Korzystając z tego, że mój czas oddawany firmie jest rozliczany zadaniowo, w tym roku postanowiłem oszukać przeznaczenie i krótko przed południem zrobiłem sobie dwugodzinną przerwę, by wyskoczyć na uzupełniające zakupy przedświąteczne. Krótką listę sprawunków otwierało pieczywo.
Do najbliższej piekarnio-cukierni dużej regionalnej sieci dotarłem jeszcze przed dwunastą. Mimo że sklep tego dnia miał jeszcze przed sobą sześć godzin otwartych drzwi, oferował już tylko kilka bochenków chleba razowego, za którym nie przepadami, i zwykły chleb, który podany na śniadanie wielkanocne dwa dni później, mógł już nie smakować najlepiej. Niespeszone pustymi półkami sprzedawczynie wyjaśniły mi, że tego dnia dostawy pieczywa już nie będzie i na zakupy zaprosiły w Wielką Sobotę, najlepiej wcześnie rano.
Nie zaryzykowałem. Niestety, w kolejnym markecie, też w polskich rękach, świeżego chleba również nie uświadczyłem.
Apetyczne pieczywo udało mi się wreszcie kupić w popularnej sieci zagranicznej firmy. Apele o popieraniu polskiego biznesu w tym kontekście są pustym frazesem.
