78.69
3. Bence Halasz (HUN) 77.36